Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Wto Mar 09, 2004 12:46 pm Temat postu: Legenda. |
|
|
Być może ten temat zaczyna już być nudny, na poczatku bylo to ciekawe oderwanie od kropkowej rzeczywistości, przenoszące nas do dziwnej wojny w nierealnym świecie. Kilka osob, a moze pare osob zachęcalo mnie do kontynuacji, wiec kontynujuje swoje opowiadnie, jesli sie to komuś podoba zapraszam do lektury, jeślio nie, omijajcie ten post z daleka. Konstruktywna krytyka mile widziana . |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Wto Mar 09, 2004 12:48 pm Temat postu: |
|
|
rozdział 1 "legenda"
Gałęź krzaku uderzylo go silnie w twarz, jednak tlyko na chwile wstrzymała bieg Caleba. Chlopak biegł starajac się unikac podobnym starć z leśna i nieznosna w tym momencie zielenią. Z oddali juz nie słyszal zlowieszczych krzyków ktore towarzyszyły mu wcześniej. znal ten las, wiedsział zę tu bedzie bezpieczny, ale i tak mial mało czasu. Wybiegl na równine, wiosenna trawa kwitłas w najlepsze, stajac się milym dywanem dla biegnącego, ktory teraz znacznie przyspieszyl, majac juz przed sobą zajazd. Przeskoczył wąski row i wbiegł w zabudowania. Wiejski dukt był zablocony i wilgotny, ale chlopak świetnie sobie radził omiajac co wieksze kaluże. Wreście wpadł pod drzwi drewnianej chaty, zatrzymal sie i sppkojnie jak gdyby nigdy nic je otworzył, przeszedl szybkim krokiem mały przedsionek i stanał w drzwiach do glownego pokoju.
W środku, przy drewnainym stole siedzialo czterech mężczyzn, spojrzeli na niego zimno, chodz nirewiadomo czy przez to nagle wtargniecie, czy tez przez wzgląd ze zawsze mieli takie spojrzenie.
- Co jest gowniarzu - zagadnął pierwszy z nich, barczysty z wielką bliżna na twarzy, zniekształacajac czoło, nos i usta. Wyglądal naprawde strasznie - mam nadzieje ze masz jakies wytlumaczenie wtargnęcia tutaj bez pukania.
- Własnie! - odezwal sie śmieszny chropowaty glos drugiego kompana, malego i szpakowatego - bo inaczej na kopie ci do dupy smarku.
Obecni parskneli smiechem, oprocz jednego, z wygladu bardziej inteligentnego od pozostałych, ktory teraz uciszal swoich rozwydrzonych kolegow.
- Co jest Caleb - zagadnąl go gdy tamci przestali sie śmiać - co się stało.
Caleb oddychal cięzko, ale juz nie tak cięzko jak z chwilą gdy wpadl do pokoju.
- Laufer - jeszzce wziął kilka głębszych oddechów nim dokończył - Laufer nie żyje.
Teraz każdy kto nie spoważnial z chwila reprymendy inteligenta, teraz to zrobił.
- Spokojnie Caleb, mow co się stalo.
- Zabili go.... - wyszeptał
- Ale mow co i jak, widzaiłes to.
- Tak - mógl już swobodnie mowić - obozowaliśmy kilka kilometrów stąd, chceliśmy nad ranem wrócic do osady, gdy nas dopadli... -znowu wstrzymal wypowiedz,. co nieco poddenerwowało obecnych.
- Mów kto gowniarzu! - krzykna zabliźniony, Inteligent uciszył go machnieciem reką.
- To był on, John Tower.
- Kurwa - przeklną pod nosem szpakowaty - mówiłem zebyśmy się stad wynosili, kurwa mówiłem, teraz gdy Tower nas dopadnie, to wbije na pal. Kurwa mówiłem...!
- Zamknij się! - krzykną inteligent - Gonią nas? - zwrócił się do Caleba.
Wpadajaca do wioski konnica dala odpowiedz na jego pytanie, nim zapytany zdołal coś kolwiek powiedzieć. Wszyscy odruchowo podbiegli do okna. grupa kilkunastu jeźdzcow wjechała na główny dziedziniec w centrum wsi
- Tower - szepnąl inteligent, na widok konnego w lsniąco bialej kolczudze - to Tower, poznal bym go wszędzie.
- Co robimy? - zapyatl szpakowaty.
- narazie siedzimy, moze nas nie znajdą?
Wygladali spokojnie przez szybe, ukryci tak by nikt nie mógl ich dojrzeć z zewnatrz.
- To wojt - szepnął Szpakowaty, na widok grubego męzczyzny w średnim wieku targanego przez dwoch żołnierzy, Wojacy rzucli go przed oblicze mężczyzny w lśniaco bialej kolczudze. Ten mna początku zaczął gestykulować, wyraźnie starając się wytlumaczyć, a potem wskazał chate w której oni siedzieli. Kilku żołnierzy z miejsca ruszyło w tamtym kierunku, obnażajac przy tym dlugie miecze.
- Skurwiel - przeklną pod nosem zabliźnony.
- Słuchajcie - inteligent oderwał wzrok od okna i skierowal go na obecnych - tu jest tylke wyjscie, idzcie tamtedy, wyjdziecie tuz za domem, dalej kilka kroków i jesteście w stajni. bierzcie konie i wnogi, spotkamy sie na rozstajach.
- A ty - zagadnął zabliźnony, chwytajac go za ramie - gdzie sie wybierasz.
- Musze jeszcze coś wziąść, potem postaram sie do was dołaczyć - odpowiedzial - Acha, i weźcie kusze, moga sie przydać.
- Dobra stary nie musisz nas uczyć fachu - odpowiedzial szpakowaty - dobra chłopaki zbieramy się. Trzymaj się - wystawił ręke do inteligenta, ten uścisną ja.
Inteligent ruszył schodami na nastepne pietro i wpadl w drzwi do malego pokoju, z p[od łozka wyją owinieta rzecz. Rozwina ją spokojnie, jego oczom ukazal się miecz, z pozoru wyglądajacy na typowa, zwykłą katane, tylko z pozoru. Ufam ci stary, przypomnial sobie slowa Laufera, nie oddaj nikomu tego miecza. Z powrotem zawiną go w szmaty, gdy nagle zdołu uslyszal wrzask. Cieciwy kusz syknely, ktoś z krzykiem powalił sie na drewnianą podloge.
- Brać żywcem! - krzyczal jakiś cięzki basowy glos - zywcem skurwysynow. Dosłyszal jeszcze szczęk żelaza uderzajacego o żelazo. Po cichu wyszedł na schody, z góry dojrzał szpakowatego, ktory stojąc w rogu z ledwością odpiera ciosy atakujących. Pzeszedł waskim balkonikiem, wzdłoz pomieszczenia, starajac sie trzymac cienia, nikt go nie dojrzał. Wolno otworzył drzwi, te chodz zaskrzypialy, to jednak nie mogly przebić ostrych dzwięków walki. Wszedl do srodka. W malym pomioeszczeniu stala jedynie drabina, prowadzaca do klapy w sufice, nie zastanawial się dluga, gdy otwieral ją uslyszal zduszony krzyk. ktos dostal pomyslal, po chwili stukot butow uderzal juz o drewniane schody. Przyspieszyl kroku i po chwili stal już na dachu. Z gory dojrzal jak zbrojni wlokął młodego Caleba. Rozejrzal się dalej, nie widzial barczystego.
- Tam - krzyknał ktoś zza jego plecow, odruchowo spojrzal ku klapie, ktoś już dostawal się na dach. Inteligent podbiegl do krawedzi i spojrzal w dól, wzdrygnąl sę, ale to była jedyna szansa ucieczki. Zbrojny był już na górze i ruszył ku niemu.
Skoczył.
Przeturlal się, ale szybko wstal, znowu jednak upadl, poczoł silny ból w kostce. Przeklną pod nosem, a było tak blisko. Jednak wstał, jeszcze pare metrow, z gory krzykną zbrojny, co poderwalo tych na ziemii. Starał sie kuśtykac szybciej, ale nieprzyjaciel już byl przy nim. Nie zdąży.
Zabliźnony pojawił się nagle, jak duch. Nawet w tym momencie potrafił zachować spokój, w końcu z tego slyną, ze bez względu na sytuacje, potrafił zachowywac się rozsądnie. W galopie prowadził za uzde konia, zwolnił gdy był tuz obok inteligenta.
- Wsakuj kurwa, szybko1 - krzyknakl
Inteligent nie zastanawial się dlugo, ostatnkiem sił, przetrzymując narastajacy ból wskoczyl w siodlo. Z miejsca pognali konie. Zbrojni proboali ich gonić, ale ich kawaleryjskie wierchowce nie mogły sie równiać z szybkimi końmi dwojki uciekinierow.
------------------------
- Stoj! - krzyknął Inteligent - stój, zamęczymy konia, juz nas nie dogonią.
Zabliźniony posłuszni wstrzymal konia.
- Udało sie? - zapytał, chodz raczej znał odpowiedz.
- Nikt nas nie goni.
Truchtem ruszyli dalej.
- Skurwysyny - powiedział zabliźniony ze śmiechem na ustach - nie zlapal nas chędozony Tower.
- Narazie nie, ale będa nas ścigac, lepiej się ukryc na jakiś czas.
- Zabili Laufra, więc po co będą scigac takie plotki jak my?
- A chodzby dla przykładu.
Zabliźnony charkną i pluną na ziemie.
- Więc idziemy do rozstajow i co dalej.
- W Cheesworldzie nie bedziemy bezpieczni.
- Więc gdzie?
- Warcabnicy sa najpewniejsi.
- Pieporzyć takie bezpieczeństwo, toć kurwa barbażyński kraj, to ja juz wole pal.
- Więc wracaj - krzyknął nieco bardziej poddenerwowanym glosem inteligent.
- Dobra, dobra - odpowiedzial pojednawczo zabliźnony - żartowalem, wiec dobra jedziemy do Warcabników.
Przejechali kilkanaście metrow w ciszy, nim ponownie odezwal się zabliźnony.
- Co takiego waznego było, ze nie uciekales od razu z nami.
- Potem ci pokaże.
- Lechtasz moja cierpliwośc.
Inteligent usmiechna się niedbale.
- dzieki temu bedziemy bogaci, dlatego nie możemy od razu jechać do warcabników, musimy jeszzce zachaczyć Golandie i Fretown.
- A co jest we Fretown?
- Przyjaciel.
- Kurwa tajemniczy jesteś, no nic, jestes slowny więc ci ufam, ale wiedz ze jak ktoś chce mnie wykiwac kończy na cmentarzu - zabliźnony powiedzial to calkiem spokojnie, jak by juz nie pierwszy raz wypowiadal takie slowa.
- Spokojna glowa bratku, kasy starczy dla nas obu.
Jechali dalej, slońce bylo już wysoko na niebie, ale bylo chlodno. Droga okalana po jednej stronie była lasem, a po drugiej wielkimi ląkami, co dawało możnośc ucieczki w razie gdyby wroga jazda zajechala ich z obu stron. obaj znali droge i wiedzieli ze kilkanascie kilometrów przed nimi jest leśny wooz, i było by to najlepsze miejsce na ewentualna pulapke. chcieli wiec zejsc z drogi i ruszyć łakami, aż do starego duktu, zbudowanego podobno jeszcze za czasow gdy ludy kwartetu nie zamieszkiwały tych okolic.
- Rozstaje - rzekł zabliźnony, wskazując reką w miejsce gdzie dwie drogi kerztyzowaly się.
Podjechali jeszcze blizej i wtedy dojrzeli dziwną zakapturzoną postać. Czlowiek ten stal w miejscu odwrocony do nich tyłem, a przynajmniej tyle mogli zobaczyc z tej odległosci. W prawej ręce miał dlugi na conajmniej dwa metry kij.
Staneli na chwile na ten widok.
- Co robimy - zagadnął zabliżnony - ruszamy czy skręcamy.
- Mozemy dowiedzieć się nieco, być moze starzec wie czy przypadkiem jakas zbrojna grupa tedy nie przejeżdzala. W sumie wyglada niegroźnie, raczej niczym nie ryzykujemy.
- A jeśli to pulapka?
