Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
TheBest78
Dołączył: 16 Lip 2002 Posty: 281 Skąd: z Pcimia Dolnego
|
Wysłany: Czw Paź 23, 2003 9:58 pm Temat postu: |
|
|
kurde, cos jest o mnie a ja nawet nie mam czasu tego przeczytac w kawiarence na Times Squer |
|
Powrót do góry |
|
|
szwagiereczek
Dołączył: 25 Maj 2003 Posty: 567 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Pią Paź 24, 2003 6:32 am Temat postu: |
|
|
spraw se kompa:) |
|
Powrót do góry |
|
|
Polkolordek
Dołączył: 24 Maj 2003 Posty: 503 Skąd: Gdansk
|
Wysłany: Pią Paź 24, 2003 7:01 pm Temat postu: |
|
|
radji coraz bardziej mi sie podoba zwlaszcza ten pomysl Muslimka ktory mi sie troche skojarzyl z koniem trojanskim
P.S pisz radji pisz |
|
Powrót do góry |
|
|
leokles
Dołączył: 07 Gru 2002 Posty: 640 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Pon Paź 27, 2003 8:34 pm Temat postu: |
|
|
Radji zaczynam odnosić wrażenie, że opowiadanie Thorra lekko Cię onieśmieliło, a może przyczyną owego zastoju było nadmierne spożywanie alkoholu, w co raczej głęboko powątpiewam, gdyż jeśli o mnie chodzi wstanie upojenia jest mi najłatwiej wyrażać to co czuję, a pisanie wówczas stanowi niewiarygodną przyjemność – niestety nie zawsze mam przy sobie kartkę i długopis aby zanotować moje niebagatelne pomysły, chociaż ostatnio coraz częściej przymierzam się do napisania powieści tylko i wyłącznie wstanie nietrzeźwości, jednak zanim to nastąpi będę musiał jeszcze trochę popracować nad swoja kondycją Prawdę mówiąc wiem, że jedynie lenistwo i niewielka ilość wolnego czasu ostudziła Twój zapał. Chciałem tylko zmobilizować Ciebie do kontynuacji opowiadania, chociaż nadmierny pośpiech również nie jest konieczny. Nie próbuje Ci nawet narzucać tempa, bowiem często tak bywa, że gdy mamy do wykonania pewien obowiązek podchodzimy do niego niechętnie, odkładamy go na później, natomiast wykonując dowolną czynność z własnej inicjatywy robimy z przyjemnością i dobrym samopoczuciem. Nie zapominaj o nas, z niecierpliwością oczekujemy na ciąg dalszy. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Pon Paź 27, 2003 8:48 pm Temat postu: |
|
|
Długa, brzydka blizna przechodziła przez jego lewe oko, mijała nos i dochodziła aż do wysuniętego mężnie podbródka. Wzrok jego był zimny i przenikliwy, pusty. Sylwetka wyniośle prezentowała się, na karym ogierze. Miał na sobie srebrna kolczugę, a na jego piersi widniało godło kropkolandii.
- marszałku Redzie – postać obok niego wyglądała bardzo podobnie, jednak różnił ja brak blizny i oczy – czy jesteś gotowy by stoczyć bitwę ku mojej chwale.
Czerwony spojrzał na niego, jego twarz wyrażała chęć boju.
- Generale Takedo Shingenkropkos – odpowiedział – jestem gotów by razem z tobą skrzyżować miecze, przeciw twojemu wrogowi, jakiem teraz jest i moim wrogiem.
Generał Takeda skłonił się w podziękowaniu, red również odpowiedział podobnym gestem.
Czerwony wyją miecz.
- Niech żyją kropki – powiedział przeciągle i dumnie.
Takeda ruchem miecza dał sygnał do ataku.
Stukot kopyt rozległ się w dolinie, setki jeźdźców, na czele którym galopowało dwóch wodzów, szarżowało w stronę wrogich zastępów, by po chwili wbić się w nie z impetem.
Jeszcze kilka chwil musiało minąć nim ostrza obojga zanurzyły się w ciałach pierwszych nieprzyjacielskich żołnierzy.
Bitwa się rozpoczęła.
