Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Gru 20, 2003 1:19 pm Temat postu: |
|
|
Odur dopadl go już w progu. Przypalone mieso, czosnek, jajka, cebula i ludzki pot, wymieszany razem dawal niemal zabujczą dla nosa dawke. Red szybko dostosowal się do odoru i po chwili nie zwracal już nań uwagi. Chwicił za klamke drzwi i zamkna drzwi od wewnątrz, rozglądając się po knajpie. Niemal natychmiast dojrzał męzow których opisal mu kilka chwil wcześniej stajenny. I co Czerwony dostrzegł po chwili, ów stajenny nie wyolbrzymial zbytnio opisując ich. Od razu można było dostrzec, że to nie ułomki. Każdy z nich, a siedzialo ich siedmiu przy stole w rogu knajpy, wpatrywal się w jego postać. Siedmiu, czyli gdzies musi być osmy, pomyślał Red i zwracajac wzrok w strone grubego, łysego barmana, ruszył w jego kierunku.
- Piwa – rzekł, gdy staną tuz przed ladą.
Barman natychmiast odłozył kufel, który trzymal w reku i podszedl do nieznajomego.
- Radze panu wyjśc i znaleźdz inne lokum – szepna do niego
- Nie twoja rzecz – odpowiedział Red, bardzo spokojnie – nalej piwa i o mnie się nie martw.
Barman spojrzal na niego i nie mowiąc już nic podal piwo, Red rzucił na ladę srebrna monete, która po chwili znikneła w kieszeni grubasa.
Marszałek łykną z kufla solidnie, wycierajac piane z ust. Ukradkiem spojrzal na siedmiu olbrzymów, ci chodz co raz popijali piwo, nie zpuszcali wzroku z niego. Wreście jeden podniusl się ze swojego miejsca. Głowa siegala mu niemal sufitu. Na pierwszy rzut oka miał dobre siedem stop wzrostu, a i w barach nie mniej.
Wstał i ruszył w kierunku Reda, marszałek nawet nie drgna, chodz cały czas kątem oka chwytal barczystego wielkoluda.
- Bar dzisiaj zajety podrózny – cięzki głos barczystego doszedl do ucha Czerwonego, który akurat w tym momencie przyłożył kufel do ust, łykajac z niego.
- A to czemu – odpowiedział nie zwracając uwagi ku niemu – przecie wy zajmujecie tamte miejsca, a ja siedze tu, więc nikomu nie przeszkadzam.
- Nie zrozumieliśmy się – barczysty położył swe wielkie dlonie na lade, przysowjąc coraz bardziej swoja głowe, do glowy marszalka. Dało się wyczóć piwo i cebule z jego ust – nie chodzi mi o miejsce, tylko o to ze my tu dziś urzedujemy i nie zyczymy sobie więcej gości.
- Zrozumieliśmy się – odpowiedział ironicznie Red, lecz tym razem zwrocił się wzrokiem ku niemu – ale ja jestem poza ludzmi których winniście sobie nie zyczyc, czy wam się to podoba czy nie.
Twarz barczystego była całkiem spokojna, i on sam nie był zbyt poddenerwowany odpowiedzią Reda.
- To było po dobroci – powiedział prostując się i zawijając rękawy – ale teraz będzie nieco bolesniej.
W tej chwili pięśc Reda powedrowała w kierunku brzucha wielkoluda, ale ten prawie nie poczół uderzenia. Jednak szklany kufel który uderzył go w nastepnej chwili wykonał to co pięsci się nie udało. Barczysty odskoczył trzymajac się za glowe, jego druchowie podnieśli się z miejsc. Red również odskoczył siegajac błyskawicznie po broń, w tym casie również barczysty trzymal w reku wielki obosieczny miecz, który kumotrzy rzucili mu przed chwila.
- Schowaj miecz!!! – rozległ się nagle krzyk. Wzrok wszystkich obecnych powedrował ku drzwiom. W progu, a raczej już wewnatrz stał ósmy, o którym mówił stajenny. Wydawal się nieco starszy od siedzących przy stole, ale wzrostem i postura nie róznił się od nich.
- Schowaj miecz Ditmar – ponowił rozkaz ósmy, tyko teraz juz nieco ciszej – wiesz chodz z kim się mierzyłeś.
Męzczyzna imieniem Ditmar posłusznie odłozył broń, na pobliski stoli. Ósmy podszedl do niego, nie spuszczając wzroku z Reda.
- Posiekal by cię, zanim byś ruch wykonał – dodał – mierz się z równymi sobie, z panem Czerwonymsztandarem ja pomówie.
Ditmar przelkna głośno sline, gdy uslyszal to imie, ale nie powiedzial nic, tylko odszedł do kumpli przy stole. Ci chodz tez zaskoczeni, znaleźli czas na śmiech z wybryku swego kompana.
Ósmy podszedł do marszałka.
- Witaj Kelnor – Red odłozyl miecz
- Witaj CzerwonySztandarze. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Gru 20, 2003 1:19 pm Temat postu: |
|
|
Usiedli przy stoliku w drugim końcu knajpy, z daleka od porywczego Ditmara i jego towarzyszy. Zamowili wcześniej kurczaka z rozna w polewie, jakiejś tam, maślaki konserwowane, do tego chleb pszenny. Wszystko to zalewali piwem, którego zamówili cały dzban. Browar barman przyniusl po chwili, na żarcie musieli poczekać. Polali więc sobie po kuflu i czekali.
- Ile to już mineło od naszego ostatniego spotkania – kelnor wyprostowal się w krześle – sześc lat, siedem...
- Osiem – poprawił Red, wycierajac piwo, które ściekło mu po brodzie.
- Heh, łezka się kręci w oku jak wspominam stare czasy, kiedy razem na akademii wojskowej studiowaliśmy. Nie jedną panienke się przeleciało, nie jedno piwo razem wypiło. Heh, to były czasy.
- A jakże – wtrącił Red, osdstawiajac kufel – czasy beztroskiej młodości.
- No tak, ty potem dostales przydział na oficera do armii Kropkolandii, a mnie ze szkoły wyjebali – powiedział ze śmiechem Kelnor.
- Pamietam – stwierdził lakonicznie Red.
Oboje łykneli z kufla, gerdyka skakala przez chwile w gore i w dół.
- pamietam ze przygarneł cię Caleb, wtedy dowódca szarej Kompanii – powiedział red – co się z nim teraz stało.
- Nie słyszaleś o jego śmierci?
- Słyszalem, ale wolal bym dowiedzieć się faktów od ciebie.
Kelnor przechilił kufel, wytarł ręką piane z ust.
- Głupio zginą, to była jakaś nieduża potyczka, wpadli na nas z nienacka w czasie drogi w lesie. Dostał zagubionym bełtem prosto w szyje, zgina na miejscu. Jak na ironie był wtedy jedynym który poległ.
- Cała filozofia wojny, trenujesz by stac się najlepszym i giniesz głupio, od jakieś zagubionej strzały.
Kelnor tylko przytakną.
- A co cie tu sprowadza, czerwonySztandarze, czego szukasz na pograniczu.
- Skąd wiesz że byłem na pograniczu
Kelnor uśmiechną się nieznacznie.
- ludzi wystarczy wypytać, co drugi ci powie że jakiś jeździec dukt przemija w samotności. Powadają ze jakis samotny mściciel, ale chłopskiego bajania to ja nie zwykłem brać na poważnie. Potem dowiedział się że zwa go Red, to przypomnialem sobie, ze takiego znalem. Jak usłyszalem ze to kropkowicz, od pustelnika, dośc inteligentego gościa, który na hereldystyce się zna. To już wiedzialem że o ciebie chodzi.
Red zamilkł na chwile prtzechylajac kufel. Zloty płyn przeszedl przez jego gardlo, wprost do żołądka.
- Wrażeń szukalem na pograniczu – odpowiedział spokojnie.
Kelnor wyszczerzył żeby.
- tajemniczy jak zwykle, wiedz że słyszalem co w Golandii się robi. Wiedz ze słyszalem że generał Leszek Soldna armie stu tysięczna zebrał i ruszyl ku jakiemuś powstaniu. Wiedz tez ze domyślam się jakiemu.
Tym razem Czerwony wyszczerzył żeby, ale milczał.
- Plotki szybko się roznosza – mówił Kelnor, opierając łokcie o blat stołu – niewiem jeśli podruzujesz i czy znasz najnowsze nowiny, ale wiedz że powstańcy na murach Gopolis stoją, a Soldan idzie by miasto szturmem wziąśc.
Red nie zrobił zdziwionej miny, chodz nowinki Kelnora zaciekawiły go, nie spodziewał się takiego ruchu powstańcow, na czele których staną.
- Doniesiono mi również – ciągną Kelnor po chwili, która wypełnił piciem piwa – że powstańcy całe czterdziesto tysięczne miasto wyludnili i wysłali mieszkańcow, na droge ku armii Soldnana. Z tego jednak co wiem, Goiści będą pod murami za dni pięć.
- Wiadomosci to ciekawe – wtrącił Red – czy sa one jednak pewne.
- Na pewno – potwierdził powaznie Kelnor – mam tam nielada szpiegow.
- Ide w stronę miasteczku Leiton – powiedzial po chwili berseker – moje szarusy tam stacjonują, zapraszam do mojej kompanii, wszak pośpiech ku Gopolis nie jest wskazany. A i my na kilka tematow porozmawiamy, wszak nie tylko z checi powrotu tu jestem, inne jeszcze pobutki do Golandii mnie ściągaja.
Barman z gracja przyniusł jedzenie na dwóch talerzach, a gracja ta była niebywala przy jego gabarytach. Totez mógl zaskoczyc obecnych. Na stole po kolei wylądowal na metalowej misce kurczak w polewie jakięś tam, tuz obok gospodarz postawił również sloik maślaków i przenny chleb. Rozmówcy nie zastanawiali się dlugo, tylko z chwila odejscia barmana, wzieli się za jedzenie, dolewaja c przy tym piwa, do już pustych kufli.
- Takiś zorientowany – zaczą po chwili Red, odkładajac łódko kurczaka i przełamując przeżuwanie mięsa – to pewnie wiesz dokąd zmierzam. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Gru 20, 2003 1:21 pm Temat postu: |
|
|
Chłód poranka chodz nieznośny, przydal się na otrzeźwienie. Red przeciągną się z głośnym jekiem, przyglądajac się slońcu, które było już wysoko na niebie. W progu knajpy, gdzie stał czuć było jeszcze zapach, wymieszany ze smrodem, czyli odor wczorajszej uczty. Teraz mogl dopiero podziwiać Jelenie rogi, chodz może pomijając zbudowany jeszcze w zamierzchłych czasach klasztor, nie było tu nic godne oglądania. A klasztor faktycznie mógł się podobać. Stary, ale dumny wznosił się nad wsią, dużym biało szarym krzyżem u szczytu.