- Jabym zaryzykowal, musimy miec wiadomosci na temat naszego wroga, jesli starzec widzial tu kogoś, jeśli powie ze widzial, bedziemy mieć pewnosc że nas ścigaja, a jeśli nie to znaczy ze dali sobie spokój.
- W sumie racja, w końcu to tylko stażec.
Ruszyli dalej wolno ku mężczyźnie w kapturze, z kazdym metrem odczuwajac coraz wiekszy komfort, jeśli byla by o pulapka juz raczej powinni ich zaatakowac, przeciez śa tuz przy lesie, a rozstaje znajdują się na otwartym terenie. Chyba ze będą ryzykować strzałów z daleka, ale po co.
Nie minelo dużo chwil jak staneli tuz przy starcu, na samym środku skrzyżowania obu dróg. Starzec odwrócił sie ku nim, cień kaptura nie pozwalal im dostzrec jego twarzy.
- czy ktoś tędy przejeżdzal starcze - odezwał się inteligent wpatrujac się w miejsce gdzie winna być twarz, teraz jednak ukryta pod cieniem kaptura.
Zakapturzony jednak nic nie odpowiadał.
- Powiedzal coś do ciebie przybłedo! - wykrzykna zablixnony glosem którego nie jeden by sie lekał - gadaj predko.
Starzec jednak jak gdyby nigdy nic nie odezwal sie, tylko wpatrywal w ich postać.
- Ten przybłeda musi byc chory umyslowo - odezwal się zabliźnony - lepiej jedzmy stad.
- Masz racje - obaj odwrócili konie gotując sie do jazdy polami.
- Trzeci - odezwalo się nagle w ich glowie - oddajcie mi trzeci.
Odruchowo spojrzeli na starca i oniemieli. Jego oczy rozbłysly się w oślepiajacej bieli, a gorny koniec drewnianego kosturu zaświecił czerwonym światłem. po chwili wystrzeliła z niego kula światla i uderzyła w zabliźnionego. Męzczyzna sturlal się z konia i upadl na ziuemie, był martwy. Koń Inteligenta stana deba, zrzucajac jeźdzca. Ten jednak szybko ogarna sie i siegną po broń, ku jego nieszczesciu następne świetliste kule poszybowaly ku niemu od strony lasu. nie mógł się obronić.
Wiatr mocniej zawial, laska już sie nie świeciła, oczy rowniez powrociły do swej dawnej formy. Wśród zielenmi lasu wyłoniły się cztery nastepne postacie, byly równiez odziane plaszczem i kapturem, a w dloniach mieli drewniane kostury. prowadzili ze sobą młodego Caleba, wyraźnie przestraszonego zaistniała sytuacją.
- Weź miecz - usłyszal w myślach.
Nie zastanawial się dlugo, strach spaalizował całego jego cialo, a moze to nie był do końca strach. Podniusł go za rekojeść.
- Zawiń w ta szmatę - ponownie odezwal się glos, a mężczyzna ktory najwidoczniej tworzył te slowa, wskazał palcem leżąca kilka metrow dalej szamte.
Zrobił poslusznie to co mu kazano, przelożył miecz przez plecy i ruszył z dziwnymi zjawami w droge nie wiadomo gdzie. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Wto Mar 09, 2004 12:51 pm Temat postu: |
|
|
Rozdzial 2 "spotkanie po latach"
W knajpie panowal ścisk. Tuz przy barze obsługiwanym przez wysokiego młodego barmany, gral zespół. mandolina, bebny polaczone z przyjemnym spiewem młodej wokalistki, wydatnie umilały czas gościom ktorym tego dnia dane było bawić się w gospodzie pod Smoczym klem. Mlode kelnerki uwijaly się miedzy stolikami, starajac się zadowolić każdego, chodzby miał być to tylko miły uśmiech. tak. Smoczy kieł słyną ze swej ekstrawagancji i czytsosci, pod tym względem znacznie róznil sie od innych, tego typu przydroznych knajp. Dlategoz tez lubiany był on przez wedrowców. Zdarzaly się co prawda burdy, ale byly szybko tlumione przez miejscową ochronę. Ponoć sam Krwawy laufer w czasach swej świetlnosci uwielbial ów zajazd, zakazujac każdemu rzezimieszkowi pod groźba pala, najerzdzać gospodę. I tak Smoczy Kieł stal sie centralnym punktem schadzekl bogatych kupcow, najemnych zołnierzy i wielkich szlachcicow, ktorzy mogli tam zaznać rozkoszy tak samo jadla i picia, ktore w miejscu tym były zaprawde wspaniale, jak i rownież platnej miłosci luksusowych prostytutek i zgubnego hazardu. Tak. Smoczy kieł był wspanialym miejscem w ktorym bogaci podrozni mogli pozbyc się dodatkowego balastu w postaci zlota.
Leokles pojawił się w progu nagle i nie zwrocił wiekszej uwagi, mimo ze przez plecy przerzucony mial miecz, a jego glowe okalał skórzany kaptur, ktory zresztą szybko zdjął. Przeszedl pare metrow jedynie pod czujnym okiem stojącego w koncie barczystego strażnika i stanał tuz przed ladą. Barman akurat nie mial duzo roboty, wiec czy predzej podszedl do potencjalnego klijenta.
- Witamy w zajeździe pod Smoczym Klem - zagadna w stosownym jego zdaniem momencie - czym moge służyć.
Leokles wyszczerzył zeby w parodii uśmiechu i rozejrzal sie wokół, odpowiadajac przy tym.
- ładne miejsce, nie spodziewalem sie ze przydrożne knajpy moga lśnić taka czystoscią.
Mlody przystojny barman usmiechną się na tyle ładnie ze zapewne większośc młódek polecialo by na niego w tym momencie.
- Mamy wszystko czego nasz klijent sobie życzy, poczynajac od jadla i pica, az po takie przyjemnosci jak hazard i dziewczynki.
- Narazoie z tego drugiego zrezygnuje - odpowiedział z niegasnącym usmiechem - jestem tu umówiony z niejakim Gerlokiem.
- Aha - niemal krzykna barman - pan Leokles, a tak, tak zapraszamy, pan Gerlok zarezerwowal miejsca dla was. Helena - krzykna do jednej ze służocych która włąsnie umykala spod reki nieco juz podbitego podstarzalego i zarazem bardzo bogatego kupca, starajacego się podszczypnąc młódkę.
- tak - zagadneła swego kolegę, gdy stala już przy barze.
- Ten pan ma zarezerwowany stolik w drugim pomieszczeniu - szepna do niej, jednak na tyle glośnio ze dosc wyczulony sluch Leoklesa wyłapal każde slowo.
- Rozumiem - odpowiedział - prosze, prosze.
Ruszyli, dziewczyna z wprawa juz widac nabyta wieloletna praktyka omijala gosci, którzy w wiekszosci dobrze juz podpici wałesali się po calej knajpie. Mineli scene na ktorej zespoł włąsnie gral wspanaiłą rycerska ballade o Hieronimie Czarnym, wielkim rycerzu Golandii i znaleźni sie tuz pod skorzaną kotarą. Kelnerka sprawnie odsłoniła ja i leokles ujrzal ów derugie pomieszczenie, wymienione wcześniej od barmana. Bylo ono zdecydowanie mniejsze od tego głównego, jak i duzo bardziej cichsze, z czego młodzik byl niezmiernie zadowolony biorąc pod uwagę dluga podróż, mial ochote na troche spokoju. Nim kelnerka doprowadzila go do stolika, zdołał juz nieco rozejrzec sie po pomieszczeniu, w ktorym oprocz nich znajdowalo się jeszcze kilku graczy zajadle grajacych w pokera, jak się wydawalo mlodzikowi i dziwnego starca siedzącego w samym rogu, tuz przy palącym się duzym ogniem kominku.
- Prosze, o to pana miejsce, czy cos pan sobie życzy - zapytala łagodnym glosem kobieta.
leo usiadł, ulozył miecz na stole i spojrzal na wcale nie brzydka dziewczynę.
- poproszę piwo.
Tu barmakna wymienila kilka rodzajów tego trunku, na co młodzik się troche speszył, nie zwykł wybiera.ć z takiej pokaźniej listy, więc z tych kilku ktore kobieta wymieniał, wybral znana mu nazwe.
- A do jedzenia, coś podac - dodała po chwili.
- A co macie?
- Mamy...
- Moze nie - przerwal jej szybko Leokles - prosze narazie podac tylko piwo - chodz był glodny, to jednak mail ochote zostać na chwile sam, po za tym domyślił sie że zaraz mial wpaść Gerlok, więc razem coś zamówią.
Kelnerka po chwili odeszła.
Leokels wyprostowal się w krzesle i odprężył się, włąsnie się kończyła ballada o Hieronimie Czarnym, której to, co niektore slowa wylawialo jeszcze ucho młodzika.
Gdy tak siedzial wpatrując się w stól na przeciwko w ktorym grupa ludzi zaciekle, ale co dziwne w ciszy grała w pokera, w jego glowie odezwal się dziwny glos.
- Masz go - szeptalo mu, jakby coś do ucha - masz czwarty.
Rozejrzal się po knajpie zdziwiony, by po chwili zawiesić wzrok na dziwnym starcu siedzacym w końcie tuz przy kominku, ktorego wzrok skierowany byl prosto na niego. Starzec miał dziwne oczy, niemal pozbawione koloru, jakby był ślepcem, ale jednak leokles odniósl wrażenie, ze on wpatruje się w niego.
- Prosze - odezwał się miły glosik tej samej niebrzydkiej kelnereczki, kladącej własnie piwo na przeciw młodzika.
- dzieku - odezwal się równie grzecznie - ile się nalezy.
Dziewczyna uśmiechnela się ladnie.
- Nie - odpowiedzała łagodnei - placi się dopiero przy wyjsciu.
Zaskoczyło to leoklesa, ale nie dal po sobie poznać.
- Rozumiem, przepraszam.
- nie ma za co - zrobiła do nego ladne oczy i odeszła.
Mlodzik wychylil pare łyków, wycierajac brode z piany. Dobre piwo, pomyślal gdy nagle glos w jego glowie powtorzyl się...
- Dobre piwo?
Leokels skamienial na chwile, poczym odlozyl kufel.
- Nie bój sie przyjacielu, tak jestem przyjacielem - mówił ciągle glos - dobrze myslisz, tak to ja do ciebie mówie, ten starzec to ja. Spokojnie, siedz na miejscu i pamietaj ze jestem przyjacielem.
- Czego chcesz - staral się odpowiedzieć młodzik, myśląc o tym pytanie, poskutkowalo.
- Czego chce, pytasz - odpowiedzial głos starca w jego glowie - ja niczego od ciebie nie chce, przyjacielu - jakby mocniej zaakacentowal ostatni wyraz - ty masz czwarty.
- Co czwarty?
- Czwarty miecz, twój miecz jest ostatnim, czwartym mieczem. Idz do Necropolis.
- Necropolis? Po co?
- Idz do...
Ktoś z grajacych krzykna glosniej, leokles odruchowo sklkierowal wzrok w tamtym kierunku, jednak zaraz powrócił do starego obrazu. Tyle że ujrzal juz tylko kominek i stolik z otaczajacymi go czterema krzeslami. Starca juz tam nie było.
Leokles starał sie pozbierać myśli. Necropolis, gdzie jest Necropolis, nie miał zielonego pojecia. Chetnie by o to zapytał starca,o to i nie tylko, jakby tylko mógl, pytania kłebily mu się w glowie i zapewne nie dały by mu spokoju gdyby Gerlok, włąwnie pojawiajacy w progu, tuz przed kotarą.
- Wita stary druchu - krzykną do niego z progu zwracacjac chwilowa uwage grajacyh.
- Witaj - odpowiedział młodzik, wstajac.
Uścisneli się w przyjacielskim gescie po czym usiedli do stolika.
- Co ty taki spiety? - zagadną go po chwili - przez te wojny taki nerwowy się zrobiłeś.
- nie - odpowiedział i zamyślił się - widziales tego dziadka? - zapytał po chwili.
- jakiego dziadka?
- Tego..., dobra niewazne.
Gerlok zrobił dziwna minę.
- Czekaj - zaczął juz z innej beczki - zaraz przyniosa żarcie, od razu lepiej ci się zrobi.