***
Leokles obudził się nagle. Zerwał się z miejsca w którym sypiał i wyskoczył jak strzała z namiotu, niemal nie budząc śpiącego obok Qzawju i Polkolordka. Po twarzy wyrażającej przerażenie, ciurkiem spływały mu krople potu. Od razu dopadło go zimno wczesnego poranka, wziął kilka głębokich wdechów, dopiero wtedy się uspokoił.
- Zły sen? – Pojawił się nagle glos za jego plecami, Leokles aż wzdrygną się, myślał że jest sam. Gwałtownym ruchem odwrócił się. Na ławce przy stole siedział Over, młodzik oderwał go akurat od ostrzenia noża.
- Zły sen? – powtórzył pytanie berseker
- Śniło mi się... – zaczął niepewnie Leo – śniło mi się że umieram – dokończył.
Over spojrzał na niego pytająco.
- To była jakaś bitwa, ale nie było tam ciebie, ani Banitki, nie było tam nikogo znajomego – mówił leo, spoglądając przed siebie w sobie tylko znany punkt w krajobrazie – były nieznane mi twarze które znały mnie bardzo dobrze, walczyliśmy ramie w ramie, gdy nagle ja zniknąłem, a następnej chwili widziałem te same twarze, ale byliśmy w innym miejscu, widziałem błękitne niebo i białe chmury, ale nie mogłem się poruszyć, postacie wokół mnie również były milczące i nieruchome, jak posagi... - przerwał
- Bałeś się kiedyś Over? – spojrzał na bersekera.
- Wiele razy – odpowiedział bez zastanowienia.
- A teraz, teraz jeszcze boisz się o własne życie?
- teraz już chyba nie – odpowiedział wolno, jakby zwracał uwagę na każde słowo wypowiadane przez siebie.
- Najgorzej jest na początku – kontynuował Over – potem nie ma już znaczenia, za pierwszym razem gdy ujrzałem armie jaka stała przed nami, to sam jej widok zrobił na mnie takie wrażenie że oniemiałem, byłem tak przerażony, że ledwo utrzymywałem miecz w dłoni.
Leokles milczał.
- Kiedyś ktoś mi powiedział takie mądre słowa – nie przerywał – stały się one dewizą mojego życia od tamtej chwili, powiedział by wmówić sobie, że już się nie żyje, wtedy znika wszystko. Strach, przerażenie, walka o własne życie, wtedy możesz wszystko.
Zapadła chwila milczenia.
- Wschód słońca – powiedział nagle Over, wstał powoli i podszedł do Leoklesa wpatrując się w horyzont, młodzik również spojrzał w tamtym kierunku – mój ojciec mawiał ze gdy zobaczysz wschód słońca, tego samego dnia z pewnością ujrzysz i jego zachód.
- Widziałeś kiedyś wschód słońca nad morzem – zapytał po chwili berseker nie z puszczając wzroku ze pięknego zjawiska.
Leo pokiwał przecząco głową.
- Ja widziałem tylko raz wschód nad oceanem – odpowiedział – ten widok był najpiękniejsza rzeczą jaka w życiu widziałem, był taki czysty, taki inny niż otaczający nas świat, aż dziw bierze że jeszcze istnieje coś tak pięknego na ziemi.
Młodzik milczał, gdyż uważał że słowa w tej chwili nie miały by sensu, a słońce powoli wschodziło, rozpoczynając nowy dzień.
c.d.n. zaraz |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Pon Paź 27, 2003 9:03 pm Temat postu: |
|
|
- Zwycięstwo – rozlegały się krzyki wokół, w obozie już od dobrych kilku godzin pili i bawili się zwycięskie zastępy generała Takedy Shingenkropkosa.
- twoje zdrowie marszałku sztandarze – Takeda podniósł kieliszek sake na widok wchodzącego do namiotu Reda.
Czerwony skina nieznacznie głową i podniósł ze stołu swój kieliszek, który kilka chwil wcześniej nalał mu jeden z generałów Takedy.
- Za zwycięstwo – odpowiedział spokojnie Red, pomijając. Stuknęli się i łyknęli, skrzywiając się nieznacznie, wszak trunek nie należał do zbyt lekkich.
- Pokazałeś marszałku Redzie że wieści jakie mnie dochodziły o twej wielkiej odwadze były nad wyraz prawdziwe – Takeda odłożył kieliszek – walczyłeś za moją chwałę i mojego zwycięstwa.