Budowla owa przed wiekami słuzyła za dom bractwu krzyzowemu, pod wezwaniem świetego Detmana, meczennika Cheesworldu, który zginą śmiercią męczeńską, gdy starał się nawracac państwa pogranicza. Gdy tereny te przejela Golandia, bractwo wynioslo się, a wokół klasztoru wybudowano Jelenie rogi wlaśnie. Od tamtego czasu klasztor sluży do wyprawiania nabozenśtw w jedynej słusznej Go wieże.
Red przeciągną się z jeszcze głośniejszym jękiem, odwrócił się na pięcie i ruszyl w stronę stajni. Nie zaskoczył go fakt, ze stajenny, który dzień wcześniej zabawial się z owa młudka już wstał.
- Mój koń cały –zapytal od niechcenia.
Stajenny wyprowadził czarnego ogiera Reda z jednej z przegród.
- Cały panie.
Czerwony kiwną glowa, chwycił konia za uzde i wyszedl razem z nim.
Na zewnątrz dostrzegl sylwetke Kelnora, ubranego niedbale w bialo rozpieta u kołnierzyka koszyle i czarne skórzane spodnie. W ręce berseker trzymał kufel piwa.
- Mnie to – powiedział glosem zachrypnietym i powaznym zwracajac wzrok w stronę Reda – na kaca tylko browar pomaga.
Kelnor łykna solidnie z kufla. Czerwony popatrzyl chwile na niego, ale nie odpowiedzial.
Chodz z początku Redowi wydawało się ze minie jeszcze dobrych chwil, nim rusza do drogi i że za predko wyprowadził swego konia, to jednak jak zauważył po chwili mylil się i to bardzo. Grupa pod dowództwem kelnora, bardzo szybko się ogarneła, i w kilka chwil później stala już w komplecie przed knajpą
- Troche spowolnimy twój marsz Sztandarze – odezwal się Kelnor, już glosem który Red pamietał z wczoraj – wszak nie mamy koni.
- Po twoich wczorajszych ciekawostkach – zaczął Red – powinnem przyspieszyć tępa, ale wiem że to nie pomorze, wszak musze mieć przy sobie wojsko,a na to trzeba jeszcze kilkunastu dni, tedy nie będzie mi przeszkadzało piesze tępo tego marszu.
Kelnor uśmiechbna się nieznacznie.
- Więc zostawmy tę zabita deskami wioche za sobą i ruszajmy w strone Leiton.
Ruszyli.
Bersekerzy z szarej kompani nie zwykli przestrzegać dyscypliny, wprost oburzalo ich stosowanie jej. Toteż trudno było w przypadku jakiegokolwiek marszu nakazać im iśc w szyku. Również i teraz szarusy szły jak im się jawnie podobało. Niejednokrotnie próbował to zmienić niejden krol, niejednego państwa pod godłem którego walczyli, z miernym efektem.
----------------------
Droga tym razem, ku zadowoleniu wszystkich, nie była piaszczysta i kurząca się, ale kamienista. Ostatniej nikt nie wspominal najlepiej, gdy piasek unosił się, przyczepiajac do spoconej skóry. A słońce było już wysoko na niebie, parząc nieznosnie.
Na przód grupy wyłonili się głowno dowądzacy szarusom Kelnor i Red sztandar, obaj poruszali kolejne tematy wojny, pokoju, krolów, starych czasów i kobiet. A że obaj najlepiej znale się na sztuce wojennej, totez temat ten przodował. Z tyłu ciągneła się reszta kompanii, której przodowal ten który tak pechowo trafił wczorajszej nocy, Ditman.
- A ksiestwo pod którym godłem ostatnio walczyłeś – mówił red. Nie jechał na koniu, tylko prowadził go za uzde.
- Sienta – odpowiedział Kelnor – walczyłem, trafne stwierdzenie, od kiedy skończyła się tam wojna domowa, książe, którego doprowadzilismy do władzy uznał że nie warto trzymać wojska w księstwie, i zwolnił nas.
- Wyspy Sienty, to bogate księstwo, zapewne i zarobki były spore.
- A jakże – niemal krzykną berseker – życie tam, chodz kraj to malutki, opiewa w luksusy, dziwuje się jeno tylko, ze tak bogaty mały krajik nie zostal wchłonięty przez wielkie krolestwa.
- Nie ma się czym dziwowac – odpowiedział Red, spluwając przy tym charczyscie na betonowy bruk gościnca – wszak Sienta posiada największa na świecie flote i zapewnia dochód, dzieki handlu, niemal każdemu z wielkich mocarstw, korzystając przy tym wydatnie w miejscach gdzie toczy się wojna.
- Poza tym – ciągną dalej Red – to właśnie ciągłe wojny wśród wielkich królestw spowodowaly że księstwo to ma dziś taka potege w reku, mimo że wielkością mniejsza jest nawet od kropkolandii, z przed wojny.
- W sumie to i racja – odpowiedział Kelnor – ale przypomnij sobie jak to niejeden król z armią na wyspy się porywał, czyli jednak coś w tym jest.
- Porywali się i owszem, ale nie o bogastwo chodziło, jeno o wiare. Wszak Sientczyk na pierwszym miejscu stawiał zawsze pieniądz, co nie podobalo się panom krolestw i obrońcom prawowitej wiary.
- Myslisz że tylko o wiare chodzilo, a nie o bogactwo.
Red zacharczal znowu i pluną.
- Wczorajszy trunek – odpowiedział i ucichł na chwile, ale tylko na chwile.
- Ostatnia krucjata – zaczął – poszla ku wyspom dwieście lat temu, a w tamtych czasach księstwo to bogate jeszcze nie było, dlatego moje zdanie ze o wiarę chodzilo.
- Jednak mimo wszystko wyspa ta stanowiła centrum handlu z każdym portem, poza tym wyspy te były swietnie usytuowane strategicznie, każdy logicznie myślacy monarcha chętnie zajął by te wyspy i właczyl do swego krolestwa.
- Każdy myślacy monarcha nie ruszal by ku wyspom i ich potęznej flocie w pojedynkę, a dzieku krucjatom jednoczyli ku sobie wszystkie krolestwo...
- A i tak – wtracił kelnor – gówno im te krucjaty dały.
- A i gowno – nie zważył na ironie Red – bo same świry tam szly i fanatycy religijni, godni uwiezyc ze wystarczy się zebrac, na statek wsiaść, a dalej to już ich bóg za nich wszystko zrobi, banda durnów i idiotów. A gdzie była wtedy strategia, gdzie logiczne rozumowanie, odpowiedz jest prosta, zostala tam gdzie być powinna, w głowach ludzi którzy pozostali na lądzie.
Kelnor milczał, red mowił dalej.
- Stąd jeno uważam że to nie w celach bogactwa szła ta zbieranina idiotw, tylko w celu mordowania jak oni ich zwali, niewiernych.
Kelnor uśmiechną się nieznacznie.
- Teraz mnie przekonales – powiedział calkiem spokojnie, po dłuższej chwili milczenia – dziwna ta nasza religia, niby odmienna od innych, a jednak ta sama.
- My kropkowicze nie istniejemy zbyt dlugo, nasza religia dopiero raczkuje, ale stare religie babilonu, kiedyś były jedną wielką caloscią. Shizma roku 569 spowodowala rozlam, teraz jeno duchowni modlą się by ponownie jednoczyc bóstwa, w calosć.
- Modlą się tak już od 500 lat – glos kelnora miał w sobie nutke drwiny.
Red parskną z cicha.
- I zapewne już nigdy nie zjednoczą, jeśli raz się odłączy kończyne od ciala, ta nigdy nie przylgnie na powrót, a i nowa nie urośnie. Tak i z wiarą jest.
- Ale przyznac musisz – odezwal się Kelnor – że na wyprawy przeciw Siencie wybrała się zjednoczona armia, tako może cos z tego ich ponownego pojednania być może.
Red zamyślił się chwile, ale po chwili odpowiedział, przypatrując się w miedzy czasie horyzontowi.
- Duchowni wyprosili by te armie stworzyć, i stworzyła się. A w niej walczył ramie w ramię Goista, Scrabblenczyk, Warcabnik i Szachista i jeden do drugiego z nienawiścią podchodził. A ta nienawisc nie skończy sie nigdy.
- Im dlużej trwa rozłam – dodał po chwili - tym drudniej będzie na powrot to zmienić.
Obaj uciszyli się na chwile, by po tej chwili zmienić temat.
A pogoda ku zadowoleniu wszystkich zaczela zmieniać się, z goracej na nieco chlodniejsza i wietrzystą. Jednak zadowolenie oddaliło się gdy czarne chmury naszly na niebo, wzmiankując podróznym ze nadchodzi deszcz.
c.d.n wkrotce, jesli ktoś to czyta to zainteresuje go ten fakt:) |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Nie Gru 28, 2003 6:36 pm Temat postu: |
|
|
Leiton było już widać z oddali, a raczej jego drewniana palisade która w calosci okalała maisteczko. Wokół palisady ciągną się jeszcze sztucznie wykopany kanał dla potrzeb obronnych miasta.
Leiton zbudowali kupcy którzy ciągneli do handlu z ludami pogranicza, z początku była to mala osada, w ktorej zatrzymywali się jedynie na odpoczynek. Z czasem jednak granice osady zaczynały się powiekszać. Ku dalszemu rozwojowi Leiton oponowalo jego znakomite położenie, tuż przy jedynym dukcie na wschód, ku pograniczu. Sto lat wcześnej gdy nastąpił niesamowity wzrost dochodiow, miasta, ówczesny burmistrz Eltan Millestoin zamkna je dla obcych, którzy tłumnie przybywali do złotego miasta, jak poduwczas zwano Leiton. Każdy kupiec mógl jedynie przejezdzac przez jego mury, nie było mowy o osiedlanie się w nim.
Od tamtej pory populacja miasta, ni się zmiejsza ni zwiększa, a jego mieszkańcy po dziś dzień żyją w dobrobycie i bogactwie.
- Bywałeś już w leiton CzerwonySztandarze – zapytał Kelnor spoglądajac z oddali na jego mury.
Red pokiwal głową przecząco.
- Nie – odpowiedzial po chwili – słyszałem jedynie nieco na jego temat, słyszalem też ze za mury wpuszczaja jedynie kupców, a nie zbrojnych.