- Co zamówiłes?
- Zobaczysz, pewnie jeszcze nie jadles w takiej knajpie, tu jest naprawde zajebiscie.
- Zdązylem zauważyć.
-------------------
Chodz nie były to wymyslne dania, to i tak były one znakomite, od razu dalo się wyczuć rasową knajpe dla bogaczy. Leokles dla ktorego takie zajazdy były obce byl zachwycony kulturą i wpanialościa jakie mu dawało to miejsce. Po zjedzonym posiłku kazali sobie przynosić juz tylko wino, które tutaj mialo wpsanialy smak, przez wzgląd że nie bylo roździenczane z wodą, oczywiście ceny były o wiele wieksze niz w zwykłej zakurzonej i lepiacej się knajpie, ale pieniadze były raczej najmniejszym zmartwieniem przyjezdnych.
Tak pili i gadali w możliwe dostepnym spokoju.
- podobno czasy się zmieniają, ludzie mówią że wchodzi nowa era, pieprzenie, świat bez wojen - Leokles przechylił szklanke z winem, krwista ciecz wlana do gardla przyjjemnie je rozgrzała.
-Jest sens w tym co ludzie gadaja, pamietasz ilez to już lat mineło od pamietnej naszej bitwy, pod Asjonżort, siedem, osiem...
- dziewięc poprawił Leo.
- Własnie, dziewięc lat i od tamtej pory zadnej bitwy tego pokroju jeszcze nie było. Moze jakies male starcia gdzieś w państwach na końcu swiata. Powiadam ci mój przyjacielu, ludzie czasem madrze prawią.
- twierdzisz ze już nie bedzie wiecej wojen.
- tego nie powiedziałem - Gerlok zanurzył usta w szklańce z winem - ale od chwili gdy na tronie Golandii zasiadł Leszek Soldan, wszystko się zmieniło. To uzurpator i jego chora ambicja zwykła prowokowac konflikty, które z czasem rozprzestrzenialy się na wszystkie większe kraje kwartetu.
- prawda - trafiły się nam lepsze czasy, krolowie ktorzy zwykli szanowac pokój, ale myśle ze to długo nie potrwa.
Gerlok zawiesił wzrok na grajacych, przy sasiednim stoliku, ktoś rzucił karty w gniewie, drugi z uśmeichem na ustach zagarnial wygraną.
- despotyzm - zaczął po chwili - na tym polega despotyzm?
- Co? - zapytal ze zdziwnieme Leokels - cholera naczytales się ksiąg i teraz siekasz uczonymi haslami.
Gerlok wyszczerzyl zeby.
- Despotyzm, czyli wladza jednego czlowieka, im dluzej bedziemy pielegnowac taka władze, tym bardziej bedziemy musieli się przyzwyczajac do faktu ze każdy nowy władca wniesie, albo cos dobrego, albo cos złego. Trafimy naprzyklad na władce chorowicie ambitnego, ktorego celem bedzie podboj znanego mu świata, to bedą sie toczyc wojny.
- No a my będziemy mieć robote.
Gerlok ponownie wyszczerzył zęby podnosząć swoj puchar ku gorze.
- Wypijmy więc za to! - wykrzykną.
Leokles podniósł równiez swoj kufel
- No to do dna - powiedział i obaj przechylili, wypijajac zawartosc do dna, uderzając pustymi kuflami o drewniany blat stołu.
- A slyzales co tam się dzieje ze starymi kumplami? - zagadną po chwili Gerlok.
- Z tego co mi wiadomo to szwagiereczek i Polkolordek dalej sa w szarej kompanii, pewnie teraz zajmują twierdze wydana im przez cesarza, jak ona się zwala - staral sobie przypomniec nazwe, z pomoca przyszedl mu gerlok
- Ostenton.
- Własnie.
- To źle nie mają, szara kompania zawsze znajdzie zatrudnienie, ich slawa wybiega znacznie dalej niz granice Golandii, dotego zajmują wygodną twierdze tuz na szlaku od warcabników, to kolejny plus. Zaprawde dowódcy Szarej Kompanii, potrafia zadbać o interesy.
- Aż żal dupe ściska, że nie urodziles się bersekerem.
- Ano zal, ale wypijmy za chłopakow - Gerlok podniusl kufel ku górze - zdrowie wasze gardła nasze - wykrzykna po chwili i obaj oproznili metalowe kufle, uderzajac spodami o blat stołu.
- Od Asjonzort chłopaków nie widzialem, ja pierdziele to juz dziewięc lat, ale ten czas leci - mowił leokles, wciągajac się w wir sentymentow - ale z drugiej strony Szwagier mial mi nakopać, moze nie pamieta.
Parskneli śmeiche oboje.
- A Ant, co z nim? - zapytal ponownie Gerlok
- Widzialem go jakis rok temu, kiedy byłem we Fretown, pogadalismy troche i pochlalismy. Wiesz jak skubianiec teraz się nosi, wtedy mowił mi ze awansowal na pułkownika, i ze ma aspiracje na generala. dalej jest w przybocznej gwardii, ale teraz już samego krola Reda Sztandara. Ożenil sie i dorobił całkiem pokaźnego majątku.
- On zawsze mial leb na karku, nie tak jak my. No ale kumpla zdrowie, chodz już nie te same kregi co my i tak trzeba wypić - wtracił Gerlok, już wyraźnie podpity.
Znów przechylili kufle wylewajac zawartosc do swych żełądków.
- Podobno mieszka we Fretown - Leokles uderzyl kuflem o blat stołu, jak to wcześniej zrobił jego rozmówca - mozemy go odwiedzić gdy juz bedziemy w miescie, w końcu bedziemy tam balowac cała zime. ja tam jestem za.
- To sie zobaczy, narazie tam dojedzmy, stąd jest to Fretown jeszcze dzien drogi, jak już bedziemy na miejscu najpierw odwiedze zakonnice Jole, a potem Opiumowy raj Johna Dorstina.
- hehe, ty i te twoje zamiłowanie do opium, we lbie ci sie poprzewraca.
- Jestem poetą, a widziales kiedys poete trzeźwego?
Leokels wyszcerzył zęby w nieco glupawym uśmiechy, zwracajacym uwage o sporym juz stanie jego upojenia.
- Jako zwolennicy dobrych burdeli - ciągnął Leokels - wypijmy zdrowie Zakonnicy Joli - w tym momencie podnósl kufel ku gorze.
- I Johna Dorstina - dodał Gerlok.
Leo spojrzal na niego zimno-
- Pierdole ja nie pije zdrowia ćpuna, no moz e z wyjatkiem twojego zdrowia.
- ja chcesz ja pije i za Jole i za Johna.
- A ja tylko za Jole.
Doszli do porozumienia i stukneli sie kuflami, powtarzajac rytulal uderzania ich metalowymi spodami o blat stołu.
Nie dlugo jeszcze trwaly ich wywody, chodz zakończyły sie nieco później niz pokerowa rozgrywka sasiadow, ze stólu obok. Obaj nie mieli juz siły na nic, więc przeniesli się do wcześniej zamówionych pokojow, nie probując nawet wspanialych prostytutek, jakie miała do zaoferowania karczma pod Smoczym klem. Leokels usypiajac zastanawial się jeszcze czy ten kieł pochodzi z ciala prawdziwego smoka.
Nad ranem mieli ruszac w dalsza drogę.
c.d.n. |
|
Powrót do góry |
|
|
Polkolordek
Dołączył: 24 Maj 2003 Posty: 503 Skąd: Gdansk
|
Wysłany: Wto Mar 09, 2004 4:41 pm Temat postu: |
|
|
dzieki radji ze kontynujesz swoje opowiadania swoja droge jestes bardzo slowny bo dawno temu powiedziales ze opowiesz legende o mieczach innym razem no i prosze, oto ona |
|
Powrót do góry |
|
|
ant22
Dołączył: 21 Lis 2002 Posty: 185
|
Wysłany: Czw Mar 11, 2004 8:17 pm Temat postu: |
|
|
wstep tej legendy jest zajebiscie obiecujacy mnieu najbardziej intrygyuje jaka mam zone |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Wto Mar 16, 2004 11:14 am Temat postu: |
|
|
Rozdział 3 "Fretown"
O poranku Leokles przypomniał sobie dziwne spotkanie ze starcem, tuz z przed przyjścia Gerloka. Jednak z pamięci wypadła mu już po paru chwilach, gdy po zjedzeniu niedużego śniadania, przyszło mu oporządzić konie i spakować potrzebne zapasy na jednodniowa wędrowkę. Przerzucił, więc swój miecz przez plecy i zszedł na dół w pełnym oporządzeniu. Już w progu drzwi wejściowych dopadła go fala zimnego powietrza, pokoje, jak na dobry hotel przystało, a było ich zaprawdę niewiele, miały oddzielne kominki dla każdego pomieszczenia, w których to służący rozpalali tuz przed pojawieniem się gości.
Młodzik roztarł ręce, na których pojawiła się już "gęsia skórka" i podszedł do Gerloka czekającego z końmi i gotującego się do dalszej drogi.
O dziwnym zdarzenia Leokles przypomniał sobie ponownie w południe, gdy słońce, co prawda nieco już wyszło zza chmur, ale zaczął padać drobny śnieg. Do tej pory jechali w ciszy, jeden za drugim, ale teraz, gdy droga zrobiła się szersza, podjechał do swego kompana.
- Wiesz stary, nie daje mi spokoju wczorajszy dzień - zagadną.
-, Co masz na myśli? - Zapytał go Gerlok, spoglądając przed siebie, na ładnie układające się chmury.
- Słyszałeś o takiej miejscowości Necropolis?
Gerlok pokiwał przecząco głową, odpowiadając - nie.
- Mówiłeś ze znasz ważniejsze miasta.
-, Bo znam.
- Ale nie znasz Necropolis.
- Bo pewnie takie miasto nie istnieje.
Leokles zaciął się, ale przypomniał sobie opowieści ojca z dzieciństwa, mówił on, że znane jest wszystko od Warcabnikow, aż po wyspy Sienty, od Golandii, aż po Scrabelczyków, a kiedy on zapytał się go o to, co jest za Wielkim księstwem Scrablle, nigdy nie usłyszał odpowiedzi.
- A co jest za Wielkim księstwem Scrablle - zapytał po chwili - jest tam coś
- to ciekawe pytanie - odpowiedział spokojne Gerlok - chyba tylko Scrabelczycy mogliby cos o tym wiedzieć.
Granice ich państwa na północy osłania pasmo górskie, które podobno jest nie do przebycia, więc nikt ich nie przebył - dokończył nieco ironicznym głosem.
- Ale mogłoby tam cos być?
- Ze niby co?
- To znaczy chodzi mi o to, że teoretycznie mogłoby cos tam istnieć?
Gerlok zamyślił się, odetchną dwa razy głębiej i odpowiedzial wolno.
- Teoretycznie, mogłoby coś tam być.
- Rozumiem.
- Słuchaj Leokles – powiedział już normalnie – nie zawracaj sobie głowy takimi głupotami, zostało nam kilka godzin do zmierzchu, a Fretown jeszcze nie widać, przyspieszmy lepiej kroku, bo nie mam ochoty nocować pod gołym niebem, podobno w nocy już nie wpuszczając do miasta.
Młodzika jeszcze kilka chwil męczyło spotkanie z wczorajszego dnia, ale gdy poszli w galop zapomniał o tym, przed wieczorem mieli stanąć u bram miasta.
-----------------
Fretown znacznie rozbudowało się przez te dziewięć lat, więc nim dwaj jeźdźcy dotarli do głównych murów, za którymi to znajdowało się główne miasto, musieli przejechać duktem wśród zabudowań, za murami miasta. Robiło się ciemno i zimno, wiec drogi były prawie puste. Przebyli ten odcinek już pieszo prowadząc konie za uzdę. Po kilkunastu minutach stali już przed bramą do głównego miasta. Brama była jeszcze otwarta, na co obaj odetchnęli z ulgą. Z pewnością znaleźliby jakieś miejsce do spania, wśród zabudować na zewnątrz, ale na pewno nie takie luksusowe, jak te za murami, a na takie właśnie mieli ochotę. Na zewnątrz mieszkali zwykle biedni chłopi, szukający w mieście nowego szczęśliwego życia. Więc te tereny były bardziej brudne i syfiaste, niż te wewnątrz miasta.