Generał nalał jeszcze po kieliszku mocnego trunku.
- Chwała ci za to, że okazałeś męstwo w sprawie której nie znałeś, że stanąłeś ramie w ramie z ludźmi, którzy są ci obcy.
- Nie jest ważne z jakimi ludźmi walczę, byle walczyli przeciw mojemu wrogowi generale Shingenkropkos
Takeda uśmiechną się nieznacznie.
- Napijesz się jeszcze ze mną marszałku Redzie? – Zapytał podkładając Czerwonemu pod noc kieliszek, jak by już znał odpowiedz.
- Oczywiście.
Szybko przechylili kieliszki powtarzając rytuał krzywienia się.
Takeda usiadł na krześle.
- Czas na ciebie – zaczął po chwili
- Tak generale, chętnie bym poświętował, ale liczą na mnie, czy mogę liczyć również na twoją pomoc.
Takeda spojrzał na niego, chwila ta nieco przeciągnęła się.
- Nie zawiodę cię marszałku Sztandarze – odpowiedział wreście – będę czekał na wichrowych wzgórzach, za dwa miesiące. Tedy liczy że i ty przybędziesz na spotkanie.
- O to proszę się nie martwić.
Nagle w drzwiach pojawił się jeden z ludzi Takedy. Generał zwrócił wzrok w jego kierunku.
Obaj ucichli, mężczyzna domyślił się że cisza jest właśnie dla niego.
- Koń marszałka CzerwonegoSztandara jest już gotowy.
- Dziękuje – Takeda odesłał żołnierza gestem.
- Czas się pożegnać przyjacielu, miejmy nadzieje że z krzyżujemy jeszcze miecze w sprawie kropek.
- Jestem tego pewien – odpowiedział Red, skłonił się nieznacznie i wyszedł.
Takeda Shingenkropkos już w samotności przechylił następny kieliszek sake, ale tym razem nie skrzywił się.
***
Siedział przy stole, tylko świeca stojąca obok rozwidlała panujący wokół mrok. Był wyraźnie zamyślony, przyglądając się broni leżącej na stole. Wiedział że czas nagli, ale dalej siedział nieruchomo, jak lodowa bryła.
- Generale Muslimek – z mroku wyłonił się glos – grupa czeka.
- Za kilka minut będę – odpowiedział po chwili, nie zwracając wzroku ze stołu.
Powoli wstał.
Rozejrzał się po broni lezącej naprzeciwko, postawił jedną nogę na krześle i podnoś nieduży nóż, wkładając go do cholewy buta. Zdjął nogę z krzesła. Jego wzrok powędrował w stronę noża z ostrzem o długości ok. jednej stopy, przy jego rękojeści był jeszcze kastet. Podniósł broń i spojrzał na nią, by chwili włożyć ją do pochwy przy pasie. Krótki łuk razem z kołczanem ze strzałami przerzucił przez plecy, w tym samym miejscu znalazł się również jego miecz, z ostra i długa na dwie stopi klingą, na której widniały słowa ubliżające matkom wszystkich wrogów kropkolandii.
Był prawie gotów.
Plecak z potrzebnym ekwipunkiem na drogę leżał koło jednej z nóg stołu, podniósł go, po raz ostatni rozejrzał się wokół, westchną głęboko. Czas walki się rozpoczną, pomyślał.
Wyszedł.
Powoli robiło się jasno, ale w obozie było pusto i cicho. Grupa już czekała przy swoich koniach, jego tez był gotowy.
Rozejrzał się po ich twarzach, milczeli, od razu dało się zauważyć, że to nie lada spece od miecza. Znal ich wszystkich, zdołał już ich poznać z wcześniejszych bitwach, byli to najemnicy którzy w niejednej bitwie już walczyli i niejeden miał problemy z prawem.
Najdalej na prawo stał Ademir, ludzie powiadali ze zabił za raz trzydziestu goistów, chodź on nigdy nie potwierdził tych plotek, walczył pod Mazinqourt w oddziałach Besta, wyemigrował i walczył w Chessworldzie.
Obok stał Radosav, najbardziej tajemnicza, obok Anta postać w tej grupie. Nigdzie nie walczył, ale jego umiejętności szermiercze były nad wyraz dobrze. Nikt naprawdę nie wiedział z kąt pochodzi. Prawie się nie odzywał.