- Nie martw się, nasza Szara kompania ma azyl w tym mieście po wsze czasy, a przynajmniej dopuki, doputy nie zrobimy w tym mieście jakiego rejwachu.
- Słyszałem cos nie coś, o tym ze Szara kompania walczyła w obronie Leiton, pamietam tez ze wielu kropkowiczów uznało ten czyn za chaniebny i godny zdrady.
- Może i tak – uśmiechną się berseker – ale na dzis dzień, z tych co rokow temu trzydzieści walczyli na jego murach, nie żyje nikt. A i ludzie z czasem zmienili o nas zdanie gdyśmy w ich obroni, naprzeciw podjazdowym grupom zbójów stawali.
- Za godziwa zapłate – wtrącił Red.
- A jakze – nie zwrócił uwagę na drwinę Kelnor – gdzie byśmy nie walczyli, za grosik złoty wojujemy. Jakbyśmy raz zechcieli za darmo wojować, wieści by się rozniosły i zaczęto by się targować o nasze usługi z naszymi cenami. Wszak popuszczac nie wolno.
- A i racja – znów w głosie Reda była nutka ironii – nawet jeśli brat pomocy potrzebuje.
Kelnor zrobił powazną minę.
- Nie jedna już wojenke stoczyłem, niejednego kraju flagi broniąc, I powiem ci marszałku Redzie że niejednokrotnie na obczyźnie z wieksza przyjaźnia się spotkalem, niźli na mej ziemi, wśród tych co ta sama religie wyznają.
- Wybacz Kelnor – zaczął po chwili Red – i ja uważam ze czlowiek jest albo dobry, albo zły i niewazne jest jaką wiarę wyznaje. Ale za duzo już wojen w obronie swej ojczyzny stoczyłem, by złe słowo powiedzieć przeciw ludziom, którzy pod moim dowództwem, zasypani już w kurhanach leżą..
- I ja to rozumiem Redzie, dlatego nie będę komentował twych słów.
Red również już nic nie powiedział.
Podjechali tuz pod mury miasta, stajac naprzeciw bramy, przed wodnym kanalem. Zwodzony most był podniesiony, co nie dawało możliwości wjazdu.
- Ktoście? – młodzieńczy głos dobiegł z wieży która z obu stron okalała bramę wjazdową
- jestem Kelnor, dowódzca szarek Kompanii – odkrzykna berseker wyjezdzając na przód kommpanii.
Po chwili ich oczom pojawił się ubrany w srebrny hełm i tegoż samego koloru kolczugę ów męzczyzna który krzyczał. Przez chwile bacznie im się przyglądał.
- A ten człek, to kto – wskazał na Reda.
- Zawrzyj gebe gówniarzu! – krzykna męzczyzna zza plecow tego w hełmie, nie dajac odpowiedziec Kelnorowi na zadane pytanie – proszę wierzdzać mości panie bersekerze, gówniaż nie wiedział kim pan jest, ot młoda krew.
- dziękuje – odpowiedzial spokojnnie Kelnor – nic się nie stało.
Drewniany most zaczą zwolna się opuszczać, by po chwili uderzyć o kamienisty dukt. Red razem z bersekerami weszli do środka.
- Idziesz z nami Redzie sztandarze, czy masz swoje sprawy do zalatwienia. My tu kilka dni jedynie stać będziemy i dalej w drogę ruszamy.
Red spojrzal na dluga ulicę, ciągnaca siue przz niemal całe miasto. Wzdłóz której ciągneły wozy i poruszali się ludzie, nie zwracajac bynajmniej najmniejszej uwagi na gości. Co nieco dziwiło reda, wszak bersekerzy wyglądali przy swym wzroscie i posturze, bardzo imponująco, ale szybko przypmnial sobie ze już tu znaja bersekerów z szarej kompanii.
- Nie – odpowiedział spokojnie – musze tylko zakupić potrzebny ekwipunek i ruszam dalej w droge.
- Chodz więc znami zaprowadze cię do odpowiedniego ku temu miejscu.
Ruszyli. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Nie Gru 28, 2003 6:44 pm Temat postu: |
|
|
Rozdział 21 "wróg na horyzoncie"
Nad Fretown wstawało słońce, lecz tylko nielicznym było dane je zobaczyć. Tym którzy mieli spodobnośc ku temu, zobaczyli je dzieki temu ze na ta noc mieli wyznaczone warty, chodz penwością ten widok nie bardzo ich rajcował. Jednak ten wschód miał być inny.
- Nadchodzą – głos młodego Debosa rozchodził się we mgle poranka – nadchodza!
Ci którzy stali obok niego, spojrzeli przez mgłe, ich wzrok nie równal się wzrokowi młodziaka, ale po chwili i oni dojrzeli wśród porannej ciemnicy przednia straż armii generała Soldana.
- Zaczyna się – szepną do siebie Ant Killer, Polkolordek spojrzał na niego na chwile.
- To będzie piekna bitwa – odpowiedział i zamilkł spoglądając na coraz to nowsze szeregi pojawiajace się w zasięgu jego wzroku.
W długiej na kila kilometrow kolumnie szła piechota cięzko zbrojna, nad która powiewał sztandar w dwa niebieskie piony na żłółtej płachcie. Uzbrojeni w pełne zbroje plytowe odziały należaly do elity generała i pod jego komenda walczyli, a szło ich tam nielada pieć tysięcy. Tuż za nimi, szereg przy szeregu w sile dziesięciu tysięcy, szły cięzko zbrojne odzialy halabardników i pikinierów,. Nad którymi piecze sprawował Eliasz De Calsteinlach, zaufany czlowiek generala i jego najlepszy dowódzca. A flankowala ich po szkrzydle prawym lekka jazda, z tzepoczacym na wietrze sztandarem czterech pionów, koloru błekitu, pomarańcza, zieleni i purpury. A dowodził nimi młody pułkownik Saramis Et Dolachiu. Lubiący pławić się w luksusie, i w towarzystwie pieknych dam, świetnie zapowiadajacy się generał, z wysokiego rodu Golandii. Tuz za nimi, w wolnej kompanii rozciągajacej się przez cale centrum armii, aż nienmal po jej koniec, w wolnym szyku szła w sile trzydziestu tysięcy armia, specjalnie szkolona do oblężeń, która w rekach trzymala krótkie miecze i topory. Wtórowala jej po flankach cięzka jazda, w sile tysiąca jeźdzców. Zamykała pochód niedoświadczona dywizja w sile piecdziesieciu tysięcy, zlożona z młodych synów chłopskich, a piecze nad nimi czuwał kapitan Walter Soomberg, weterean wielu bitew stoczonych pod generałem Soldanem, powołany w ostatniej chwili na prośbe samego główno dowodzącego.
Jeszcze wiele godzin upłyneło jak wielka armia ustawiła się wokół miasta, a wieczor nadszedł gdy nad powstałym obozem trzepotały flagi golandii.
Gdy nadeszła noc, obóz zapłonoł płomieniem ognisk, i jak wiele razy na morach o tej porze panowal mrok tak wielki, ze na odległosc reki nie było widac nic, tak teraz jasno było, prawie jak w dzień. Widok ten zmroził odwage walczących, szczególnie mlodych i niedoświadczonych, przed oczami którcyh, po raz pierwszy w życiu staneła potęga Golandii.
-----------------
- ile nam dajesz czasu – głos Polkolordka był spokojny, a on sam oglądał po raz wtóry ogniska wznnoszące się w obozie wroga.
- Prawde powiem – odpowiedział Ant, skulony przy drewnianym murze, chroniącym broniących przed strzały i bełtami – pierwesz raz widze taką sytuacje, miasto jest za duże, by je bronić, taka garstka. Czarno to więc widze. Może gdyby stal tu zawodowy żolnież...
- A tu jedynie tysiąc żołniezy, a reszta to same chłystki i starcy – dokończył Polko
- Nad ranem ruszą – odezwał się z cienia Over, również skulony przy murku jednej z wiez łuczniczych, wznoszącej się pare metrow nad stojącymi na murach – do rana mamy więc czas, radze się przespać.
- Możesz teraz spać – wtrącił Leokles, przełamując zgrzyrtanie zebami.
- Widze że mlody strach cię obleaciał – wtrącił nie bez drwiny Polko.
- Zimno.
- Chyba nie tylko.
Zapanował cisza, z oddali z obozu słychac było pieśń tych zapewne którzy chętnie by już te bitwe rozpoczeli, a może tak jak i oni, nie mogli spać.
- Nad ranem ruszą, patrzcie jak się radują kacapy jebane, abyśmy im pogonili pietra jutro – mówił Polko, siedzący na murku ochronnym.
- Jeśli wytrzymamy dzień jutrzejszy to się troche utrzymamy na tych murach – Over mówił cicho, niemal szeptal – teraz gdy staneła przed nami armia takl wielka, ludziom odwaga uszla. Utrzymajmy się chodz dzień, powróci z dwojaką siłą.
-I ja tak myśle – szepną Ant, ale urwał dalszą część mysli.
Tuz obok nich staną Szwagiereczek.
- Witajcie – powiedział i pluna za mur.
Odpowiedzieli, po kolei, jakby planowali tak odpowiedzieć.
- Gdzie stacjonujesz – zapytał Ant.
- Kilkanasie metrow dalej, ale w nocy raczej nie zaatakują więc wpadłem do was.
- teraz jeszcze poczekają, cieszmy się z tych ostatnich chwil przed burzą. Ale kiedy pierwsze promienie spadną na ziemie, ruszą.
-Rarcja Over, świeta racja.
- A u was szwagier – skulony przy murku Ant wstal, by rozruszać z źiębniete kości – jak morale.
- Młodym już ochota do bitwy odeszła – odpowiedział poważnie, ale Over parskna z cicha.
Znów ich uszu doszły śpiewy, ale pojedyńczych słów nie byli w stanie wyłowić.
- Gdzie walczy Qzawju i Banitka – zapytał po chwili Over.
Spojrzeli na niego odruchowo.
- Wolna kompania stoi na murze wschodnim – odpowedział szwagier i spojrzal przed siebie, na obóz.
- My na polódniowym – dokończył Ant – a druga częśc wolnej i ci mieszkańcy co chca walczyć pod naszym sztandarem na zachodniej. Czemu nikt nie stoi na północnej, czyżby byli pewni ze ta stroną nie zaatakuje.
- tam jest kanał wodny, a na nim żadnego mostu – odpowiedział Szwagier
- To wiem, ale mam prezeczucie ze tam pójdzie atak, w momencie gdy będziemy się tego najmniej spodziewać.