- Z Fretown zrobiło się miasto szlacheckie – zażartował Gerlok, w momencie, gdy przejeżdżali przez bramę.
Strażnik spojrzał na nich nieco spod oka, ale nic nie powiedział, ruszyli w stronę stajni, by zostawić konie.
Rzucili stajennemu po florenie i już bez zbędnych wierzchowców ruszyli na poszukiwanie miejsca na nocleg.
- Miasto magnatów, kupców i szlachciców – ciągnął temat Gerlok – odkąd po wojnie z powrotem sojusz zawarły Kropkolandia i Golandia, miasto znów zaczęło tętnić życiem.
- Dokładnie – wtrącił Leokles – my walczyliśmy za tych bydlaków, którzy teraz się tu rozplenili i pomnażają swoje zyski. Siedzą, żrą i liczą pieniądze, parszywe skurwysyny, a ja by żyć musze trzymać kondyche, by potrafić dalej wymachiwać mieczem.
- Tak to już jest mój przyjacielu – odpowiedział spokojnie Gerlok – jedni walczą, a inni się na tej walce bogacą. Nas bóg stworzył dla ideałów, mamy być martwymi bohaterami ksiąg dla małych dzieci pragnących takiego życia jak my. A tamci, oni nie będą bohaterami, będą za to bogatymi skurwysynami i dużo lepiej przeżyją swe życie. Bo gdy starość zagląda w oczy, to nami bohaterami za młodu, nikt nie będzie się przejmował, a takiego skurwiela będą leczyć, wydając jego pieniądze, dzięki nam zarobione.
Przeszli głównym dziedzińcem, na którym stacjonowali kupcy, teraz jednak u granic zmroku zostało ich niewielu, tak samo niewielu było kupujących. Więc sprzedawcy powoli zwijali swoje kramy, nie rozglądali się bardzo, tylko ruszyli w dalsza drogę, główną ulica Fretown, u podnóży górnego zamku.
- A ty Gerlok – zagadną młodzik, – bo jeśli przyjdzie iść na emeryturę będzie trzeba się czymś zając, co ty będziesz robił.
- też o tym myślałem – odpowiedział wpatrzony w pijanego mężczyznę ledwie idącego, przy pomocy muru budynku, o który się opierał – chyba zająłbym się pisaniem.
- Pisaniem? – Zaciekawił się Leokles
- A tak – odpowiedział pewnym głosem – pisaniem, w kompanii najemnej gdzie służyłem, wspomagałem wojskowego skrybę, pisaliśmy razem rozkazy i tym podobne głupoty, mówił mi ze, jak on to ujął, aha, że całkiem nie źle kleje wyrazy. Więc myślałem, ze może kiedy napisałby co na temat wojny, historyczne wydziały uniwersyteckie lecą na takie przeżycia żołnierza z pola bitwy, można by na tym nieco zarobić.
- Niezły pomysł i bardzo byś nie musiał ruszać dupy ze swojego domu, byś był jak te bogacące się skurwysyny – dokończył ze śmiechem na ustach.
Gerlok również wyszczerzył żeby.
Minęli właśnie kilka wielkich piętrowych willi, zapewne takich skurwysynów, o których mówili. Mimo że już było dość ciemno dostrzegli, piękne zdobione balkoniki, setki kwiatów wokół i wielkie mosiężne drzwi ze złotą kołatka. Skurwysyny naprawdę wzbogacili się na naszej śmierci, przynajmniej mogliby zafundować Qzawju, Banitce, czy komuś innemu, który poległ za ich bogactwo, pomnik.
- A ty? – Zagadną tym razem Gerlok – co byś robił Leo, jakby wojny już miały nie wybuchnąć.
- Myślałem o tym – odpowiedział – i chyba po prostu ruszyłbym w świat.
- W świat, ze niby po co?
- Nie wiem, po prostu chyba bym nie mógł usiedzieć na dupie w jednym miejscu, chciałbym żyć z dnia na dzień?
- A jak by ci się kasa skończyła?
- Zarabiałbym tu i ówdzie, od tak, być może usługi najemników jeszcze by się gdzieś przydały.
- Masz marzenia.
Właśnie dochodziło do znanego sobie hotelu, znajdującego się tuz na przeciw burdelu u Zakonnicy Joli, nie czekając długo weszli do środka.
Właściciel stojący za ladą szybko poznał dwóch najemników, znał ich i lubił jako handlarz oczywiście, gdyż ci zawsze mieli przy sobie dużo pieniędzy, które przez bite dwa miesiące wydawali w jego przybytku. Po za tym miał wtedy ochronę przed zwykłymi rzezimieszkami czy miejscowymi zawadiakami, którzy od czasu do czasu kręcili się w tych okolicach. Najemnicy tez lubili właściciela, zawsze na czas zimy, gdy ci zwykli spędzać czas w mieście, ten trzymał dla nich dwa pokoje, bez względu na to jak dużo gości składało na nie zamówienie.
- Witam panów żołnierzy – zagadną z nieco wyuczoną i fałszywą gościnnością – pokój ten, co zwykle.
- Cześć Alen – odpowiedział Gerlok, opierając przedramiona o ladę – sam wiesz najlepiej gdzie zwykliśmy mieszkać.
- Oczywiście rezerwacja na dwa miesiące ma się rozumieć
Gerlok tylko skiną pozytywnie głową.
- Były jakieś wiadomości! – Zapytał po chwili
- jedna – odpowiedział właściciel – od niejakiego Ant Killera, pytał o was, zapytałem go czy coś przekazać wam, ale on tylko powiedział że jeszcze się tu pojawi, nie wiem czy to wasz przyjaciel czy nie, mam nadzieje ze nie popsułem wam bardzo planów.
- O niego proszę się nie martwić – odpowiedział Gerlok, po czym zwrócił się do młodzika – patrz, a jednak jeszcze pamięta, awansował skurczybyk wysoko, kasy się dorobił, ale jeszcze pamięta o swych starych znajomych.
- Starych biednych znajomych – poprawił Leo trochę ironicznie.
- Czy cos potrzebujecie panowie? – Zapytał sprzedawca po chwili
- dzięki Alen, nie dziś, a może jednak przyniósłbyś antałek grzanego piwa.
Gospodarz przytakną i powiedział że zaraz będzie, goście rozeszli się do pokojów, nad ranem mieli ruszyć w miasto, a popołudniu zahaczyć swój ulubiony dom uciech.
p.s. Wybaczcie że tyle zwlekalem, za akieś 30 min dodam reszte |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sro Mar 17, 2004 11:21 am Temat postu: |
|
|
Nad ranem wstali, jeszcze z przyzwyczajenia tak rano, z doświadczenia wiedzieli ze pod koniec pobytu będą już wstawać tuz przed południem i to jeszcze do tego leniwie. Nie zastanawiali się długo, tylko po szybkim śniadaniu ruszyli na targ.
O poranku nie było tam już tak cicho i przyjemnie jak wieczorem, teraz wszędzie kręcili się konsumenci, oglądający i kupujący dostępne towary. Panował straszny ścisk i hałas, kupcy darli się zachwalając pod niebiosa swoje towary, mali kieszonkowcy kłębili się w tłumie w poszukiwanie ofiara, a żołnierze chodzili w ta i z powrotem pilnując porządku i rozpychając się strasznie. Krótko mówiąc na targu zaczął się dzień handlowy.
Leokles i Gerlok jakimś cudem prześlizną się miedzy dwiema grubymi kobietami z dziećmi, z góry patrzących na najemników i przedarli się tuz pod stoisko, na którym to starszy wąsaty mężczyzna sprzedawał zamorskie towary, Leokles z zaciekawieniem przyjrzał się nim, ale sprzedawca nawet nie raczył podejść, pewnie pomyślał sobie, ze po cholerę mężczyźnie z przerzuconym przez plecy mieczem były by przyprawy, I miał racje, Leokles tylko rzucił wzrokiem po towarach i ruszył zaraz w ślad za Gerlokiem.
- Pamiętasz! – Krzyk Leoklesa z ledwością doszedł do ucha Gerloka – jak biegliśmy tą ulicą wtedy nad ranem, jak fajnie było by ją teraz zobaczyć pustą.
- Mówisz o obronie miasta z przed dziewięciu laty?
- Tak
- pamiętam, też bym chętnie jeszcze raz to zobaczył, wtedy za bardzo w portki srałem by cieszyć oko tym fenomenem.
Ruszyli dalej, trochę dłużej zatrzymali się przy straganie z bronią, na ladzie leżało kilka mieczy, łuków, toporów i sztyletów. Sprzedawca starał się z jak największym entuzjazmem zachwalić swoje towary, pokazując najlepsze miecze i sztylety, i starając się wmówić im, że te zrobione są z najlepszego żelaza, które eksportują tylko wyspy Sienty, z najdalszych zakątków świata. Jednak ku jego nieszczęściu nie trafił na byle chłystków szukających byle czego i starających się udawać bohaterów, tylko zawodowych najemników. Więc po wstępnym przetestowaniu kiepskiego żelastwa ruszyli dalej.
Nim udało im się wydostać z tłumu, zatrzymywani byli jeszcze kilkakrotnie, przez jakieś starca udającego jasnowidza, dwie kurwy starające się zareklamować swoje wdzięki, a że nie za ładne, gotowe były za nieduża gaże zrobić wszystko, o co poproszą, obaj jednak grzecznie odmówili i poszli dalej. Tuż przed samym wyjście wpadł na nich jeszcze dziwny typek, który swe towary trzymał pod czarnym płaszczem, a znajdowały się tam miedzy innymi pierścionki i złote naszyjniki, tego pana spławili trochę mnie kulturalnie.
Wyszli tuz przed mury górnego zamku, na których to jakiś wandal napisał drukowanymi literami „ ŚMIERC CHĘDOŻONYM KROPKOWICZOM” a i inny obok napisał „I TAKIM KOZOJEBCOM JAK TY” Na murze widniało jeszcze wiele podobnych haseł, jedne były bardziej wymyślne, inne mniej, ale każde kogoś obrażało. Poczynając od zwykłych ludzi, po samych królów i ich matki.
- chyba nigdy nie dożyjemy czasów, gdy wszelkie wojny miedzy nami wygasną – powiedział Leokles wpatrzony w napis „ KROPKOWICZE TO BĘKARTY NASZEJ ZIEMII”.
- Władcy zawarli pokój, ale nie ludzie, zawsze znajdą się idioci gotowi w imię nienawiści zabijać. My raczej nie dożyjemy czasów, kiedy obie nacje zaczną się szanować, zawsze znajdzie się prostak gotów zabijać w dla niego tylko słusznej sprawie, cieszmy się ze nie siedzi teraz żaden taki na tronie.
- Myślisz, ze kiedyś my kropkowicze i Goisci będziemy żyli w pełnej zgodzie.
- A czemu nie, kiedyś na Siente co i rusz wysyłano krucjaty, bo uznano ich za bezbożników, a teraz tam spokój.
- Bo Sienta za dużą flotę ma.
-, Ale gdyby zjednoczyli się wszystkie państwa gotowe uderzyć całą swoja potęga, czemu tego nie zrobią w imię kościoła i religii.
-, Ale spójrz, że Sientczyk nie jest lubiany nigdzie, tak jak kropkowicz w Golandii, a nie atakują dlatego ze wojna musiałaby się ciągnąc, a długa wojna przynosi wiele strat. Załamałby się handel, a na to państwa kwartetu pozwolić sobie nie mogą, wiec nie atakują.
- Właśnie – przytakną, ku zdziwieniu Leoklesa, Gerlok – Tam liczy się handel, dlatego nie atakują, a u nas nie liczy się już, więc co stoi na przeszkodzie by Cesarz Soldan ponownie zaanektował Kropkolandie. Nic. A czemu tego nie robi?
- Cesarz Soldan to znakomity przywódca, zupełnie inny niż fanatyczny uzurpator, niż każdy inny przywódca tej ziemi, dlatego nas nie atakuje, a poza tym miałby za przeciwnika nie byle kogo, tylko samego Króle Reda. Ale jeśli tron cesarski w Golandii obejmie jakiś fanatyk, to będzie wojna,, jestem tego pewien.