Mężczyznę z przepaską na oczach zwano jednookim Korganem, jego bronią był krótkie miecz i tarcza, która zwykle nosił na plecach, był też wspaniałym jeźdźcem.
Ten, którego zwano łucznikiem, miał na imię Avalash, pochodził z lasu, od leśnych ludzi, z północnych krańców kropkolandii. Ludzie z północy nie byli mile widziani w innych krańcach państwa goistów i kropkowiczów. Nie był więc mile widziane w obozie, i dyskryminowany co przez niektórych, jednak on lal na to. Nosił zwykle zielony płaszcz, na plecach widniał łuk i kołczan pełen strzał, z których szył tak celnie i szybko jak mało kto.
Obok niego w dumnej sylwetce i srebrnej kolczudze, z równie srebrnym hełmem stał Nerds, rycerz, typowy żołdak i najemnik. Wśród takich jak on, tylko jemu przypadł zaszczyt walki w specjalnym oddziale, miał nie lada znajomości szermiercze i chodź miał nieco nasrane we łbie, to jednak bardzo dobrze nadawał się o roli, jaka przed nim stała. Nienawidził Goistów, chodź jak sam stwierdził żadnego nie poznał, może dlatego że zabijał każdego na swej drodze.
Kiedyś wieki temu zabił człowieka, od tamtej pory nosił ksywę morderca, Mejin o którym mowa walczył zakrzywioną szablą, świetnie jeździł konno, a jego ksywa z czasem faktycznie zaczęła pasować od niego. Mejin już nie pamięta ilu zabił swoją zakrzywiona szablą.
Niewysoka, krzepka postać stojąca obok niego, nie bez kozera nazywano królem topora. Thoor, bo takie nosił imię ów wojownik posługiwał się jedynie tą bronią. Poza tym świetnie miotał mniejszymi toporkami które miał w swoim arsenale. Walczył w wielu wojnach, niemal na całym świecie, i nigdy nie był ranny.
Nadja nie była zbyt piękna, właściwie to była brzydka, tylko figury mogła by jej pozazdrościć niejedna młódka. Ale twarzy nie miała zbyt pięknej, duży zakrzywiony jak u wiedzmy nos, wyłupiaste niebieskie oczy, osadzone zbyt daleko od siebie, małe nijakie usta i cofnięty aż nadto podbródek. Była naprawdę brzydka, ale jej to nie przeszkadzało, bo mężczyzn miała na pęczki, ci co się sprzeciwiali jej zachciankom najczęściej poznawali zdenerwowaną Nadjie a ta zapewne nikt nie chciał by poznać.
Młody Ferrigas był utalentowanym szermierzem, nie walczył nigdzie, a do grupy wkręcił się dziwnym trafem.
Grupę uzupełniał Ant.
Muslimek przyglądal się ich twarzom, kazdej z osobna i wszystkim naraz. Gdy jego wzrok zawisł na ostatniej powiedział.
- Czy cel naszej misji jest wam znany?
Jedni przytaknęli inni odpowiedzieli cicho, jednak każda z odpowiedzi brzmiała „tak”, przynajmniej tak to zauważył generał Muslimek
- Czas nagli – kontynuował – więc ruszajmy, droga przed nami długa i daleka.
W tym momencie dosiadł swoją biała jak śnieg klacz. Nie minęło dużo czasu jak z wolna opuszczali obóz, kierując się w stronę drzew. Ścieżka wydreptana wieki temu stanowiła dla nich nowa drogę ku przeznaczeniu i wojnie. |
|
Powrót do góry |
|
|
szwagiereczek
Dołączył: 25 Maj 2003 Posty: 567 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Pon Paź 27, 2003 10:20 pm Temat postu: |
|
|
Hmmm.... jednak nie będę pisał tego swojego opowiadanie bo bym się tylko wystawił na pośmiewisko podam tylko pomysł ale to zaraz...
Korgan to chyba imię z BG2 o ile dobrze pamiętam a nadja hmmm. .. też mi się kojarzyy lale nie pamiętam z czym -jak sobie przypomnę to powiem chyba że radji mnie uprzedzi.