- Będzie szansa się tam jeszcze bronić – Over poprawił miecz na plecach – na pewno dowództwo nie zostawi tego miejsca bez żadnej ochrony. Rzeka ma tam szerokośc dobrych pięciu metrów, a gdzie nie gdzie więcej, trudno bybyło zorganizować atak, przez nia niezauważenie.
- Godfryd pod Tarres zorganizował – Szwagier przypomniał sobie opowieść Kazzera.
- Pewnosc siebie zabiła dowódzców twierdzy w Tarres, u nas nie ma o tym mowy. Tu na murach stoi ledwie siedem może osiem tysięcy, przeciw stu. A tam.... .
- Powoli świta – wtracił Polko, niezwracajac uwagi na rozmowe – niedługo zacznie się oblęzenie.
Ant, Overseer, Szwagiereczek i Leokles wyjrzeli za mury.
- Przestali śpiewać, zaczynaja ustwiać szyki, niedługo...
Wypowiedz przerwał mu długi sygnał z rogu, roznoszący się echem po dolinie. Sygnal ponawiano co chwile, z kilku wież. Oznaczał że wróg gotuje się do ataku.
- Zaczyna się mości panowie – Polko przekrzyczał długi nieznosny dzwięk rogu.
Szwagiereczek nie powiedział nic, tylko machna reka i biegiem ruszył w strone miejsca gdzie stacjonował.
- Zapowiada się cięzki dzień – odezwał się po chwili Over, rogi ucichły. Na murach chodz ludzi było kilka tysięcy panowala względna cisza, ale można było usłyszeć, gdzieniegdzie rozmowy i nawet churalne krzyki. Jednak większośc z tych co tu stala, w ciszy przygotowywal się do walki, starajac się przelamywac w sobie strach.
- Zaczyna się – szepna do siebie Leokles. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Nie Gru 28, 2003 6:48 pm Temat postu: |
|
|
rozdział 22 "Nawet najlepszym trafia się gorszy dzień"
Red opuscił miasto o poranku, żegnajac się wcześniej z Kelnorem. Berseker oświadczył mu że dołączy do jego wojny w odpowiedniej chwili, po czym uśmiechną się i uścisną Redowi dłoń.
Poruszał się kamienistym duktem, zbudowanym kilka wieków temu przez kupców z Leiton. Droga chdz miała sporo latek, była przez corasz to nowsze pokolenia Leitonczyków, naprawiana. Co spowodowało że słyneła jako najlepszy dukt w Golandii. A dało się to otczuć przy każdym kroku. Pogodu również sprzyjała marszowi. Było slonecznie, ale nie gorąco, do tego mile muskał wiatr.
Było wszystko fajnie, do czasu.
Red cały czs zastanawial się dlaczego duktem, nie cioągna kupcy, odpowiedz dopadła go sama.
Konnych ujrzał po południu, gdy wiezdzal w leśny jar. Dostrzegł ich prędko, a jeszcze wcześniej uslyszał, gdy obejrzal się za siebie, ku niezadowoleniu i z tamtego kierunku galopowali ku niemu. Domyslił się że śledzili go od samego Leiton. Nie uciekał, las był zbyt gęsty by przedzierać się przez niego konno, a powalić dwudziestu to nie był problem, nie pierwszy i nie ostatni raz był już w opałach.
Zgubiła go pycha i pewnosc siebie, gdy konni podjechali od razu wycelowali w jego kierunku osiem naładowanych kusz, a nastepnych ośmiu trzymalo w pogotowiu miecze, topory i cepy. Objechali go wokół, ale czekali.
Z grupy wysuną się na przód wyrużniajacy się zlota kolczuga jeździec.
- Dukt jest zamkniety redzie sztandarze – powiedział cięzkim basowym i nieco zachrypnietym glosem.
Red nie unikał jego spojrzenia, zimnego i pełnego grozy, odpowiedział spokojnie jak gdyby nigdy nic.
- Więc pojade obok duktu.
Nikt się nie zaśmiał, mężczyzna w złotej kolczudze wiercił go wzrokiem.
- Poczucie humoru przed śmiercią – odrzekł równie zimno jak wcześniej.
Red nie odpowiedział tylko gwałtownie zsunąl się z konia. Zaskoczeni knechci wypalili ze swych kusz odruchowo, trzy bełty utkwiły w ciele konia kropkowicza, który staną deba. Dwa nastepne poszybowaly gdzieś przed siebie. Szósty i siódmy strzał zwalił z konia dwóch goistów.
Nim zdołali się zorientować co jest grane, Red trzymał już obnażony miecz w ręce. Sprawnie obszedł swego konia, który ranny zwalił się na ziemie i ciął w gore jednego z jeźdzcow, tego który blokowal mu droge do lasu, dwoma krokami znalazł się w gęstwinie. Słysząc za sobą bluzgi i rżenie uspokajanych koni.
Nie czekal długo na walke, za nim zwalili się goisci,pieszo. Wpadli na niego z toporami i mieczami, było ich pięciu.
Nie pozyli za dlugo.
Korzystajac z zaskoczenia zarąbał dwóch pewnymi cięcami, uchylił się przed toporem i przeszył trzeciego atakującego. Wysuną miecz z ciala ofiary, okręcil się w pół obrocie i ciął z łokcia prosto w szyje czwartego Goiste. Piąty również nie pożył, doskovczyl do niego i nim przeciwnik zdąłał coś zrobić rozcharatał mu brzuch.
I znow zgubila go pewnosc siebie.
Wyskoczył na dukt, zamachną się i ciąl konia jednego z goistów, gdy ten z szczękiem opadł na dukt doskoczył do niego, gotując się do pchniecia.
Nie zdążył.
Ósmy belt przeszył mu ramie i zakręcił jego cialem od sto osiemdziesiat stopni. Nastepnie skoczyło ku niemu dwóch konnych, przygniatajac bokami koni. Nie pamietał co było dalej.
Zemdlał. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Wto Gru 30, 2003 4:32 pm Temat postu: |
|
|
Gdy się ockna od razy dopadł go chłód. Wokół było ciemno. Poczoł ze lezy na ziemii, nie był spetany, bez problemu mogł poruszać rekami i noga. Gdy próbowal się podnieśc poczół ból w ramieniu. Dotkną lekko, było zabandażowane.
Przełamał ból i podniusl się, dopiero teraz dostrzegł wokół siebie drzewa i krzewy. Był w lesie. Probował ułożyć sobie wszystko co działo się tuż przed tym jak stracił przytomność, bez powodzenia, pamietał jedynie moment gdy bełt przeszył mu ramie. Czemu nikt mnie nie pilnuje, pomyślał i w tym momencie dostrzegł płomień ogniska, kilkanaście metrow przed sobą. Na początku wzdrygną się, nie miał żadnej broni przy sobie, odruchowy ruch za glowe, zlapał zamiast rekojeści, tylko powietrze.
Skoro nikt mnie nie pilnuje. Ide.
Wolnym krokiem skierował się w strone ogniska, płomienie wyolbrzymialy cienie siędzących wokół ludzi. Było ich sześciu, dwie kobiety i czterech mężczyzn. Zrobił kolejne kroki w tamtym kierunku, dostrzegł go jeden z mężczyzn. Wysoki i dobrze zbudowany, z krótkimi czarnymi wlosami i długa brodą uwiązaną w kilka warkoczykow.
- Witaj Czerwonysztandarze – odpowiedzial czarnowłosy, odruchowo cala kompania skierowala wzrok w stronę Reda – Rad jestem że medyczne umiejetności mojej kompanionki na dobre się zdały.
Red nie odpowiedział. Wzrok jeszcze nie dokońca się ustawił, ale dostrzegł w czarnowłosym znajoma postać. Po chwili już wiedział kim ona jest.
- Witaj Siraenie Highfly’u.
Człowiek zwany Siraenem uśmiechną się.
- Wiele już lat mineło kiedy to poraz ostatni ja, ty i mój brat Kibic podrózowaliśmy w jednej kompani w walce przeciw tyranii – odpowiedział spokojnie, nie spuszczając z niego wzroku.
Red przytakną.
------
Był glodny i nieco zmęczony, a ból głowy nie pozwalal mu dlugo utrzymywac się na stojąco. Skortzystal więc z zaprosin i usiadł obok nich. Dopiero teraz dostrzegł konie, stojące kilka metrow dalej uwiązane za uzdy do pobliskich drzew. Były to konie goistów, którzy zaatakowali go popłódniu. Domyślil się więc ze ich byli wlaściciele gdryza teraz ziemie, gdzieś tam, a ci do których koni należą aktualnie, znacząco się do tego przyczynili.
W kilka chwil później znał już wszystkich druchów Siraena Highfly’a, brata Kibica. I nie ukrywal że imiona co niektórych były mu dobrze znane, przez wzgląd na ich złą sławę w róznych zakątkach świata.
A siedzieli wśród nich takie tuzy jak Gebrauch Et Sorensen, Goista. Znakomity spec od miecza. Na jego kącie widniało sto trzydzieści ofiar, poszukiwany niemal w kazdym wielkim krolestwie kwartetu. Red spodziewał się ujrzeć, twarz mordercy, ale pomijając może bliznę na czole, jego twarz wygladała dosc sympatycznie.
Obok niego, rzując źbło trawy siedziała Francheska Sulinam, z tego co pamietał Red była ona oskarżona w Cheesworldzie za czarną magię i skazana na stos. Jak również pamietał uciekła ona z dobrze stzezonego więźienia i słuch o niej zaginą. Do dziś ludzie powiadaja ze sam diabeł jej w tym pomógł.
Blond włosa pieknosc, siedząca i oparta o drzewo w taki sposób, że spod jej mini spudniczki widać było piekne uda i nie tylko biorac pod uwage fakt skąpych majteczek, zwała się Weronika Clawenritche. Młoda, bardzo atrakcyjna i rownie niebezpieczna dziewczyna oskarzona w Cheesworldzie o morderstwa i okradanie bogatych kupców, którym wpadała w oko.
Mężczyzna polerujący ostrze swej zagietej szabli o szerokiej klindze, również znany był marszałkowi. Zwał się on Sallach Ali Machomet. Pochodził z jednej z najdalej położynych wysp księstwa Sienty. Poszukiwany za mordestwa tam i nie tylko.
Ostatniego męzczyzny nie znał, później dowiedział się że zwie się on Huan Alesandro Don Fernando i pochodzi z Wielkiego królestwa Scrabble. Był nieco starszy od pozostałych, miał siwe włosy, chodz jak domyślil się Red nie od starości. Huan jak się również później dowiedział marszałek był chemikiem, wyrzucony ze swojego kraju za herezje, która mu zarzucony gdy wkroczono zbrojnie do jego zamku i ujrzano tam labolatorium chemiczne z wielkim pentagramem na podłodze.