- A ja myślę ze ten pokój się trochę dłużej utrzyma, myślę że wreszcie nadejdą inne czasy i do władzy nie będą już dochodzić fanatycy.
- Ja bym nie był aż tak tego pewien – odpowiedział spokojnie Leokles – no ale teraz mamy pokój, wiec napijmy się za ten pokój – skończył pojednawczo, Gerlok przytakną.
--------------------------
Po południu, tak jak sobie planowali udali się do Domu usług intymnych, jak to się teraz nazywało, u zakonnicy Joli. Od razu dało się poznać ze trafiły się dobre dni, dla właścicielki przybytku, lepsze niż te, gdy miasto było jedynie pod protekcją Golandii, teraz gdy ponownie przeszło pod wspólny sztandar, liczba klientów podwoiła się. Ściany wymalowane w wiele barw nie były może w zbyt dobrym guście, ale w połączeniu z tlącymi się wokół świecami tworzyły wspaniały klimat. Na górze, w jednym z pokojów, gdzie w sławnej już scenie Red Sztandar zabił człeka imieniem Yddet, Jola by upamiętnić owe zdarzenie zrobiła specjalny pokój gdzie klienci mogli oddać się najbardziej wyrafinowanym, czyli zboczonym usługom.
Przeszli parę kroków i stanęli tuz przed ladą, przy której stała młoda skąpo ubrana dziewczyna, z krótkimi blond włosami i małym charakterystycznym noskiem.
- Panna Jola nie przy ladzie? – Zapytał Gerlok
- Już nie panna Jola – odpowiedziała z ładnym uśmiechem dziewczyna.
- A to mnie zaskoczyłaś – Parskną Gerlok spoglądając w stronę również szczerzącego żeby młodzika – patrz jak wszystko się zmienia Leo, może i wojen już nie będzie, wchodzimy w okres zmian mój przyjacielu.
Leokles przytakną.
- Mogę w czymś pomóc? – Zapytała dziewczyna z niegasnącym uśmiechem, gdy Gerlok znów skierował wzrok w jej stronę.
- Tak złotko, pokaż nam, co macie do zaoferowania takim dwóm samotnikom jak my.
Dziewczyna ponownie uśmiechnęła się słodko, wskazując miejsce na kanapie.
- proszę siadać.
Posłusznie usiedli obaj, dziewczyna zwołała wszystkie wolne w tym momencie prostytutki. Wolnym krokiem, jak na pokazie mody, wszystkie wyszły jedna za druga z dyscypliną godną wojskowego munduru. Ustawiły się przed dwoma najemnikami w długim szeregu. Jak by je liczyć wyszłoby ze trzydzieści ładnych twarzyczek. Wszystkie skąpo ubrane eksponowały swoje nogi i biusty. Najemnicy nie poznawali wielu z nich, znaczy ze właścicielka postarała się już o nowe buzie. A były wśród nich blondynki, brunetki, szatynki, rude, niskie, wysokie, średnie, szczupłe, lekko przy kości, miej biuściaste i więcej, krótko mówiąc do wyboru do koloru. Dwaj przyjaciele w niejednym już zakątku świata byli i niejeden Dom usług intymnych zwiedzili, ale zawsze byli zdania ze u Joli jest najlepiej.
- Proszę wybierać – odpowiedział charakterystyczny nosek – wszystkie po tej samej cenie.
Dziewczyny uśmiechały się, wyzywająco prezentując swe nogi i biusty, jakby chciały tym powiedzieć, „wybierz mnie”..
-, Cholercia ciężki wybór – mówił Gerlok – nie wiem jak ty Leokels, ale... – Zauważył, że kompan nie słucha go zamyślony, wiec ponowił doraźnie pytanie, szturchając go przy tym w ramie - Leokles mowie do ciebie
-, Co!? – Odpowiedział wyrwany z marazmu młodzik.
- Wybrałeś już?
- Tak – odpowiedział i ponownie zwrócił wzrok w stronę dziewczyny, o bladej cerze i krótkich blond włosach. Była niewysoka, miała nieduże, ale ładne piersi i nieco zadarty nosek. Uśmiechała się najładniej ze wszystkich podkreślając swe kości policzkowe i fikuśne usteczka. Tak. Dla młodzika nie istniała w tym momencie żadna inna dziewczyna – prosiłbym o tamtą.
Zastępująca właścicielkę dziewczyna wskazała na nią palcem, ta podeszła do niej, po czym charakterystyczny nosek szepną jej parę słów do ucha.
Gerlok dziwnie spojrzał na Leoklesa.
- Tamta wybrałeś? - Zapytał robiąc nieco zażenowana minę.
- Tak – odpowiedział pewnie młodzik – a co?
Gerlok skrzywił się w dziwnym grymasie.
- Taka sobie – odpowiedział. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Mar 20, 2004 4:54 pm Temat postu: |
|
|
Leżeli obok się wpatrzeni w biały sufit. Pokoik był mały, słońce wpadało do niego przez duże okno tuz obok łóżka, które był jedynym meblem. Zresztą każdy inny mebel był by zbędny, chyba ze ktoś lubi wyrafinowane pozycje.
- Jak masz na imię? – Zapytał w stosownej jak mu się wydawało chwili Leokles
- Karina – odpowiedziała spoglądając mu prosto w oczy – a czemu pytasz?
- Wiesz coś ci powiem Karina
- Słucham – wtrąciła, gdy zamierzał kontynuować.
- Pewnie już to nie pierwszy raz słyszałaś, prawdę mówiąc dziwnie mi to mówić, hm mm...
- Dziwce – dokończyła domyślając się, o co chodzi Leokelsowi
- Chciałem to ująć bardziej, cholera brakuje mi słowa – mimo jej lekkiego podejścia do tematu, młodzik zachowywał powagę.
- Nie przejmuj się – ponownie wtrąciła mu się w słowo – nie obrazisz mnie takimi słowami, już przywykłam, mówili do mnie gorzej, kurwa, ladacznica, kiedyś zwracałam na to uwagę, ale teraz już mnie to nie interesuje, oo., przepraszam przerwałam ci znowu, mów proszę – domyślała się, co chce powiedzieć, ale bawiło ją jak zresztą prawie każda młoda dziewczynę, jak facet się męczy.
- Wiedz ze nie mówię to każdej napotkanej, noooo, wiesz. Dziwce – chciał być kulturalny, ale znowu zabrakło mu słów, wiec nazwał rzecz w taki sposób, przy ładnym uśmiechu dziewczyny, – ale jesteś naprawdę piękna..
Ponownie się uśmiechnęła do niego, wydawać by się mu mogło ze jeszcze ładniej niż chwile temu, by po chwili odpowiedzieć, nie spuszczając wzroku z jego oczu:
- Wiec chciałbyś mnie porwać, jak wielki rycerz, mamy zjechać na złotej linie – chodź mogło brzmieć to ironicznie, w glosie dziewczyny nie brzmiało na takie.
- Nie – zaprzeczył stanowczo młodzik – mam inny pomysł.
- Słucham
- Widzisz, planujemy z kumplem zostać tu przez następne dwa miesiące – wreszcie jego glos nabrał poprzedniej pewność siebie – chciałbym zapłacić za to byś dwa miesiące mieszkała ze mną.
- To będzie cię drogo kosztowało, będzie cię na to stać? – Odpowiedziała zupełnie spokojnie, starała się udawać twardą, ale też coś widziała w mężczyźnie leżącym tuz obok. Uczono ją by sprawy zawodowe rozgraniczać od uczuciowych, ale w nim cos było, coś takiego, co różniło go od innych. On naprawdę jej się podobał, ale nie mogła dać po sobie tego poznać. Nie, tego zrobić nie mogła.
- Jeszcze nie wiesz jakie mam możliwości.
- Dobrze, zapłacisz za mnie, wypożyczysz mnie na dwa miesiące, a jak ci się nie spodobam, jak okaże się rozwydrzona suka, podłą kurwa i ladacznicą, co wtedy??
- Wrócisz tutaj
Uśmiechnęła się do niego ponownie.
- Niestety. Nie mi decydować o takich sprawach – odpowiedziała i wstała powoli zaczynając się ubierać. Miała piękne szczupłe ciało, jędrne piersi i wspaniały tyłek.
- Tam problem będzie niewielki, najpierw pytam o to ciebie.
- jeśli tam się zgodzą, to i dla mnie nie będzie to żaden problem - odpowiedziała zimno, chodź cieszyła się w duchu, wiedziała ze Jola to biznesmenka, więc nie będzie robiła problemów z dobrego interesu.. Wpływał na to tez fakt, że ona nie miała żadnych stałych klientów którzy mogli by cos znaczyć –
Oboje się ubrali i zeszli na dół. Za lada stała ta sama dziewczyna co poprzedni, tyle tylko ze za jej plecami stała sama właścicielka przybytku, sławna Jola. Widać było ze lata zrobiły swoje z tą piękna niegdyś kobieta, dlatego kobieta już nie ubierała się tak wyuzdanie jak kiedyś, poza tym jak przypomniał sobie Leo, była to już mężatka.
- Witam cię słonko – od razu poznała go, wszak zaglądał do niej w czasie swoich zimowych wakacji, niemal codziennie, wyrastając do miana honorowego klienta – Jak tam podobają ci się moje nowe dziewczyny.
- W porządku, jak zwykle u ciebie Jolu są najlepsze dziewczynki aż do samego księstwa Scrablle – odpowiedział równie wyniośle jak ona przed chwilą – czy mógłbym cię o cos prosić – zapytał po chwili.
- proś o co chcesz, postaram się możliwe dla mnie twoją prośbę spełnić.
- chciałbym wypożyczyć ta dziewczynę – tu wskazał Karine – do końca mego pobytu tutaj, czyli na okres dwóch miesięcy, czy tonie będzie problemem.
Właścicielka zrobiła poważną minę.
- W sumie nie zajmujemy się tu czymś takim, ale jesteś moim stałym klientem, więc dla ciebie zrobię wyjątek, ale to cię trochę będzie kosztowało.
- O pieniądze się nie martw.
Ponownie jej twarz rozpromieniła się.
- Wiem ze masz – odpowiedziała.
----------------------------------
Leokles nie spodziewał się pozytywnej reakcji, wspominając swemu kompanowi o tym ze wypożyczył sobie na okres wolny prostytutkę. I tak jak myślał, doczekał się jedynie od Gerloka ostrych słow. Ten chodź nie zwykł używać nagminnie wulgaryzmów tym razem nie przebierał w słowach. Wyzwał młodzika od gówniarzy, idiotów i wielu jeszcze ciekawych wyzwisk, mających określać jego głupotę. Leokles spodziewał się tego, więc nie wzruszyły go słowa jego towarzysza, ba, nie miał nawet ochoty się przed nimi bronić. Przytakiwał tylko ironicznie i odpowiadał, że to jego sprawa i ze tylko on poniesie odpowiednie ku temu konsekwencje. Kłótnia skończyła się w momencie, gdy obaj zeszli sobie z oczu, kierując się do swoich pokojów.
Nad ranem w ich hotelu pojawił się Ant Killer, przywitali się więc na tyle entuzjastycznie, ile czasu go nie widzieli, czyli dość entuzjastycznie, po czym Ant zaproponował spotkanie w jego ulubionej knajpie we Fertown. Gdzie niezwłocznie się udali.
Knajpa faktycznie mogła uchodzić z ulubioną, była cicha i spokojna, ale przed jej wejściem wisiał szyld tylko dla kropkowiczów, nad którym to skrzyżowane były dwa miecze. Nikogo nie zaskoczył taki napis wszak w murach miasta, było wiele podobnych knajp, które ograniczały wejście dla jakiejś wiary. Gdy weszli Ant machną grubemu barmanowi, i gdy doczekał się odpowiedzi w podobnym stylu, wszyscy zajęli miejsca przy jednym ze stolików w rogu pomieszczenia. Właściciel przyniósł wielki kryształowy dzban napełniony piwem, i trzy kufle.
- Podobno się ożeniłeś – zagadną Gerlok, gdy Ant napełniał kufle piwem.