Dobra z tym pomysłem to jest tak , właściwie to jest tylko sugestja , propozycja dla ciebie radji lub dla ciebie thor
Bedzie to mówiło o tym co robił czerwony gdy go nie było
To se wymyśliłem tak że czerwony po małej utarczce z patrolem goistów uciekał w góry , szukając schronienia właził na górski szczyt.Na ścieżce wiodącej na szczyt góry spotkał paru rannych goistów po zabiciu większości (oprócz jednego) , którego wypytał po co szli na góre, dowiedział się że na gszczycie mieszka potężny mag.Mógłby bć albo wrogiem albo pożytecznym sojusznikiem w walce z tyranem L.Soladem.
To było to co mi się nasunęło na nudnej lekcji martematyki gdy grałem w kropki z kumplem:) |
|
Powrót do góry |
|
|
leokles
Dołączył: 07 Gru 2002 Posty: 640 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Pon Paź 27, 2003 11:00 pm Temat postu: |
|
|
Radji masz niesamowite wyczucie czasu. A Ty szwagiereczku jak Ci to powiedziec... powinieneś spróbować swych własnych sił i urzec nas ciekawa, interesujaca opowiescią, wszak nie musisz pisac tak jak Radji czy tez Thorr, ale kazdy ma swoj wlasny niepowtarzalny styl, wiec czemu mialbys nie przyjac wyzwania. To nic ciezkiego, wystarczy tylko bujna wyobraznia, dobra znajomosc jezyka polskiego, ogolne obeznanie w fantastyce, pewne doswiadczenie, zdolnosci komponowania i laczenia, i niezaszkodzi odrobine talentu. To wszystko Powodzenia |
|
Powrót do góry |
|
|
Polkolordek
Dołączył: 24 Maj 2003 Posty: 503 Skąd: Gdansk
|
Wysłany: Wto Paź 28, 2003 2:28 pm Temat postu: |
|
|
do szwagiereczka : Nadja to byla taka czeska laska w American Pie (moze ci chodzi o inna ) |
|
Powrót do góry |
|
|
szwagiereczek
Dołączył: 25 Maj 2003 Posty: 567 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Wto Paź 28, 2003 6:56 pm Temat postu: |
|
|
Dzięki leo za wsparcie ale postanowiłem że tego co to napisałem tak na szybko to raczej nie będę publikował wszak jestem jeszcze młody ( chyba najmłodszy z tego foum) wiięc mam jeszcze czas.
Co do tej Nadji to nie o to mi polko chodziło coś mi się też z grami kojarzy |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Lis 01, 2003 11:41 am Temat postu: |
|
|
Chyba nigdy jeszcze nie panował w obozie powstańców taki harmider jak teraz, nawet ów dnia kiedy razem z wartownikami wracali łowczy niosąc ze sobą dziesiątki upolowanych zwierząt i worków z różnymi dobrami. Wtedy to było nic, teraz, gdy padł rozkaz „ Dnia 10 kwietnia, o poranku wszyscy żołnierze mają spakować swoje rzeczy i pojawić się w wyznaczonych miejscach”, nastąpił niezły bandzajs, gdy setki ludzi zaczęło poruszać się w ta i z powrotem szukając swoich oddziałów, do tego na plecach mieli swój własny ekwipunek. Wiadomość ci dostali generałowie jednostek i to oni znając miejsce w którym dana jednostka miała się stawić, dawali rozkazy setnikom, a ci dziesiętnikom. Tak godzina po godzinie wojsko zbierało się w odpowiednim miejscu.
- Leokles! – Swoje imię usłyszał ledwo co, wśród krzyków i rozmów było to niemal niemożliwe, ale udało się. Odwrócił się, przed nim, kilka metrów dalej, w otoczeniu żołnierzy z mieczami i toporami przełożonymi przez plecy stał Dzarol.
- Dzarol! – krzykną, już miał iść, gdy nagle tłum niemal chwycił go. Wyrwał się w ostatniej chwili, pod prąd, przepychając się doszedł do Dzarola, tuz obok niego stał również Gerlok.
- Witaj brachu – powiedział Gerlok przekrzykując tłum, ledwo się słyszeli w tej sieczce.
- Witaj – odpowiedział młodzik równie głośno.
- Wiesz którędy do oddziału Dzarol?
- Chodź – krzykną i ruszył ostro pod prąd.