- Mój kon jak mniemam... – zapytał cicho Red
- nie żyje – wtrącił Sirael – wybacz ale nie nadawal się do niczego. Piekny to był ogier, pewnie też sporo kosztował.
Czerwony przytakną.
- Miałeś szczęście Redzie sztandarze – ciągnął Siraen – gdybyśmy tamtędy nie jechali źle byś zapewne skończył. Ci ludzie zapewne nie byli do ciebie pozytywnie nastawieni.
- Ciagneliśmy ku pograniczu – nie przerywał Highfly – spotkaliśmy jeźdzców tuż przy jaże, jechali duktem naprzeciw nam. Wlekli cię za sobą, a raczej ciągneli, stąd te rany.
Red dopiero teraz spostrzegł pościerane rece, na przedłokciach.
- Skoczyliśmy na nich, nim ci zdolali sięgnąc broń. Chodz prawde ci powiem że pod uwczas nie to mnie interesowało, na pewno nie twoje zycie. Chodziło nam o zloto i konie, ale kiedy poznalem ze to ty, wzielem ze soba, wszak dobrze znałes mego brata, Swiętej pamieci Kibica.
A i ty mi byłes kiedyś druchem.
- Słyszaleś – wtrącił Red – o śmierci swego brata.
- Niestety, słyszalem też przez co i jak zginą, wiedz że chodz wiara w kropkolandie nigdy mnie nie obchodziła, nie pochwalam tego co zrobił.
- On zawsze był taki – Mówił dalej, po chwili milczenia Sirean – od samego poczatku nie był pewny swej wiary. Ja przynajmniej od razu powiedzialem ze nie będę walczyć po żadnej stronie, a poza tym spójrz na moją kompanie Gebrauch jest goistą.
Sorensen wcześniej zajety reperacją podeszwy od buta, uslyszawszy swoje imie spojrzał w ich kierunku i przytakną.
- A teraz – zmienił temat red – co ciągnie cię ku pograniczu.
Sirael parskna z cicha, blond włosa Weronika uśmiechneła się ładnie.
- Widzialem twoją minę gdy przedstawiałem ci moich kompanów, zapewne znasz ich dobrze, i zapewniam cię ze nie tylko ty.
- Rozumiem, tam prawo was nie doścignie.
- Dokładnie – odezwała się Weronika.
- na pograniczu – Highfly wzią głeboki wdech – na pograniczu każdy może zacząć od nowa, tu w królestwach kwartetu nie ma już dla nas miejsca. Dla każdego z nas naszykowany już jest palik.
- Przyjmij więc moja rade i uważaj przy przejeździe miałem tam nielada problemy.
- Wiem już jak jest na pograniczu, nie musisz się o mnie martwić.
- Nie martwie się.
Sirael wyszczerzył zęby.
- Czemu więc mnie ratowaliscie – Po chwili milczenia odezwał się red – nie boicie się że was wydam.
Sirael patrzyl na niego długo, z dziwnym uśmieszkiem na twarzy.
- Nie – powiedział wrescie – bo jak oni zlapią nas, to my wydamy ciebie. Myślisz że nie wiemy co się dzieje w Golandii, a może już niedługo kropkolandii. Żyjemy na pograniczu cywilizacji, ale mamy uszy. Za ciebie wiedz też nagroda jest i to calkiem spora. Uzurpator zarzyczył sobie glowy reda sztandara. Ale martwić się nie musisz, nie wydamy ciebie, za azyl w Golandii. Jak już wspomnialem nie pochwalam czynu mego brata.
- Dobrze słyszeć.
- I nawzajem. Ale skończmy te czcze gadania, dawno cie nie widzialem, opowiedz troche o moim bracie, jego tez nie dane było mi zobaczyć lat dziesięc i nie zobacze już nigdy.
Red nie miał ochoty na opowiadania, ale przez wzgląd ze Sirael wraz ze swoimi ludzmi ocalili mu zycie zmusił się i opowiedział co się dzialo z jego bratem i z nim samym. Opowiadać za dobrze nie umiał, więc bardzo nie ubarwiał opowiadań.
Później ku jego zadowoleniu, wszyscy uznali że czas spać i rozłożyli się przy ognisku, poza Sallachem, któremu przyszło, jako pierwszemu stanąc na straży. |
|
Powrót do góry |
|
|
szwagiereczek
Dołączył: 25 Maj 2003 Posty: 567 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Wto Gru 30, 2003 10:21 pm Temat postu: |
|
|
Brat Kibica?Proszę o wyjaśnienie |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Sty 03, 2004 6:21 pm Temat postu: |
|
|
Na zajutrz o poranku mieli wyruszyć, ale uznali ze miło jeszcze będzie zjeśc śniadanie z Redem. Czerwony z wiadomych przyczyn nie miał nic do jedzenia, więc reszta kompani, nieco mu odstąpiła. Wszak dzień wcześniej dobrze zarobili. Sniadanie nie było zbyt róznorodne, ot kilka jajek ugotowanych w ganrku tuz nad ogniskiem i razowy chleb, już nieco stwardniały. Jednak nikomu nie przyszło do głowy narzekać.
- Powiadasz Redzie – Sirael włożył do ust jajko o zagryzł je razowym chlebem – powiadasz że umiejętnosci szermiercze już niedlugo nie będą nam potrzebne, a i ja ci w tym momencie racje przyznam, trafna uwaga, a w tym momencie nawet bardzo.
Red przeżół i połkną wlaśnie kawalek chleba
- Twój chemik heretyk, winien cos na ten temat wiedzieć.
- A bo i wie, bo on za byle gówno na wygnaniu tu nie jest, pokaz mu Huan twoje cacko.
Huan oblizał właśnie palce, po skończonym śniadaniu, spojrzał na nich, gdy padło jego imie i bez slowa wstał. Podszedl do konia, odprowadzony wzrokiem sztandara. Z przyczepinej do siodla torby wyją metalowa rure długości około metra i kawalek rzeźbionego drewna, u gory którego uczepiony był metalowy kurek. Tuz pod nim, pod drewnem, widnial również metalowy drucik, długości około 5 centymetrów. Chemik połączył metalowa częśc z drewnianą, poczym sięgna po mały worek, który uczepiony miał przy pasie.
- jak ty to nazywasz Huan.
Siwowłosy spojrzal na Siraela.
- proch – odpowiedział, ustawil broń pionowo, drewnianą częścią do dołu, ku metalowej części skierował woreczek, z którego cienka strużką, sypał się czarny drobnoziarnisty „proch”.
- teraz patrz uwaznie – szepną Highfly do Reda.
Reszta grupy również w jego kierunku skierowala wzrok, chodz widac było po ich minach, że już owy wynalazek widzieli w akcji.
- Znowu smrodu narobisz – wtrąciła Weronika.
Nikt nie skomentował.
Chemik przyłożył drewnianą część do ramienia, wycelował w pobliskie drzewo i nacisną „spust”.
Błysneło i hukneło, smuga dymu runeła z lufy. Wzrok Reda skierowal się w strone drzewa, w którym wypalona dziura miala niemal pół metra średnicy. Strzał przeszył drzewo na wylot
- Celnośc tego nie jest za dobra, ale sieje spustoszenie – powiedział chemik odkladajac broń od oka.
- Jak to – zdziwil się Red – przeciez trafileś w drzewo.
- Wiem- odpowiedział chemik, kierując palec w stronę drzewa obok – ale celowalem w tamte.
Red parskna z cicha.
- mimo wszystko, na polu bitwy jak raz. Sprzedaj ten patent jakiejs armii i zyj do końca swych dni w luksusie.
Huan rozłożył broń, wkładajac ja w miejsce z którego przed chwila ja wyją.
- Nie - odpowiedział po chwili – niechce się przyczynić do tego by jakis skurwysyn za pomoca mojego wynalazku chcial zdobywac swiat. Wojna to idjotyzm, a wielu świrów się rodzi, i dzieki niej zabijaja, gwałcą i grabią.
- I tak w końcu ktos wpadnie na twój pomysł – kontynuowal temat Czerwony – ktoś inny się na nim wzbogaci, a ty stracisz.
- Ale przynajmniej – odpowiedzial po chwili ciszy Chemik – nie będę miał na sumieniu tych ludzi, którym przyjdzie walczyć naprzeciw niej.
Red nie odpowiedział już nic.
Rozstali się po kilkunastu minutach, gdy zrobione śniadanie zostało w całości zjedzone.
- Bywaj redzie sztanarze – pozegnał się Sirael – i zycze powodzenia.
- Bywaj Siraelu Highfly’u – odpowiedział Red – miło było cie spotkac i dziekuje za uratowanie zycia.
Sirael wskoczył na konia, pocagną za uzde. Koń zatańczył w kułku, obracajac się, poczym ruszył w kierunku grupy, która kilka chwil wczresniej ruszyła w drogę ku pograniczu.
Red jeszcze chwile patrzył na nich, z oddali, poczym ruszył w swoja stronę. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Pon Sty 05, 2004 5:31 pm Temat postu: |
|
|
Rozdiał 23 "Atak"
Długa na co najmniej pół kilometra kolumna była już gotowa, sztandary Go powiewaly nad ich glowami, a bojowe miny zagościły na ich twarzach. Nie czekali długo, rozkaz padl ruszyli, szereg przy szeregu, dumnie, pewnie i wolno ukazując przeciwnikowi swoja wzgarde i potege.
Pieśń bojowa zawrzała.
I tak przy każdym kroku, twarze obrońcow Fretown robiły się coraz bardziej wyraźne. Z murow rozlegl się churalny krzyk, oznajmujący chęc do walki wroga, zawyły werble i trabki. Katapulty obrońców zrzuciły grad pocisków na Goistów. Pierwsze krzyki, pierwsze jęki przerywaly spiew. A marsz powoli zamienial się w bieg, jak jeden mąż, przed siebie ku kropkowiczom. Strzaly świsnely w powietrzu, znów wielu padlo, ale duzo wiecej bieglo.
- Do szturmu – rozległ się krzyk, a pieśń w tym momencie ucichła. Do szturmu. Strzaly, bełty, kamienie, wbijaly się w ten potok biegnących. Swistaly wśród krzyków i przeklestw. Do szturmu, ponawial się krzyk, bij, zabij.
I znów strzały, i znów kamienie, i znów bełty. Ale obrońcy tez, nie byli bezkarni. Cięciwy zaskrzeczały, kusze puściły swój smiercionośny ładunek. Napastników dobiegl pierwszy krzyk umierajacych i rannych. Morale podniosło się, krzyki z dwojaka silą powrociły. Jak fala, brneli przed siebie i nikt nie miał prawa jej zatrzymać, bo jak można zatrzymac fale.