- Ano – odpowiedział lakonicznie, ale po chwili ciszy dodał – wydawało mi się ze to najlepszy moment, dorobiłem się trochę grosza, mam wysokie stanowisko w wojsku, więc pomyślałem, czemu nie.
- W sumie racja.
- A wy – zapytał po chwili, gdy już kufle były pełne – nie myślicie żeby się ustatkować, żadne wam psity w głowie?
- mi nie – odpowiedział Gerlok z nieznacznym uśmieszkiem – ale tego już całkiem pojebało – tu wskazał na Leoklesa, młodzik jednak nie skomentował, uznając to za bez celowe.
- A co się stało?
- Nie pytaj, nie chce mi się teraz o co kłócić..
Ant wzruszył ramionami i zapytał o Polkolordka i Szwagiereczka.
- Nie widzieliśmy ich od Asjonżort, pewnie wylegują się teraz w Ostenton.
Zamienili parę słów na temat starych druhów, łyknęli kilka solidnych łyków za ich zdrowie, po czym rozmowa zeszła na osobę Ant Killera.
- Po Asjonzort – opowiadał Killer – ruszyliśmy jeszcze na zachód. Ruszyło nas ze trzy tysiące konnicy, same elitarne odziały. Wiecie jak to w walkach z takimi grupami, cześć się poddawała z miejsca, a z niektórymi trzeba było walczyć. Trochę tam pamiętam poginęło naszych, ale poradziliśmy sobie, heh, stare czasy. OD tamtej pory to już tylko szedłem w gore, wtedy już awansowałem na kapitana, a potem to z czasem, wiecie jak to jest. Na wojnie człowiek awansuje dzięki czynom, a w czasach pokoju, jeśli siedzisz w takiej grupie jak ta, to musisz tylko czekać, wreszcie cię zauważą i idziesz w gore. Tak na marginesie to dziwie się chłopaki ze sami nie zostaliście w armii.
Leokels pociągnął kilka łyków nim odpowiedział.
- Wtedy to były inne czasy, może teraz, gdy bym miał okazje bym został.
- A ja nie – przerwał Gerlok – nie potrafił bym być na rozkaz, chyba kompletnie by mi to nie pasowała, lubię żyć, tak jak teraz żyje, pamiętam jeszcze Ant jak mówiłeś że nie można żałować podjętych decyzji, ja ich nie żałuje, wiem ze nieważne jaką drogę bym obrał i tak borykałbym się z problemami i zastanawiał się czy na pewno dobrze wybrałem.
Leokles przytakną tym słowom podnosząc kufel w gorę.
- W sumie racja – odpowiedział na jego słowa Ant. – A teraz co dalej robicie, ile wam tu zostało urlopu.
- Dwa miesiące – odpowiedział młodzik.
- To dobrze się składa, ja mam wolne do polowy lutego, więc podobnie jak wy, pobalujemy trochę przez ten czas.
- A żonka – wtrącił nieco drwiąco Gerlok – nie będzie robiła wywodów.
Ant uśmiechną się niedbale.
- nie ma jej akurat we Fretown, więc jestem wolny na jakiś czas, zresztą nie ma co się o nią przejmować, pobalujemy. Już niedługo nowy rok, będzie wielki festyn, jak co roku, podobno ma być coś ekstra.
- to dobrze trafiliśmy – odpowiedział Leokles podnosząc kufel do toastu. Szklane naczynie stuknęły o siebie.
Siedzieli tak do popołudnia, wspominając stare czasy i obmyślając plany na przyszłe dwa miesiące. Okazało się ze Ant zna tu sporo dobrych knajp, w których można się zabawić przez cała noc. Poza tym zaplanowali sobie również wyjazd do Smoczego Kła w najbliższym czasie. Gdy już byli solidnie podpici Gerlok wspomniał również o zamówionej przez młodzika prostytutce i ku jego zaskoczeniu, Ant skwitował to spokojnym „ Jest dorosły, wie co robi”.
Gdy wyszli już dobrze pijani, Leoklesowi przypomniała się dziwna sytuacja z knajpy Pod smoczym kłem, i chodź nie spodziewał się dostać zadowalających odpowiedzi, zagadną jednak na ten temat Anta. Gerlok był już dobrze pijany, więc nie mógł słyszeć ich rozmowy, idąc z głowa spuszczona tuz przed nimi. Ulice miasta o tej porze były już pustawe, a rynek który wcześniej pękał w szwach, teraz zamilkł.
- Zobaczyłem go wtedy, nie – mówił, chodź język mu się trochę plątał, to jednak dość dobrze kleił wyrazy – siedzę sobie spokojnie i popijam to piwo i nagle słyszę jakiś głos w głowie.
-, Co mówił? – Wtrącił Ant, gdy jego rozmówca się na chwile zaciął.
- Mówił coś o czwartym mieczu, mówił że ja go mam, a potem wspomniał o Necropolis. Pytałem o to miasto Gerloka, ale on twierdzi ze takowe nie istnieje.
- I ja niestety pierwsze słyszę ta nazwę. A tamten miecz masz go jeszcze?
- tak
- Pamiętam ze wtedy dziewięć lat temu gdy mi ten miecz pokazałeś, to naprawdę wydawał się wyjątkowy. Chodź w sumie nie znam się bardzo na tworzeniu tego typu broni, i raczej nie mogę ci pomóc. Ta historia, która przed chwilą opowiedziałeś i ta postać, raczej tez mi nic nie mówią.
- rozumiem, w sumie nie spodziewałem się ze możesz wiedzieć.
- Ale... – Ant w zamyśleniu spojrzał na idącego przed nimi Gerloka, który chodź nieznacznie chwiał to jednak utrzymywał równowagę – Czekaj, jest tu w mieście taki spec jeden, sprzedaje bron. Jego sklep istnieje tu już wiele lat, przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. Maja tam chyba najlepszą broń w całym królestwie. Tam radziłbym ci się przejść może ten gość coś wie.
Leokles pokiwał głową na znak ze zrozumiał.
-gdzie jest ten sklep?
- nie pamiętam bardzo, ale gdzieś w okolicach górnego zamku, chyba bardziej na zachód od niego. Powinieneś trafić. Nad drzwiami wisi wielki szyld, napis chyba brzmiał – zamyślił się - nie pamiętam jak, coś było związane z bronią, dobra nieważne, na pewno nie przegapisz.
Leokels był już trochę pijany wiec nie przyszło mu do głowy dalej się dopytywać. Tak naprawde to wtedy naszła go ochota na kontynuacje libacji, po u wczesnym odprowadzeniu Gerloka.
c.d.n. |
|
Powrót do góry |
|
|
szwagiereczek
Dołączył: 25 Maj 2003 Posty: 567 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Nie Mar 21, 2004 5:55 pm Temat postu: |
|
|
Nie chciałbym Cie Radji wytrącać z dobrej drogi ale dziwie sie ze Leokles , mimo iz od bitwy pod Wolą Kutasianą minęło 9 lat, dalej jest młodzikiem. |
|
Powrót do góry |
|
|
leokles
Dołączył: 07 Gru 2002 Posty: 640 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Nie Mar 21, 2004 6:25 pm Temat postu: |
|
|
Niektórzy nigdy nie dojrzewają |
|
Powrót do góry |
|
|
Polkolordek
Dołączył: 24 Maj 2003 Posty: 503 Skąd: Gdansk
|
Wysłany: Pon Mar 22, 2004 7:07 pm Temat postu: |
|
|
zwlaszcza leo |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Wto Mar 23, 2004 9:12 am Temat postu: |
|
|
W alkoholowym marazmie obiecał sobie ze odwiedzi ten sklep następnego dnia, jednak gdy wstał myśli te ulotniły się, gdy przycisną je narastający ból głowy. Dzień miał toczyć się jak poprzedni, znów spotkali się z Antem, tyle ze tym razem nie dążyli do wczorajszego stanu, wypili jedynie po kuflu piwa na kaca w pobliskim barze i udali się na zwiedzanie miasta, w którym to Ant Killer okazał się godnym przewodnikiem.
Wieczorem w progu pokoju młodzika pojawiła się Karina. Ze swoimi rzeczami. Jak na ironie ubrana było jak typowa mieszczka z grupka bachorów wokół, w ogóle nie przypominała wyuzdanej pięknej dziewczyny z przypadku od Joli. Wszystko zmieniło się wieczorem, gdy Karina w sposób bardzo ponętny pozbywała się ubrań, i wszystko wróciło do normy. Chodź wielokrotnie dziewczyna jeszcze zaskoczyła młodzika swą niebywała inteligencja i elokwencją.
I tak mijały dni. Spotykali się we czwórkę, Ant szybko polubił dziewczynę, ale Gerlok zachowywał nieprzerwanie pewien dystans, nie ufając jej. Jednak nie przeszkadzało mu to aż tak, by chorobliwie starał się unikać kobiety, udając w pewnej części fałszywą sympatie. Dziewczynie spodobało się ich towarzystwo, jak i bogate sfery w których dzięki Antowi przyszło im się obracać.
Nowy rok spędzili na wielkiej imprezie w knajpie pod Smoczym Rogiem, zebrała się tam cala śmietanka najbogatszych i najwyżej postawionych mieszkańców Fretown i okolic. Ubrani we wspaniale krawieckie cuda gościa bawili się jednak nie bardzo inaczej niż zwykli chłopi na potańcówce gdzieś w zabitej dechami wsi. Były tańce, alkohol, muzyka, a na końcu większość kończyła na czworaka.
Po nowym roku zrobiło się chłodniej, więc więcej czasu spędzali w hotelowych pokojach, albo w pobliskich knajpach, bawiąc się i ucztując, wydając zarobione pieniądze.
--------------------
-, Który to dzisiaj jest – zagadną Leokles, lezącą tuz obok niego Karinę.
- 28 styczeń – odpowiedziała mu, ten uśmiechną się kierując wzrok w stronę dziewczyny.
- jak ten czas szybko leci – odpowiedział – cholera powoli tracę rachubę.
Był wieczor, tego dnia nie mieli ochoty nigdzie się ruszać. Gerlok z Antem wybrali się do jednej z bardziej ekskluzywnej knajpy z zespołem i dobrym żarciem, przynajmniej tak twierdził Ant. A oni zadecydowali że dzis zostana w swoim pokoju.
- Zakochaleś się już kiedyś – zapytała dziewczyna
- Kiedyś.
- Co się z nia stało?
- Umarala – powiedzial to calkiem spokojnie – ale to było dawno, już nawet nie bardzo pamietam jak wyglądała.
- Jak można tego nie pamietać – niemal oburzyla się, ale Młodzik tylko wyszczerzył zęby na ten widok.
- Wymazalem jej twarz z mojej pamieci, to były zupelne inne czasy, potem gdy wszystko w moim zyciu się zmieniło postanowiłem kompletnie zerwać z tamta przeszłością.
- By nigdy nie żalowac tego kroku.
Nie pierwszy raz zaskoczyła go swoja bystrością.
- Dokładnie.
- A od tamtej pory zakochales się ponownie?
- Nie – odpowiedział kiwajac negatywnie głową.
- Czemu?
- Z momentem gdy obralem taką droge życia, obiecałem sobie ze już nigdy się nie zaangażuje.
- Ale kiedyś możesz obudzić się i dojść do wniosku ze czegoś ci brakuje, i wtedy może być już za późno.
- Wtedy gdy ona zgineła cierpialem. To nie było cierpienie od rany, takie jak by ci ktoś ostrzem po brzuchu przejechal. Ono było gorsze, takie którego ja nie potrafilem wtedy znieśc. I niewiem co by się stalo żeby nie wojna, nie Over.
Dziewczyna zerwała się z łózka. Była całkiem naga, jej piersi ladnie zafalowały, a cialo teraz pieknie prezentowalo się w świetle tlących się świec. Sięgneła po miecz leżacy tuz przy lózku, wolnym ruche wyjela ostrze z pochwy i spojrzala na nią.
- A dlaczego ja tu jestem? – zapytała calkiem poważnie, nie spiuszczajac wzroku z klingi. Nie doczekala się odpowiedzi, więc po chwili zmieniła temat.
- Duzo osob zabileś?
Spojrzal na nią poważnie.