Nie było problemu z przejściem gdyż wysoki i masywny Gerlok prowadził, przecisnęli się niemal na kraniec polany, stojąc już przy drzewach, dalej już spokojniej ruszyli do miejsca w którym stacjonowała „nowa kompania”. Tam chodź było również głośno, to jednak zdecydowanie spokojniej niż w centrum obozu.
- gdzie ty się podziewałeś? – zagadną Dzarol, naturalnie niemal krzycząc.
- Ćwiczyłem z Overem, a ty? – odpowiedział lakonicznie młodzik, wszak dłuższe wypowiedzi nie były zbyt dobre, przez wzgląd że w tym harmiderze były by one niezrozumiałe.
- No ja z Gerlokiem ćwiczyliśmy z Qzawju.
- Acha – kiwną głowa na znak że rozumie.
Uciszyli się, taka rozmowa była nieco męcząca, chodź jeszcze czasami zapytali coś siebie, najczęściej odpowiedziami takich pytań było proste kiwniecie głową.
Droga Overseera, Polkolordka i Szwagiereczka ku bersekerskiej kompani, która znajdowała się również na skraju lasu była o wiele prostsza. Wysocy barczyści bersekerzy, a w szczególności Polko, szli przez tłum jak ciężka kawaleria, nie zwracając uwagi na nic. Większość albo usuwała im się z drogi, albo odbijała od nich.
Jeszcze wiele godzin musiał minąć, a słońce już było wysoko na niebie i gotowało się do schodzenia ku zachodowi, gdy ostatni żołnierze zajęli swoje miejsca.
Wojsko ustawiło się przy lesie, tak ze w centrum polany było pusto, miejsce to zajęli dowódczy, którzy jeszcze przez chwile obradowali nad dalszym przebiegiem działań. Potem do armii zwrócił się Generał Best, rozejrzał się wokół, bystrym wzrokiem przeglądając ich szeregi.
Największa grupę tej powstańczej armady stanowiła nowa kompania która w sile dwóch tysięcy zajmowała miejsca na wschodniej i północnej części polany. Zachodnia część polany zajmowała wolna kompania, tam było nieco ponad tysiąc żołnierzy, których doświadczenie sięgało bitew na kropkowym polu i Mazinqourt. Ostatnia grupę stanowili bersekerzy, z tego elitarnego oddziału kropkarskiego zostało już naprawdę niewiele, na południowym skraju gdzie zastępy te zajęły miejsca było ledwie sto osób, a może i to nie.
Jedynie odziały konne tego dnia nie było na polanie, generał best wysłał ich do likwidowania konnych podjazdów wolnych kompanii goistów.
- Czy wszystko gotowe – generał Best zwrócił się w stronę generałów, trzymając prawa rękę na rękojeści miecza.
- Wojsko gotowe do drogi – odpowiedział Maaaq.
- Czas więc ruszać
Słońca powoli zachodziło gdy ruszyli. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Lis 01, 2003 11:57 am Temat postu: |
|
|
Wiaterek muskał źdźbła traw swymi lekkimi podmuchami, wirując wokół panującej zewsząd ciszy. Słońce było wysoko nad ziemią, chmury układały się w ciekawe wzory, sunąc po błękitnym niebie. W oddali szum lasu był ledwie dosłyszalny, lecący sęp właśnie gotował się do ataku, na ofiarę którą okazał się szary królik.
Mimo tego tak barwnego krajobrazu ludzie, którzy cichcem poruszali się polaną nie zwracali najmniej uwagi na otaczający ich świat. Dziesięciu pieszych ubranych w kolczugi, z mieczami i toporami na plecach, biegli schyleni tak, że głowy mieli na wysokości swojego własnego pasa. Kilkoma susłami doskoczyli do malutkiego wzniesienia, i na wznak jeden obok drugiego po chwili leżeli na brzuchu, spoglądając w stronę niecodziennego widoku jaki doszedł ich oczu tego dnia.
- Co o tym sadzisz Lier? – mężczyzna o smagłej twarzy, dużym nosie i szerokich ustach, zapytał jakby od niechcenia.
Lier spoglądał przed siebie, jego twarz mogła nieco przerazić kogoś kto miał by nieszczęście spotkać go, w nocy na ulicy. Lier miał jedno oko, po drugim zostało jedynie wgłębienie, do tego twarz pokrywały mu trzy brzydkie blizny.