Pierwsze drabiny chukneły o mury, z murów rozlegl się szaleńczy krzyk, powitanie dla wroga, powitanie przeklestwem i mieczem. Bij, zabij.
-------------------------
Leokles przycisna plecy do mury, ukryty za betonowym murkiem. Wokoł świstaly bełty, strzały i kamienie. Zamieniajac niemal błekitna barwe nieba w czerń. Mieśnie odmawialy posluszeństwa, w gardle robiło się sucho. Tuż obok niego przycisniety siedział Over, ale jego mina była spokojniejsza. Berseker uśmiechna się do niego, probowal odwzajemić, nie zdołał. Mimika twarzy, nie działała.
Miecz robił się cieższy, starał się udzwignąć jego ostrze, nie mógł.
- drabiny – rozlegl się krzyk, ponawiany co chwile – drabiny!!!
- Wstawaj młody! – krzykną zza jego plecow Polkolordek, dopiero teraz przypomnial sobie że tam jest – czas przelać troche krwi.
Over kiwną glową, drabina uderzyła o beton tuz kolo nich. Bersekerzy wstali. Kilku goistow wpadlo na mury, zaczela się walka.
Leokles przełamal strach, chwycił mocno miecz, chodz czul jak wyślizguje mu się w dloni. Znów zmobilizowal się.
Wstał.
To co ujrzał, oslupiło go na chwile.
Wokół jak mrówki klebiły się postacie, drabiny zapełniły się Goistami, szczęk zelaza był tak glośny, że az nieznośny. Jęki, krzyki wokół. Krew lala się strumieniami. Kamienarze, kusznicy i łucznicy, szyli ku sobie nieustanie.
Ścisna mocniej rekojeść, gdy drabina uderzyła obok niego o mur. W mgnieniu oka zwalił się na niego Goista. Uchylił się przed jego ciosem odróchowo, jak w czasie treningu. Nim przeciwnik zdołał cos zrobić, przejechal ostrzem swojego miecza , przez jego tors. Krew chlusneła mu na twarz. Nie zdołal jej wytrzeć, nastepny goista był już na murach. Nie pozyl długo.
Leokles był już gotowy zabijać.
-----------------
- Prawa Over – krzykna Polko na tyle donosnie, ze walczący Overseer dosłyszał to wśród wrzawy. Jeszcze chlasną swego przeciwnika, ucinajac mu na wpół głowę i obejrzal się w tamtym kierunku.
Kilku Goistow wbiło się tam, zostaiwajac za soba kilka trupow kropkowiczów. Kurwa, pomyślał i ruszyl w tamtym kierunku. Wpadajac na przeciwników, zaskoczonych, jakby grom spadl na nich z jasnego nieba. Zamachną się, i ciął z łokcia. Dwóch padło, nastepni doskoczyli do niego, ciął z drugiej strony, znów zebrał krwawy łup, nim zdołał ciąć po raz trzeci, tuz obok znalał się Leokles, wyreczajac kompaniona, sprawnymi cięcami.
Zrobiło się pusto. Teraz dopiero zobaczyli, jak wrog ucieka z pola boju, przy akompaniamencie churalnych krzyków zwycięzkich wojsk kropkowiczów. Uciekajacy jeszcze dostali porcje bełtów, kamieni i sztrzał.
- Udało się – Leokles oparł się o rekojeśc, ustawionego pionowo miecza.
Over Przeciągną klinge swojej broni, o ubranie martweo Goisty, wycieraj z miecza krew.
- dobry początek – odpowiedział przelamując cięzki oddech - ale czeka nas długi dzień. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Pon Sty 05, 2004 5:34 pm Temat postu: |
|
|
Noc ogarneła doline, nad murami świecił księzyc. Ranni przestali krzyczeć, szczęk zelaza ustapil. Szara barwa cegiel zamieniła się w czerwona barwe krwi, wokół murow ziemia, popijala teraz czerwone wino, wyciekajace z pietrzacych się wokół ciał. Wokół panowala cisza, ktorej tej nocy nie przeszkadzał nikt.
- Patrz, jeszcze zyje – Szwagiereczek pojawił się nagle za ich plecami, wskazując palcem Leoklesa, siedzącego przy ścianie muru – z młodych co walczyli kołomnie polegli już wszyscy, tylko bersekerzy się utrzymali.
Leokles nawet nie ruszyl glowa w jego kierunku. Siedzący naprzeciw młodzika Over, uśmiechna się nijako, demonstrując że usłyszał jego slowa. Polko ziewna przeciągle, ale odpowiedział.
- Dobrze młody walczył, nawet jak zrobiło się goraco, zachowal zimna krew. Beda z ciebie ludzie, młodzik, oj będą.
Szwagier nie odpowiedzial, tylko wyszczerzył żeby. Leokles nawet nie drgna, choc słyszal pochwały.
- Orientujesz się szwagier w sytuacji – odezwał się Over po chwili.
- Gadalem z Antem niedawno, to znaczy niedługo po ostatnim czwartym szturmie, mówi ze na wschodnim była najgorsza rzeźnia.
- To tam gdzie walczy wolna – wtrącił Over.
- Tak. Podobno sam Raimondas ruszyl się by wspomóc wojaków na wschodnim murze. Odparli atak, ale srogą cene krwi zapłacili. Podobno z tysiąc zabitych będzie.
- Kurwa mać – przeklną Polko, od niechcenia.
- jak tak dalej pójdzie – Over wzią glębki wdech – to długo się na tych murach nie utrzymamy.
- A glówny szturm dopiero nastąpi. Jeszcze nawet bram nie szturmowali, myśle że Soldan ma jeszcze coś w zanadrzu.
- obawiam się że masz racje.
Nastała chwila ciszy, Szwagier siadl przy murze niedaleko nich.
- A ze znajomych ktos polegl – odezwał się po chwili Over.
Spojrzeli na niego wszyscy, a potem zwrócili wzrok na odpowiadajacego Szwagiereczka.
- Martwisz się o swoja ukochaną, nie martw się, Ant był tam i gadal z nią, zyje – odpowiedzial że śmiechem – O innych to nie mam pojecia.
Leokles przypomnial sobie Gerloka i Dzarola, zastanawial się przez chwile jak im się powodzi i czy jeszcze zyją. Ilez to już czasu mineło od kiedy ostatni raz widzielismy się, pomyslał, ledwie dwa dni, a wydaje się jak by już z miesiac miną. Przypomnial sobie również pierwsze spotkanie z Overem. I czas w którym tak wiele się zmieniło.
- Jutro będzie jeszcze gorzej – w tej chwili doszedl do uszu młodzika głos Polkolordka.
- Myślicie że Red przybedzie – Szwagier pluną – myslicie że kto kolwiek przybedzie nam z pomocą.
Nikt nie odpowiedział. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Pią Sty 09, 2004 10:37 pm Temat postu: |
|
|
- Maźnice!!! – czyiś glos przedarl się przez wrzaski i chuki docierajac do uszow Ant Killera. Po chwili zołniez usłyszał nieludzkie krzyki konajacych. Domyślił się że to ci którzy w tym momencie nacierali z taranem na brame miasta. Sam ustawiony tuz przed drewniana bramą, trzymal jak najmocniej przed uderzeniami drewnianego pala. I znów nieludzki krzyk dotarł do jego uszu, kroki i uderzenie, odpychajace jego i pozostalych wojaków do tyłu. Ale podbiegl znowu i znów cisną drewnianą brame przed siebie.
Gdy wreście ku churalnemu krzykowi napastników, wielki zawias urwal się, a drewniana przegroda broniąca ich upadła spychając obrońcow w gląb. Goisci natarli z krzykiem, wzniecajac wokół kurz. Strarli się, z jekiem i zgrzytem.
Nie było czasu na manewry, na uniki, na parowanie ciosow. Szarpał mieczem, atakowal z gory, ciął i zabijal. Wśród tłumu, wśród kurzu, gdzie ni twarzy, ni herbu nie obaczysz, a wroga tylko po tym poznasz ze naprzeciw ciebie obrucony.
- Maźnice! – ktoś krzyczał z gory – zabij skurwysyna.
I znow w tlum polała się gorąca smola, wgryzajac się i wypalajac zywe ciało wrogich zołnierzy. I znów krzyk i doganiajaca śmierć.
-----------------
Overseer nigdy w zyciu nie spodziewał by się, że w połódnie będzie miał okazje pedzić glowną ulicą Fretown, wśród kompletnej pustki i ciszy. W ktorej jedynie stukot biegnących z nim zołniezy ją przerywał. A biegla ich niemal setka.
Poznawal to miejsca, wśród których był teraz, ulica targowa, glosił szyld na budynku, najwieksza handlowa ulica w Golandii, pusta tym razem. Razem z grupa mineli palacyk świetego Ambrożego, i wpadli na rondo Hironima III. Dalej wzdłóz waskiej ulicy sadowej i wypadli tuz na skwer imiena uzurpatora.
- Jak cię zwa żołniezu – zapytał go biegnący obok Raimondas.
- Overseer
- Dobrze mieć tu bersekera Over, ale do rzeczy, weź cześc grupy i ruszajcie na północny mur, może jeszcze nie zdolali się przedostać. Ja wraz z kilkoma żołniezami skocze po pochodnie. Spalimy im te zajebane mosty.
Over jedynie domyślil się o co chodz z tymi mostami, gdy jednak miał ochote dalej dopytac się o sytuacje na murze połnocnym. Raimondas wraz z kilkoma żołnieżami skręcili w waska uliczke, ku zachodniej częsci miasta.
- Co jest grane Over – zagadną biegnący po jego prawicy Polko.
- jak to co walczymy.
Wypadli na ulice prowadząca tuż w strone muru pónocnego. Over zapatrzył się na chwile na wielki szyld, nad ładnie udekorowanym budynkiem. Szyld brzmiał „Burdel u zakonnicy Joli” Przez chwile był myślami gdzie indziej, z marazmu obudził go biegnący po jego lewicy Leokles.
- Co jest grane Over!
- zaraz zobaczysz.
Wypadli z ulicy tuz na plac przed murem, na którego gorze już widniały hafty go. Sytuacja była nienajlepsza, ale nie tragiczna, skalkulowal w glowie Overseer.
- Polko – krzykną – weź częśc ludzi wal na mury od prawej, ja wezme lewa.