- Już dawno straciłem rachube, na początku jak czlowiek jest młody to to liczy, żeby chwalić się potem na prawo i lewo, jaki jesteś kozak. Potem to już się robi normalka, traci się rachube i zaczyna spoglądać na to jak na sposób na zycie, jakiś zawod.
Dziewczyna mocniej scisneła klinge miecza, wyprotowala rece ustawiajac ostrze miecza wzdłoż nich.
- Naucz mnie tym walczyć.
- Po co?
- nie chce calego życia spedzić, jako zwykla kurwa.
- Moje zycie nie jest wcale lepsze.
Odłozyła miecz i spojrzala na niego.
- Ale ciebie ludzie szanują, a nawet jeśli nie to przynajmniej się ciebie boją.
- Dobra – odpowiedzial entuzjastycznie i wstał – weź ten kij – wskazał na kleżacy kawalek drewna dlugosci nie wiecej niż półtorej metra. Zrobiła posłusznie co powiedział, on sam podniusl drugi kij lezacy obok lozka, tuz przy nim.
- Zaatakuj mnie – powiedzial, chcial by poczuła bol, który wyperswaduje jej glupi pomysl z glowy.
Skoczyła na niego niedbale, leo spokojnie uchylij się przed ciosem i uderzyl ją w nadgarstek w którym trzymala „broń”. Uderzenie było lekkie, ale na tyle silne by wytracić jej z reki kij i spowodowac pewien ból.
- Auuu – krzyknela.
Młodzik wyszczerzył żeby.
- Mówiłem ze to nie dla ciebie.
Dziewczyna przelamując ból podniosla miecz, twarz jej była nieco poddenerowana, ale znów skoczyła. I znów atak odniusl mierny skutek. Ale tym razem Leo trafił ja w ramie.
- jeszcze ci malo.
Dziewczyna już wkurzona nie na żarty ponownie podniosla kij, tym razem nawet nie zdąrzyła zadac ciosu, jak dostaa prosto w tyłek. Jeszcze kilka takich starć się odbyło nim nieco już posiniaczona dziewczyna opadła zmeczona i obolala na łózko.
- to nie dla ciebie dziewczyno – powioedział powaznie.
Nie odpowiedziala.
------------------------------
Niewiedzial jak tu się znalazł. Rozjerzał się wokół, bylo ciemno, a swiatlo dopływalo do niego tylko z przydroznych lamp, w których to tliły się świece. Wiatr zawial mocniej, poczół zimno, dopiuero teraz zauwazył że ma na sobie jedynie spodenki i miecz przełożony przez plecy. Odruchowo ruszył wolno dalej. Krok po kroku, wpatrzony przed siebie, szedl wąska uliczka, łapiąc kątem oka, ustawione gesto dwupiętrowe kamieniczki. Doszedł do skrzyżowania. Obrucił się wokół spoglądajac na kazda uliczke z osoobna, po chwili jeszcze raz zrobił obrut i wtedy zobaczyl dziwna postac, zatrzymal na niej wzrok. Postac tez go widziala, a przynajmniej takie mogżna było odnieśc wrażenie, gdyz stala daleko i miała na sobie płaszcz, a na glowie kaptur. Przez chwile tak stali, gdy oczy dziwnej postaci zaświeciły na niebiesko, nie zauważyl momentu kiedy ruszyl ku niej.
Pełna kałuż wody i błota uliczka była szersza od poprzedniej, ale okalały ją te same kamieniczki co poprzednią. A na dole każdej stal z sklep i szyldy reklamujące dane towary. Staral się je odczytać, ale były one zamazane, a obrazki znieksztalcone, gdy spojrzał przez szkło wystawy, dojrzal jedynie puste pułki. Jakoś go to nie zastanowiło. Szedł dalej.
Z każdym krokiem był blizej postaci, zatrzymal się dopiero gdy jej oczy zagasly, pozostawiajac tylko czerń w miejscu gdzie winna być twarz. Stal wtedy kilka metrów przed nia i nie spuszczał z niej wzroku, postac również chwile przyglądala się mu, po czym wskazał ruchem dloni duży szyld sklepu.
Powedrowal za jego ręka spoglądajac na wielki napis, który ku jego zdziwnieniu nie był zamazany. „NAJLEPSZE KLINGI W KRÓLESTWIE”, tak brzmiał. Teraz przypomniał sobie rozmowe z Ant Killerem z przed ponad miesiąca i zrozumiał. Ta postać, była tą samą która widział wtedy w knajpie pod Smoczym Klem, ona czegoś chce, może miecza. Gdy znowu spojrzal na postać, jej już nie było, stal całkiem sam i znowu poczul przejmujące zimno, zamkna na chwile oczy, ale gdy je ponownie otworzyl, spoglądal już w sufit w swoim pokoju, a obok niego spała Karina.
To był sen, dopiero teraz się zorientować.
Oddychał głeboko starajac się pozbierać fakty. Miecz, coś jest z tym mieczem, ta postać chce mi powiedzieć ze tam u tego sprzedawcy dowiem się coś o nim. Ale czemu ona mi pomaga, to bez sensu. A moza to jakiś podstep, szybko oddalił od siebie te myśli, przeciez jak by to był podstep, to dlaczego ona tak zwleka, przecież nie problem był by dla niej wykraść mój miecz, nie raz zostawiał ją w pokoju.
Podniusł głowę z poduszki i uspokoił myśli które tloczyły się w glowie. Zaczeło do niego docierać ze to był sen, pierdolony kurwa sen. O co ja się martwie. Wolnym ruche połozył nogi na drewnianej podlodze i zamarł w bez ruchu.
Miał mokre stopy.
-------------------
Nastepnego dnia miał zamiar odwiedziec wreście sklep o którym wczesniej wspomniał Ant, i tej nocy pojawił się w jego jak że dziwnym i realistycznym śnie. Wstał duzo wcześniej niż zwykł wstawać ostatnich dni. Karina jeszcze spala, więc po cichu ubral się i zszedł na śniadanie. Uporal się z jedzeniem szybko i już po chwiuli oddychał świeżym i ozywczym powietrzem poranka.
Ominą bazar i chodz nadlożył sobie drogi, idac wokół murów górnego zamku, to i tak doszedł do zachodniej części miasta nieco szybciej niż gdyby kierowal się przez targ. Ruszyl w glab wąskich uliczek, znacznie oddalając się od centrum, gdy dochodził do przecznic rozglądał się w poszukiwaniu podobnej uliczki, takiej jaka widzial poprzedniej nicy. Chodz wydawalo mu się to absurdalne, bo przeciez to był tylko sen, chodz bardzo realistyczny, to jednak sen. Moglby wytłumaczyc mokre stopy tym ze być może nie pamieta jak noca schodził do łazienki. Jednak nie przestawal w poszukiwaniach. Przeszedl jeszcze wiele przecznic, gorny zamek można było już dostrzec z oddali, gdy nagle zorientowal się że już tu był. Staral sobie przypomniec sen, wtedy tu było pusto, a szyldy dziwnie zamazane. Ale to musi być ta ulica. Duży szyld sklepu tuz na rogu z napisem „ WYROBY MIESNE U HENIA”, coś mu się kojarzyło, ten sklep, puste pułki, teraz zapełnone miesnymi wyrobami. Ruszył przed siebie, w głąb uliczki.
Ulica bya zatloczona, że czasem musial się przeciskać miedzy przechodniami, ale już z oddali dostrzegl duzy szyld z napisem „NAJLEPSZE KLINGI W KRÓLESTWIE”. Był pewien ze to to miejsce. Jeszcze kilka chwil mu zajeło nim, przecisna się miedzy grupą ludzi, nim staną w progu sklepu. Mala karteczka z napisem „OTWARTE – ZAPRASZAMY” wisiała tuz nad klamka. Nie czekal dluzej tylko wszedl do środka.
W środku było o wiele spokojniej i ciszej. Sklep mimo że z zewnątrz nie wygladal na duzy, to jednak w środku było dość duzo miejsca. Wokół, calego pomieszczenia, na pulkach rozłozona była najrużniesza broń sieczna od Mieczy zwykłych, po krutkie i oboreczne, były tam toporki do rzucania, jak i wielkie topory bersekerskie, do tego można było znaleźdz najrózniekjsze sztylety.
- Slucham!? – nagle za lada tuz naprzeciwko drzwi, pojawił się wlaściciel. Miał na oko około trzydziestu lat, jego twarz zdobił wąs i kozia brudka. Ubrany był zwyczajnie, nie jak na sprzedawce przystało. Nosił białą koszulą, przepasaną u szyi czerwona chusta.
- W czym mogę pomoc nieznajomy – zagadną ponownie nie doczekując się odpowiedzi na pierwsze pytanie.
Leokles podniósl jeden z miecz i przeciał jego ostrzem powietrze.
- Sporo tu żelastwa – nie miał dużego pojęcia o broni, ale wiedzial czym się dobrze walcz, te miecze bynajmniej nie były najwyższej klasy.
- Najemnik – Sprzedawca od razu poznał się że nie gada z byle szczyle z bronią, ze ma przed soba kogoś dla kogo walka nie jest czymś obcym. Chodz Leoklesa zaskoczyl fakt że tak szybko rozpoznal w nim najemnego żołdaka – Tu mam tandete, najlepsze wyroby trzymam na zapleczu, ale wątpie czy cię było by na nie stać.
Mlodzik wyszczerzył żeby.
- nie przyszedlem to po miecz – powiedzial calkiem powaznie, odkładając wczesniej trzymane „żelastwo” na pólke obok – mam coś co moglo by cię zainteresować
- To ciekawe – odpowiedział, a w jego glosie można było usłyszeć nutke drwiny.
- Chce żebyś powiedzial mi cos o tym mieczu – spojrzal w jego chlodne oczy – zaplace jeśli będzie potrzeba – dodal po chwili pojednawczo.
Wyciagna miecz i podał jego rękojeść właścicielowi sklepu. Ten przyją go i niedbale spojrzal na niego, ale zaraz co można było zauwazyć zaciekawił się. Mina jednak szybko mu zobojetniala, nie chcial by Leokels zobaczył jego nagłe zaciekawnienie.
- To calkiem niezly miecz – powiedział z troche wymuszona obojętnością, poczym odłożył go i podszedl do drzwi sklepu. Kartke z napisem „OTWARTE” przekrecił na druga stronę, tam napis brzmiał „ZAMKNIĘTE”.
- Zaprasz na zaplecze – powiedział wracajac na miejsce. Podniusł kotare za soba i po chwili obaj znaleźli się w drugim pomieszczeniu.
Pokój ten był mniejszy od głównego, gdzie znajdowal się sklep i nie wyglądal na zwykłe sklepowe zaplecze. Bardziej przypominalo on labolatorium, choć było neico inne, od tych które młodzik sobie wyobrazal. Stały tam dziwne przyżądy, które nie potrafił zidentyfikować.
Wlaściciel nie zawracajac sobie większej uwagi jego osoba, przysiadł na jednym z krzesel, tuz przy biorku. Stała tam dziwna maszyna o wielu szkłach. Szkła te były róznej szerokosci i poprzyczepiane były do mecjhanizmu obrotowego, który zapewne miał ulatwić i umożliwić szybsze posługiwanie się nimi. Podłozyl klinge mieczu tuz pod nie i zaczął z zaciekawienie przyglądac się ostrzu, zmieniając co chwile „lupy”. Leokels początkowo z zainteresowaniem przyglądal się wykonywanej przez sprzedawce pracy, ale gdy ta przedłuzala się, znudzony zaczął oglądać inne wynalazki. Zaciekawiła go jedna zakurzona księga, leżąca samoie na jednej z półek, już miał zajrzyć do jej środka, gdy odezwal się dlugo siedzacy w ciszy sklepikach. Leokles zdołał jedynie zobaczyć nazwisko autora „Xantippus” i tytuł „ Siden”
- Nie jest to wybitny miecz, ale jest calkiem niezły – odpowiedział, a w jego slowach odczuć można było staranie ukrywane kłamstwo – ostrze jest dobre, żelazo tez dobrej klasy, ale miecz ten jest już stary, widac że dlugo już nim nie powalczysz.
Leo podszedł do niego i spojrzal mu przez ramie.