- Wygląda na to że armia kropkowiczów ruszyła – odpowiedział nieco piskliwym głosem, zupełnie nie pasującym do tej masakrycznej twarzy.
- Co robimy?
- To nie nasza sprawa – odpowiedział nieco ironicznie.
- Ale – mężczyzna spojrzał na jego profil – przydało by się zawiadomić Goistów.
Lier odpowiedział najspokojniej jak tylko mógł, nie zwracając najmniejszej uwagi na mężczyznę
- Chcesz to jedź, ja nie zamierzam rozdzielać się ze swoimi ludźmi.
Mężczyzna zamyślił się, spoglądając co chwila to na Liera to na kropkowiczów.
- Gdzie się spotkamy – powiedział po chwili.
- Będziemy w knajpie w osadzie Kral, albo ... – Nie dokończył jego wzrok zawisł na konnych którzy galopowali w ich kierunku, zagłuszając tak piękna cisze panująca wokół.
Zerwali się nagle, sięgając po broń, jednak jeźdźcy już byli wśród nich. Pierwszy konny ciął jednego z ludzi Liera, unikną ciosu następnego, manewrując odpowiednio koniem. Widać że był świetnym jeźdźca. Następny konny nie miał problemu by powalić tego, który chybił. Wiekierą roztrzaskał mu czaszkę. Szybko zaczęła się rzeź, konni zmasakrowali następnego goiste, Lier był jednak szybki, sięgną po topór zawiną ręką i rzucił w stronę galopującego. Głowa konnego odskoczyła, a on sam stoczył się z konia brocząc krwią. Lier sięgną po miecz, w tym momencie jego rozmówca właśnie padał martwy pod podkutymi kopytami konia. Nie zastanawiał się nad tym, zbił cios atakującego i zaatakował, przeciął powietrze, następny konny doskoczył do niego, ciał go przez plecy. Lier zawył okrutnie swym nieco piskliwym głosem, miecz jego upadł na ziemie. Jak się okazało nie było mu dane hodować czwartej blizny na swojej twarzy, topór który go trafił po chwili rozłupał mu czaszkę, aż po sama szyję.
Znów zapanował cisza, tak piękna owego dnia. Z ta różnica że do krajobrazu doszło dziesięciu martwych goistów, a trawa jeszcze niedawno zielona, zabarwiła się na czerwono.
- To już czwarty tego dnia – stwierdził mężczyzna z przepaską na oku, wolno podjeżdżając do swego rozmówcy.
- Soldan nie próżnował – odpowiedział mężczyzna
- Myślisz że to się uda?
- Co?
- Plan
- A czy to ważne?
Nie odpowiedział, rozmówca jeszcze chwile patrzył na człowieka z przepaską na oku, poczym zwrócił konia w stronę grupy, która właśnie przeglądała rzeczy martwych goistów.
- Zbierajcie się! – krzykną, jego wzrok zawisł na mężczyźnie przymierzającym właśnie buty denata.
- Czas na nas, mamy jeszcze trochę roboty dzisiaj – dokończył. Mężczyzna przymierzający buty, szybko zerwał się i zaraz znalazł się w siodle, z ta różnica że miał na noga skórzane buty zabitego goisty, a nie swoje szmaciaki. |
|
Powrót do góry |
|
|
radji
Dołączył: 17 Cze 2002 Posty: 556 Skąd: z Siedlec
|
Wysłany: Sob Lis 01, 2003 12:09 pm Temat postu: |
|
|
Noc zbliżała się wielkimi krokami, otulając swoim płaszczem pobliską dolinę. Jeźdźcy jakby nie zwracali na te ewentualność. Było ich jedenastu, wyglądali jak ciernie,. Podróżowali z daleka od duktów, trzymając się najczęściej cieni drzew. Ich celem było miasto. Właśnie wypadli na wielka równinną polanę, słońce coraz bardziej zachodziło, w oddali ujrzeli cos na kształt domów, tylko pozornie wyglądały jakby były zamieszkane, tak naprawdę spłonęły w ostatniej pożodze. Minęli je jak błyskawice, galopując w stronę wąwozu leśnego, w miejsce gdzie będą niedostrzegalni, wtedy odpoczną i cos zjedzą, ale teraz trzeba gnać, czas nagli, a miejsce do którego galopują jest jeszcze daleko, nie mogą zawieść tych co na nich liczą, wiedza że nie mogą przegrać, to jest niemożliwe. Wjechali w las, jak fala miedzy rozdarta tama wbili się w leśny wąwóz, którego cienie w blasku zachodzącego słońca wyglądały imponująco i przerażająco .Teraz na czoło wysuną się mężczyzna którego zwano Muslimek, jego kary ogier przecinał powietrze, jak strzała mijając zielone drzewa i krzewy. A czas podróży tego dnia miał się skończyć, konni zwalniali tępa i prawie stanęli, rozejrzeli się wokół było pusto i cicho, można by powiedzieć że za cicho. Wiedzieli ze będą musieli tu nocować, następnego dnia rusza w dalszą drogę, ale dziś czas na odpoczynek, koni nie można zajeździć.