Polkolordkowi powtarzac nie było trzeba, machna rteka i ci którzy uznali za stosowne i stali bliżej jego ruszyli za nim, reszta a wśród nich i Leokles pognalo za Overem.
Już na schodach zatrzymaly ich pierwsze klingo wroga. Over zamachna się mocno,ciąl szeroko z ramienia, pewnie i gladko powalajac dwóch Goistów. Wpadli na mury, ścierajac się z nastepnymi Goistami. Teraz Over już wiedzial co ma na myśli Raimondas. Drewniane mosty o szerokości około dwóch metrów i dlugości dobrze ponad pięciu, tworzyły prowizoryczna przeprawe. Bylo ich trzy, a na każdym klębili się Goisci, wspinajacy się na postawionych już wcześniej drabinach na mury miasta.
Po prawe stronie grupie Polka goisci sprawiali zaciety opór, nie dajac im wejsc nawet na mury, ostro charatajac szyki kropkowiczow już na schodach. Grupa Overa, chodz na murze, tez miala problemy, przeciwnika nie ubywalo, a ich szyki pomniejszały się z każdym martwym.
Walczyli.
Raimondas pojawil się niedlugo potem z kilkoma łucznikami i kusznikami. Ci co byli uzbrojeni w kusze, wsytrzelili natychmiast, z murow polecało kilku wrogich żołniezy. Łucznicy razem z Raimondasem wbiegli na mury od strony gdziue walczyła grupa Overa, szybko się miedzy nimi przedarli i po chwili byli już na górze. Strzelcy nie czekali dlugo, napieli łuki i zapalili groty, po chwili spuścili cieciwy. Plonace strzaly wbily się w drewnany pomost. Ogień na początku niewieli, po chwili buchna z cala swa siła. Nięszczęsnicy na moscie krzykneli przerażeni, czesc rzuciła się do wody, cześć zdolała ucieć na ląd. Pierwszy most już płoną. Łucznicy znowu napieli cieciwy, by po chwili wystrzelić zapalone groty z nich. I znow puchna ogień, znów krzyki i jeki.
Panika ogarneła walczących na murach goistow, niektorzy skoczyli do wody, co odwazniejszy zaatakowali z wiekszym impetem. Nie minelo wiecej jak kilka chwil, gdy kolejna przeprawa stanela w plomieniach. Ci którym udalo się uciec czmychali teraz w stronę lasu. A broniący się teraz na murach goisci zaczeli umierac, pod ciosami kropkowiczow.
-------------------
Siodmego dnia oblęzenia noc była bezchmurna, księżyc świecił jasno, chodz obrońców i napstników, zwykły oświecać jeszcze pochodnie. Mury ogarnial polmrok, a wokół panowala cisza. Wiatr dawal się nieznośnie we znaki, dopiekajac jeszcze, już i tak zźiębnietej skórze.
Siedzieli jak zwykle skuleni na swoich miejscach, tuz przy murku, chroniącym przed strzałami i bełtami. Siedzieli tam Leokles, Polkolordek i Over, wszyscy w ciszy, w spokoju upajali się wolna chwilą.
- Siedem dni – szeptał do siebie Polko, jednak na tyle glośno ze usłyszeli je obecni – Siedem dni – ponowił już glosniej – na tych murach się trzymamy.
- Dopiero siedem dni – odpowiedział Over
- Boje się Over że dlugo się już na nich nie utrzymamy, wczoraj pochowaliśmy Kazzera, słuchaj jeśli bersekerzy gina na murach to nie jest dobrze.
- Kazzer miał pecha – odezwal się z cienia Leokles – dwa belty go trafiły.
- Ale jednak zginą, młody byles chłystku, jak panowalo u kropkowiczow powiedzenie, ze jest dobrze dopóki nie zginie berseker.
Leokles znal powiedzenie, ale nie odpowiedział.
- Niedlugo pewnie wycofamy się na gorny zamek – wtrącił Over – tam nie będzie potrzeba tyle ludzi.
- Aby szybciej – Polko spluną – bo dlugo się tu nie utrzymamy, cztery szturmy dziennie, można pierdolca dostać. Nie...
... Wytrzymja dlugo – Muslimek wyprostowal się wkrzesle. Best ciągle chodził od okna do drzwi z rekami zlączonymi za plecami.
- Prawda – wtracił Raimondas, wpatrujac się w ostrze swojego topora – niewiele brakowalo jak by się na północnym nie przebili, duże straty jak widzialem tez na zachodniej, wschodnia tez nie najlepiej.
- Czas wycofac się na górny zamek – wtrącił Muslim – na zewnetrznym murze nie utrzymamy się długo.
Best jeszcze zrobił jeszcze kilka kroków, po czym przystaną, zwrócil wzrok w strone generalow i przemówił, nieco zachrypnetym głosem.
- Zróbmy więc jak mowicie, zresztą i mi się wydaje ze niedlugo już utrzymamy zewnetrzny mur, każ dowódzcom by przygotowali się do wycofania.
Generalowie, jeden po drugim przytakneli kiwnieciem glowy.
c.d.n. |
|
Powrót do góry |
|
|
Polkolordek
Dołączył: 24 Maj 2003 Posty: 503 Skąd: Gdansk
|
Wysłany: Nie Sty 25, 2004 5:51 pm Temat postu: |
|
|
radji, prosze pisz dalej bo juz wytrzymac z ciekawosci nie moge |
|
Powrót do góry |
|
|
Kaisuj
Dołączył: 30 Lis 2002 Posty: 276 Skąd: Lublin
|
Wysłany: Nie Sty 25, 2004 8:57 pm Temat postu: |
|
|
Jacie, Radji, ale Tys tego namachal. kiedy ja to przeczytam. Chyba dopiero po sesji. Zaliczenia, nowi ludzi... Duzo sie ostatnio zmienilo w moim zyciu. Az by sie chcialo usiasc przy piwie i o tym wszystkim pogadac. Ehhh. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Pon Sty 26, 2004 5:26 pm Temat postu: |
|
|
Drewniane wrota maista wypadly z hukiem. Goiści jak mrowki wpadli do srodka, unoszac trufalnie w góre miecze i topory, ich radośc była przedwczesna. Dziesiątki beltow swisneło ku nim, wielu padło, inni z krzykiem ruszyli ku kusznikom, ustawionym w rzedach przed bramą. Ci co wystzelili cofali się za szereg, by po chwili rzucić się do ucieczki. Następny szereg wypalil i to samo. Gdy ostani czwarty szereg puścil w lot bełty, goisci byli już kilka metrow przed nimi. I znowu wielu padlo. Krzyk i jek umierajacych rozlegl się wokół, echem miedzy ulicami miasta.
Lekkie uzbrojenie kuszników, dawało im przewage nad uzbrojonymi w kolczugi i ciezkie miecze oraz topory goistami. Nie minelo duzo czasu jak wbiegli tuz przed mury górnego zamku, tam na murach, czekali już lucznici i oszczepnicy. Z murów w stronę goniących posypały się strzaly i belty. Kropkowicze wpadli w brame, szybko przebiegli wąskim korytarzem, słysząc za soba, jak ta z hukiem się zamyka. Grupa teraz dopiero zatrzymala się oddychajac głośno.
----------------------
Spotkali się jeszcze pod murami, ale wewnatrz gornego zamku. Siedem dni mineło jak osatni raz ja widział. Teraz zlapał ja mocno w ramiona, i przycisna do siebie. Cieszył się ze żyła, przez ten czas walki, nie miał pewnosci, jedynie slyszal co działo się na wschodnim murze, doiero teraz poczoł się pewnie widząc jej twarz.
- Spokojnie Over – powiedziala zwyklym dla siebie tonem, nieco nizszym niż standardowy kobiecy głos – ludzie patrzą, kicha troche, a do tego brudny jestes jak cholera.
Over puścił dziewczyne i uśmiechna się do niej nieznacznie.
- Ty tez za czysta to nie jesteś.
- Wyglądamy jak bysmy się rżneli w rzeźni, heh, dobre slowo rżneli – uśmiechneła się z wlasnego dowcipu.
Patrzyli na siebie przez chwile, po ktorej Banitka zwróciła wzrok w innym kierunku.
- Wieczorem możemy się spotkać – powiedziała – znam tu dobre miejsce na małe co nieco, kto wie czy nie ostatnie...
- nie zgimiey na tych murach – przerwał jej dośc powaznym glosem.
- Tego nie powiedzałam, ale jak bys stracił jutro swojego, no wiesz – odpowiedziala ze śmiechem na twarzy.
Nie skomentował.
- Chyba dziś nie stoisz na warcie? – zapytala dziewczyna.
- Nie.
- To dobrze, wiec wieczorem spotykami się w tym samym miejscu, i się umyj bo nie mam ochoty wąchac smrodu, wszak sex winien być czyms przyjemnym.
- I nawzajem oczekuje tego od ciebie – odpowiedzial pół żartem.
Uśmiechnela się do niego ładnie
--------------------------------------------------
W momencie gdy jego armia fetowała zdobycie wewnętrznych murow, genera Leszek Soldan daleki był od od euforii. Ci co go znali nie dziwili się tym faktem, nie pierwszy raz widząc generala który miast cieszyc się z trumfu, w tej krotkiej chwili, zastanawiał się już nad nastepnym swoim posunięciem.
Nie było dane również cieszyć się z triumfu jego najwyzszym generałom, którzy niemal z chwila gdy nowe centrum dowodzenia, w jednym z mieszkań na obrzerzach miasta, zaczeło dzialac, zostali wezwani. Tak na rozkaz Soldana zjawili się kolejno Eliasz de Cansteliach, Saramis Ed Dolachiu i Waltor Somberg.
- Panowie generałowie - zaczą Soldan, oparty rekami o blat stołu na którym rozłożony był plan miasta – nie czas na rozrywki gdy wróg jeszcze nie pobity. Zaczniemy się bawić gdy zdobedziemy mur wewnetrzny.
- Proszę wybaczyć – z naprzeciwka odezwał się młody Saramis – Żołnierze poczuli się jakby już wygrali te wojne, poza tym zdobycie wewnetrznych murów podzioało pozytywnie na ich morale, a słyszane przez wroga zabawy mogą jeszcze bardziej zniechęcić, już dobrze zkrawionych kropkowiczów.
Generał Soldan spojrzal na niego nieco chłodno.
- Generale Dolachiu, twój mlodzienczy zapał do hulanek nie powinien odbijac się na wojsku którego dowódzca jestem ja. Nie chce tez by twoi podkomendni brali z ciebie przykład. Nie obchodzi mnie co pan robi w prywatnych chwilach, teraz proszę zachować wojskowy rygor. I zapewniam pana ze ci co stoja nam naprzeciw nie zniechęca się.