- Ale zaproponuje ci wymiane – kontynuowal odwracajac się do niego, mlodzik cofną się o parę kroków – wymienie ci ten miecz na jeden z moich lepszych.
- Skoro twierdzisz że ten miecz jest sredni, czemu więc chcesz go wymieniac/ - zaciekawil się Leokles.
- po prostu lubie zbierac starocie, ta katana wydaje się bardzo stara, pochodzi jeszcze zapewne z czasow, gdy nie było innych panstw poza tymi z kwartetu. Mi się on przyda do kolekcji, a tobie przyjacielu przyda się nowe ostrze.
- Chyba się jeszcze nad tym zastanowie.
Właściciel sklepu spojrzal na niego przyjaźnie, starajac się ukryc narastajace zdenerwowanie.
- Jak chcesz przyjacielu, ale jako znawca ci mowie że lepiej ci będzie przystac na moją propozycje, lepszej nigdzie nie dostaniesz.
- Dziękuje i zapewne wróce wkrotce.
Po tych slowach odwrocił się na pięcie i wyszedl do glównej części sklepu, za nim szedł jego właścicel.
- Jeszcze raz dziuekuje i zapewniam pana ze wroce tutaj – odpowiedzial, gdy już stal w progu drzwi wejsciowych. Sprzedawca pomachal mu zyczliwie i odwrócił tabliczke spowrotem na strone gdzie było napisane „OTWARTE”.
--------------------
Wieczorem spotkał Anta, na ulicy głównej. Obaj zmierzali do knajpy, ghdzie mieli spotkac się z Karina i Gerlokiem. Młodzik w miedzy czasie wpomniał o miejscu gdzie był rano i o którym wlasnie sam Ant mu wspominal. Zołnierz strazy przybocznej króla nie bardzo jednak wiedział o czym jego kompan mówi, ale później sobie przypomniał o rozmowie z przed miesiąca, gdy polecal mu owy sklep.
- Nic ci nie powiedział – Mówił wyraźnie zaskoczony – przecież to jeden z najlepszych płatnerzy na świecie, on na pewno cos musi wiedzieć. A nie widzialeś w nim nic dziwnego.
- To wogole był dziwny typek. Najpierw zachowywał się w stosunku do mnie oschle, jakby chcial powiefdzieć żebym sobie poszedł. Potem gdy pokazałem mu miecz, dziwnie się podniecił, ale starał się to ukryć. Na końcu już jak przyjaciel się ze mna żegnał.
- Coś wydaje mi się – Ant zapatrzył się na mężczyzne zapalajacego już pobliskie latarnie – że twoja broń mu się spodobała. Skoro jeszcze zaproponował ci wymiane.
- Ale nie był jakiś nachalny, nie wyglądał na takiego który by nasiłe chcial zdobyć ten miecz.
- Ten koleś nie jest głupi, widocznie chce cie podejsc. Ale teraz już wiesz że ten miecz nie jest byle kawalkiem zelaza.
- Wiem. Ale dalej nie wiem o nim nic, nie dowiedzialem się gdzie leży Necropolis, mogę tylko siedzieć na dupie.
Hmmm. Zamyślił się Ant. Przechodzili własnie przez już niemal pusty rynek.
- Nie powiedział ci nic, cholrea on musial wiedzieć, cos. Na pewno, a może coś zobaczyleś, nie zainteresowalo cie nic.
Leokels zastanowił się kilka chwili już chcial powiedziec ze nie. Gdy przypomnial sobie ksiązkę, ktorą nie zdołal przejżeć. I chodz nie wydawało mu się by mogła ona cos niecoś pomóc, to jednak wspomnial o niej swemu rozmówcy.
- Siden to w starym języku państw kwartetu znaczyło katana, ale autora nie bardzo kojarze, jak on się nazywał?
- Xantippus
- Dziwne imie.
Mineli targ i skrecili w jedną z mniejszych uliczek. Teraz szli w otoczeniu gęsto zabudowanych domów, majac przed oczami mury górnego zamku.
- Ta księga mogła by być odpowiedzią na moje pytania.
- Być może, chodz z drugiej strony, to tylko księga.
Jeszcze kilka chwil mineło nim znaleźli się w knajpie. Wewnatrz już siedzieli ich przyjaciele. Troche pojedli, popili dobrym winem i nieco przed północa wrócili do hotelowego pokoju. Leokles dopiero wtedy przypomnial sobie o mieczu i księdze, nie wiedzial wtedy ze już tej nocy, będzie mu dane przejzec jej wnetrze.
-----------------
Znów było dziwnie realnie, sen tak p[rawdziwy jak nigdy dotąd. Wokół czarne półki i zamazeny szyldy nad sklepami. Czuł na swoich policzkach wiatr, ale nie było mu zimno. Było ciemno, cicho i pusto wokół. Jak poprzednipo ruszył wolno przed siebie i jak poprzedniuo dojrzal postać przy sklepie z mieczami. Tym samym który odwiedził rano. Odziana w długi płaszcz, przykrywajacy glowe, postac nie wskazywala szyldu, tylko otwarte drzwi.
Nie namyślajac się długo, wszedl do środka. Tym razem sklep wyglądal nieco inaczej, półki były puste, włacwie prócz szarych mebli nie znajdowalo się tu nic. Przeszedl pare kroków, odsuną kotare i zznalazł w labolatorium.
Księge dojrzal bardzo szybko, połozoną w tym samym miejscu w którym była poprzednio, gdy ją pierwszy raz zobaczył. Nie czekajac ani chwili podniósl ja i otworzył.
Przeglądajac ją od razu dostrzegl że ksiązka skupia się niemal wyłącznie na mieczach i jest podzielona na dwa rozdzialy. Pierwszy w którym opisywano miecze ogólnie dostepne, czyli takie które miał w posiadaniu jakiś krol albo kolekcjoner. I na miecze zaginione albo legendarne i basniowe, czyli takie które opisywane były jedynie w baśniach, albo takie które kiedyś dawno zagineły. Szybko przekartkowal pierwszy rozdzial i doszedl do drugiego, jeszcze pare chwil upłyneło jak doszedl do czterech legendarnych mieczy. Tuz nad nimi brzmial napis „ BY PAMIETANO O CZASACH W KTÓRYCH MROK OGARNIA ZIEMIE, A WROGIE ZASTEPY DĄRZYŁY DO ZAGŁADY NASZEGO ŚWIATA, CZAS W KTÓRYCH CZTERY KRÓLESTWA, ZJEDNOCZYŁY SIĘ BY WE WSPÓLNEJ SILE ZNISZCZYĆ ZŁO”. Pod napisem widniały cztery obrazki, każdego miecza osobno. Leokles przyjrzal się nim, ale nie dostrzegł nic, co łączyło by jego miecz, z tymi na obrazkach. Miecze narysowane w ksiązce miały rózne kolory glowic. Jeden mal zieloną, drugi ciemno błekitna, trzeci jasno błekitną i czwarty kolory czerwieni. Głowica jego miecza była biala jak snieg, poza tym na każdej z kling miecza, widnial napis, który nie był widoczny na klindze jego katany.
Zastanowił się czy aby na pewno, jego miecz jest tym za jaki on go brał i kim jest owa postać, która mu pomaga. Po chwili skierowal wzrok z powrotem w strone ksiązki i zaczął czytać opis.
„ Miecze te stworzone przez najlepszych płatnerzy na swiecie...” – to już znam, pomyslał i przeszedl do drugiego akapitu – „Napisy pojawiały się i znikały wedle swego uznania, ludzie mawiali ze były magiczne. Na poczatku widnialy na klindze bardzo często, z czasem jednak, gdy zagina pierwszy miecz, napisy pojawialy się już coraz rzadziej. W pięćset lat po wojnie, jedynie władca Warcabników Dutaen V Wecfryck – posiadal ostatni miecz, inne już do tej pory zagineły, wtedy to napis ukazal mu się po raz ostatni, w sto lat po tym wydarzeniu, ostatni miecz również zaginą, ustawiajac historie, o nich miedzy mitami i basnami”.
- Kurwa, tu nie ma nic konkretnego, tylko opisy i opisy – szepcząc do siebie przewracal nerwowo strony – co mnie obchodza jakieś legendy.
Przysiadł na jednym z krzesel i odrzucił ksiązke na biurko za sobą. Przesiedzial tak kilka dłuzszych chwil, nim dojrzal kartkę leżącą na środku sali. Odruchowo podniusł się i podniusl skrawek papieru. Odwina go i przeczytał.
„ Xantippus – Fort Kaelden – Cheesworld”
Domyslił się że kartka musiala wypaśc z ksiązki, jednak schowal skrawek do kieszeni i wyszedł. Nazwa „fort Kaelden” nic mu nie mówila, zamierzal wiec zagadnąć Gerloka o ten temat.
c.d.n. |
|
Powrót do góry |
|
|
leokles
Dołączył: 07 Gru 2002 Posty: 640 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Czw Mar 25, 2004 11:07 pm Temat postu: W jaki sposób? |
|
|
Czy można rozpoznać po wyglądzie, przede wszystkim po oczach człowieka, że czytał przed chwilą książkę?
Niespełna dwa dni temu, kiedy to ze znużeniem przeglądałem kodeks pracy, aby nie usnąć zbyt prędko zajrzałem do Internetu. Tradycją się stało, że za każdym razem, gdy przeglądam net toteż zachodzę obowiązkowo między innymi na forum kropek. Z wielką przyjemnością wydrukowałem kolejnych 5 stron opowiadania Radjiego. Położyłem się do łóżka i zacząłem czytać. Mógłbym naprawdę długo zachwalać prawdziwy talent, lecz aby nie zanudzać ograniczę się jedynie do tematu, który poruszyłem na początku. Mniej więcej, gdy byłem w połowie czytania nowych epizodów „Legendy”, zadzwonił do mnie kolega z prośbą abym pożyczył mu filmy na dvd. Oznajmił, że będzie za 10 minut na osiedlu. Nie widząc najmniejszych przeszkód umówiłem się żeby do mnie przyszedł. Odłożyłem komórkę i powróciłem do opowiadania. Dwie minuty po tym jak zakończyłem czytać zadzwonił dzwonek do drzwi. O dziwo nie był sam - przyszedł razem ze swoją dziewczyną. Przywitałem ich. Ponieważ nie chcieli wchodzić wyniosłem na klatkę filmy, żeby mogli sobie wybrać. Podczas gdy Łukasz wertował płyty w poszukiwanie dobrej komedii jego dziewczyna zapytała mnie czy przypadkiem przed chwilą nie czytałem książki? Dosłownie mnie zamurowało. Skąd mogła to wiedzieć? Co mnie zdradziło? Nie wiem dlaczego, ale chciałem skłamać, tak jakby „Legenda” miałaby być przeznaczona jedynie dla wybrańców. Dopiero po chwili namysłu jakby to było jakieś trudne, skomplikowane pytanie odrzekłem: „tak”. Widząc moje zaskoczenie, dodała, że musiałem coś czytać z zainteresowaniem. Miała absolutną rację! Byłem w szoku. Zaintrygowany zapytałem, po czym się zorientowała? Odpowiedziała, że po oczach. Że jak? Kurka wodna, ona czyta w moich myślach! Przerażony przestałem na chwilę o czym kolwiek myśleć. Nie chciałem zdradzić swoich kosmatych zamiarów wobec Kariny …
Jestem wstanie zrozumieć, że można rozpoznać człowieka po oczach, że coś pił, palił bądź też, że jest bardzo zmęczony, lub przed chwilą wstał, ale pytam Was w jaki sposób można rozpoznać po oczach, że ktoś przed chwilą czytał książkę? |
|
Powrót do góry |
|
|
TheBest78
Dołączył: 16 Lip 2002 Posty: 281 Skąd: z Pcimia Dolnego
|
Wysłany: Pią Mar 26, 2004 12:28 am Temat postu: |
|
|
moze wraz z filmami dvd miales kartki Legendy ? |
|
Powrót do góry |
|
|
Polkolordek
Dołączył: 24 Maj 2003 Posty: 503 Skąd: Gdansk
|
Wysłany: Pią Mar 26, 2004 5:18 pm Temat postu: |
|
|
to ciekawe leo sam nigdy sie z niczym podobnym nie spotkalem |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|