- Zostajemy tutaj – Muslimek podniósł rękę na znak by każdy z konnych za jego plecami przygotował się do obozowania.
---
Trzy dni minęły jak wyruszyliśmy z leśnej bazy. Nasza kilku tysięczna kolumna rozciąga się na kilka kilometrów. My idziemy w centrum tego pochodu, nasz odział podzielony jest na cztery miejsce odziały. Na przedzie idzie wolna kompania, na tyłach mamy bersekerów. Tak na marginesie to od początku podróży nie widziałem się jeszcze z Overem, Banitką i Polkolordkiem, mam nadzieje ze u nich wszystko w porządku i ze spotkamy się w najbliższym czasie.
Jak na razie na horyzoncie nie widać żadnego wrogiego zastępu, nasza konnica pewnie radzi sobie z podjazdami konnymi których wokół jest podobno bardzo dużo. Nie wiemy jeszcze co planuje dowództwo, tu w nowej kompanii, każdy chce walczyć, nikt nie pyta gdzie idziemy, wszyscy nie mogą się doczekać walki. Nawet Dzarol i Gerlok ciągle powtarzają, że nie mogą się doczekać jakiejś bitwy. Ja prawdę mówiąc mam nieco mieszane uczucia, słuchałem słów Overa i wiem ze bitwa to nie zabawa dla dzieci, nie bohaterska rozprawa tylko szaleńcza walka o życie. Oni tego nie wiedzą, chcą walczyć i może z czasem się dowiedzą. Morale naszego oddziału jest na razie wysokie, ale myślę że jeśli szybko nie staniemy oko w oko z wrogiem zacznie upadać. Na razie jest dobrze...
- Co robisz Leokles – młodzik wyjrzał zza kartki papieru. Leżał oparty o duży brązowy dąb, z mnóstwem liści na swych gałęziach.
- Pisze - odpowiedział
Dzarol zrobił dziwny gest, zaskoczony odpowiedzią.
- A co piszesz?
- Nic takiego – odpowiedział spokojnie, zwracając z powrotem wzrok na kartkę.
Nieco onieśmielony Dzarol, wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie i odszedł.
... Wśród naszych krążą plotki, że ruszamy do jakiegoś fortu, by tam bronić się przed armada Soldana, ale dla mnie te plotki wydają się niedorzeczne, Goiści mają maszyny oblężnicze i nie wiem, jaki fort mógłby długo utrzymywać się pod naciskiem tych wielkich katapult. Poza tym, kto by miał nam przyjść z odsieczą. Mówi się tez, że marszałek red sztandar żyje i prowadzi przeciw Goistom, sześćdziesiąt tysięcy kropkowiczów. W to tez nie chce mi się wieżyc, a może jednak warto by było w coś uwierzyć. |
|
Powrót do góry |
|
|
ant22
Dołączył: 21 Lis 2002 Posty: 185
|
Wysłany: Sro Lis 05, 2003 1:16 pm Temat postu: |
|
|
No kurcze trzeba przyznac , ze coraz zajebistsza ta opowiesc:):)Miodna scenka z banitka:)Srednio mi sie podoba z samotnikiem ale ogulnie jest luksik!! |
|
Powrót do góry |
|
|
Polkolordek
Dołączył: 24 Maj 2003 Posty: 503 Skąd: Gdansk
|
Wysłany: Sro Lis 05, 2003 3:57 pm Temat postu: |
|
|
ant powraca |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|