Saramis milczał, fakt że nie lubi się z pełnym rygoru i dyscypliny Soldanem był powszechnie znany w wysokiej kadrze oficerskiej armii Golandii. Jednak nie zmieniało to faktu ze był lojalny wobec swoich przywodców.
- Skoro pierwszy temat zostal zamkniety – mówił Soldan po chwili – chciałbym dowiedzieć się czy akcja przeszukiwania miasta, przez panskie odzialy panie Somberg, przebiega dobrze.
Doświadczony veteran wojen, wzią głeboki oddech i odpowiedział.
- Nakazalem swoim ludziom, by meldowali mi o kazdej nieścislosci, jaka zaszła w mieście po wkroczeniu armi wroga. Jak na razie nie było żadnych konkretnych wiadomosci generale.
Sodlan kiwna glowa na znak ze rozumie, poczym zwrocil wzrok w strone mapy.
Górny zamek znajdowal się dokładnie w centrum miasta okalany nieco wyzszymy murami niż te okalajace cale miasto.Obrońcy mieli stamtad lepsze mozliwości, mury co normalne były krótsze i dawały możliwośc obstawienia calego odcinka, widok na cale masto nie pozwalał na zbytnie mozliwości manewru jednostek szturmujących, a pobliskie domy ograniczały możliwości poruszania się duzych mas wojsk, chodz w niewielkim stopniu mogly dopomóc szturmiacym, w czasie gdy ci zbliżali się do murów, mogli ukrywać się przed strzalami i beltami za ich ceglanymi ścianami.
- Co myślicie o naszej sytuacji – zaczął po chwili generał Soldan zwracajac wzrok na swoich podkomendnych. Ci przez chwile milczeli, po czym glos zabral najstarszy z nich, generał Waltor Somberg.
- Nic nowego nie wymyślimi generale, możemy tylko szturmowac do skutku,żadne fortele nie wypalą w tej betonowej knieji, mają nas jak na patelni. Zostaje tylko szturmować.
- Niestety ma pan racje panie Somberg, o świcie proszę przygotowac drabiny i zołnierzy do kolejnego szturmu.
- A taran? – wtracił Eliasz De Cansteliach.
- Niestety panie Cansteliach – odpowiedział Soldan po chwili – brama jest specjalnie uodporniona tak, by nie dalo się jej wyważyć taranem. Możemy dostać się na mury wyłącznie za pomoca drabin.
Słowa te zakończyły rozmowe, generałowie odmeldowali się po chwili i wyszli, by nazajutrz móc wyprowadzić wojska na kolejny szturm.
-------------------------------------
Odkąd poznal banitke, Overseer zastanawiał się skąd ona ma pomysly na znajdywanie takich miejsc. Każdy ma do czegoś talent, jedni do miecza, inni do interesow, jeszcze inni do gotowania. Talent Banitki wychodził na jaw wtedy gdy trzeba było znaleźdz jakieś w miejsce w miejscu gdzie każdemu się wydaje że takie miejsce nie istnieje, ale jeśli banitka powie że jest znaczy ze wszyscy ci którzy mówili że nie, ma musieli się mylić.
Teraz leżąc na miekkim materacu w jednym z malutkich pokoików, zastanawial się nad jeszcze bardziej. Dziewczyna leżała tuż obok niego, chodz zapewne zajęta myśleniem o czymś zupełnie innym.
- Skąd ty znasz takie miejsce jak te? – zapytal wreście nie mogac wymyslec żadnej sensownej odpowiedzi na swoije myśli.
Usłyszał jej ciche parskniecie.
- to pokój słuzby, to znaczy nie do końca sluzby. To pokój każdego kto ma ochote oddawać się uciechom cielesnym – dokonczyła z nieznacznym uśmiechem – Znałam je od pewnego znajomego, już dawno go nie widzialam. Wtedy zakazany był sex suzby pracującej we dworze, więc tamci którzy wtedy byli w służbie, rozumiesz.
- tak? – odpowiedział spokojnie Over, przerywajac na chwile dialog dziewczynie.
- Oni, załozyli sobie ten pokoik tutaj. Jak widze po dziś dzień nikt nie odkrył tego pomieszczenia, jak pewnie zauwazyłes, jest tu czysto i przytulnie, a to znaczy ze dalej z niego korzystają.
Over teraz poskładal swoje wcześniejesze myśli i dopiero teraz zrozumiał, czemu w pomieszczeniu nie ma okien, a droga prowadzila przez dlugi ciemny korytarz. Poza tym pokoik ten usytuowany był w piwnicy, gdzie znajdowala się spirzarnia, a w to miejsce wysokourodzeni raczej nie zaglądali, pozostawiajac je do opieki sluzbie. Przypomnial sobie przez chwile dziwki sprowadzane do akademika szkolnego, gdzie również znajdowal się podobny pokoik. W milczeniu uśmiechna się do wspomnień.
Przez chwile lezeli w ciszy i zamyśleniu.
- banitka mogę cię o cos prosić – zapytal Over.
- Nie zgadazam się – odpowiedziała dziewczyna widocznie domyślając się o co chodzi bersekerowi.
- Ale...
- nie Over – wtrąciła podniosząc nieznacznie głos – Już o tym rozmawialiśmy, nie chce walczyć koło ciebie, bo wtedy i ty i ja będziemy przez to narażeni. Wiem że będziesz się dwoil i troił by pomagać mi w każdej chwili. Nie chce tego, nie chce mieć cię na sumieniu gdy przeze mnie zostaniesz ranny, albo zginiesz.
- Nie chce po prostu żeby ci się cos stało.
Znowu uśmiechneła się do niego bardzo ladnie.
- Nie przesadzaj, wiesz że nas zawod wymaga ryzykowanie wlasnym zyciem. Wiesz że gdy zgine szybko mnie zapomnisz.
Over nie odpowiedział.
- Może tylko przypomnisz sobie mnie dla porównania – powiedziała po chwili – gdy będziesz się kotlowal z inną. A teraz bez takiuch tematów, do świtu jeszcze sporo czasu, mam nadzieje że odpoczełes bo ja jestem w pełni sił, więc zaczynajmy.
Nie mnial już nic więcej do dodania, wiedzial że jej nie przekona.
---------------------------------------------------------------
Polkolordek zamachna się szeroko, goista na drabinie nie zdołał nawet zauważyć ostrza które wdarło się w szyje, przecinajac ją. Over który nie bez trudu zasiekał swojego przeciwnikia zdołajacego już wedżeć się na mury, teraz rozpedził się z ostrzem wycelowanym przed siebie, przeszywajac drugiego atakującego. Nastenego wrogiego zołnierza który zwalił się obok nich, powalił pewnie Leokles.
Poranny szturm armii generala Soldana dośc szybko rozbił się na obronie kropkowiczów. Teraz uciekajacy żołnierze wroga dostawali jeszcze porcje strzał i bełtów, rozbiegajac się w każdym kierunku byle dalej od murow górnego zamku.
Obrońcy już nie wiwatowali jak wcześniej po każdym nieudanym szturmie, tylko w ciszy odpoczywali czekajac na nastepne uderzenie, które niechybnie miało nadejść.
Polkolordek zwalił się na chłodny beton murow.
- Za stary już na to jestem – powiedział cicho, ale na tyle głośno by usyszeli go stojący wokół kompani.
Leokles wytarł krew o lezacego Goiste, którego zasiekał kilka chwil wcześniej i przeżucił sobie miecz przez plecy.
- Nie przesadzaj Polko – odpowiedział pewnie.
- Wkurzają mnie te mury – mówił Polko – Nie ma to jak otwarta walka, jak pod Mazinqourt, tam to było coś, nie Over.
Over nie odpowiedzial tylko kiwną glową na znak ze zgadza się z kumplem. Berseker wyraxnie był zamyślany, więc młodzik i polko nie kontynuowal tematu.
- Coraz pewniej sobie radzisz młody – zwrócił się do Leoklesa – ładnie powaliłes tego kolesia.
- dzieki.
- wiesz, nie chce bys wpadal w samozachwyt, ale jestes coraz lepszy. Będzie z ciebie szermiesz, kurwa jak to dobrze być młodym.
Leokles parskną.
- Nie przesadzaj Polko, nie jestes już taki stary.
- Do tego zawodu trzeba ludzi w wieku do trzydziestki, dalej jest już tylko gorzej. Przecietny zołnierz najemny żyje około dwudziestu osmiu lat, więc ja i Over już przekroczyliśmy ta granice. Czas chyba umierać – zakończył z nieco drwiącym uśmiechem na twarzy, podkreślajacym ostatnie slowa.
- A ty – zaczą po chwli – Nie marnuj zycie na taką glupote jak my zrobiliśmy. Walcz póki możesz i dorabiaj się majątku, żeby potem móc z powodzenie iść na emerytury, załozyć rodzinke i splodzić bachory które będą ganialy z kijami marzac o tym by kiedys zostać wielkim rycerzem jak tatuś.
Leokels ponownie wyszczerzył żeby, Polko kontynuowal swoje tezy.
- A jak który bachor podrośnie to wytłumacz ze zycie zołnierza najemnika to gowno i strata zasu, poślij szczyle do dobrej szkoły, by potem ochajtały sięz jakimiś córami bogatych kupcow.
- Ciekawie to wymysliłes – wtrąci Leokes – czemu wiec sam tak nie zrobiłes.
Polko wyszczerzył zęby.
- Bo czlowiek głupi, miast pieniadze zbierać to mu odjebały wielkie idee młodości w stylu zyj chwilą, ale uwierz młody kiedy siły wiekiem odchodza i zamiast machania mieczem wolalbyś posiedziec w wygodnym siedzeniu i popieścić cycuszki żonki, myslisz sobie na jasna cholere mi były te idee i ta cala młodośc. Eeeeh młody, pomyśl lepiej teraz bo potem może być za późno.
Rozmowe przerwal im zdyszany Qzawju który wpadl na mury tuż obok nich, niemal nie przewracając się na stopniach. Odetchną kilka razy głeboko, zaklną brzydko i zwrócił wzrok w stronę Overa.
- Banitka oberwała – wyszeptal, ale wszyscy uslyszeli jego głos.
Wybaczcie, ale jakos mnie wena odeszła. Poza tym dorwałem wspaniała ksiązke A. Ziemiańskiego "Achaja" polecam fanom fantasy, jest naprawde genialna. Postaram sie w najblizszym czasie dokończyć. Nigdy nie lubiłem pisać końcowek, bo wtedy mam juz w glowie inne tematy i mialbym ochote już je zacząć. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|