Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna www.kropki.legion.pl
Forum gry w kropki -
KLIKNIJ I ZAGRAJ W KROPKI ON-LINE
Zasady gry

 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Legenda.
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Polkolordek



Dołączył: 24 Maj 2003
Posty: 503
Skąd: Gdansk

PostWysłany: Sob Wrz 03, 2005 2:38 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ciesze sie radji, ze postanowiles skonczyc swoja opowiesc. Ona zawsze przyciagala mnie do odwiedzin tego forum, a bez niej moim zdaniem to forum wymarloby pewnie duzo wczesniej...

pozdrawiam ze wciaz slonecznego Gdanska;)

P.S.
Ja chce wakacje Exclamation Exclamation Exclamation
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Nie Wrz 04, 2005 6:26 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Sala była ogromna, leokles nim do niej doszedł minąl kilka mniejszych i długi korytarz, który doprowadził go do niedużych, zdobionych dziwnymi rysunkami drzwi. Zdarzył się przyjrzeć tylko jednemu z nich, przedstawiającemu człowieka z długimi racicami na glowie, od razu skojarzył mu się diabeł. Stojący obok strażnik wyjaśnij mu, że malowidła te, zostały odziedziczone przez zakon razem z rysunkami.
Wewnątrz, zbierali się zakonnicy, było ich wielu, cos koło dwustu, czego leo domyślił się po szybkim rozeznaniu. Każdy z nich miał na sobie dluga po kostki szara szate, związaną u pasa najzwyklejszym sznurem. Zupełnie nie pasowali teraz, do rycerzy którzy bronili fortecy. Wszyscy milczeli, slychać było jedynie stukot podzeszw na kamienistej podłodze. Zakonnicy ustawiali się przy swoich miejscach i w milczeniu ze spuszczoną glową, wpatrywali się w podlogę. Leokles został już wcześniej poinformowany, że w wejscu należy zachowac cisze, a po dojściu do wyznaczonego wczesniej miejsca rozpocząc modlitwe. Był tak dobrze ponformowany przez zakonnika, rudowłosego który uwolnił go z celi i doprowadził do komnaty gdzie był Ant Killer. Dlatego nic nie było go wstanie zaskoczyć. Gdy odnalazł swoje miejsce rozpoczął modlitwe, Popradzie to nie znał słów, ale jak wspomniał rudowłosy, wystarczyło wpatrywać się w podlogę.
Milczenie trwalo jeszcze wiele chwil, do czasu aż wielki mistrz, w srebrnej szacie, nie staną na końcu ogromnego stołu, w milczeniu nie złożył rytualyu modlitwy i nie odezwal się swym ciężkim tonem, do zgromadzonych.
- Bracia i goście którzy dziś w nasze nmury przybyli. Bogowie nam te jadło i wino oddaja, w chwale byśmy mogli się cieszyć życiem doczesnym w ich wspaniałym raju i bronić go naszym orężem mogli, przed tymi co bogów naszych pieknu wadzą.
Koniec przemówienia, dał znak do rozpoczęcia uczty.
Zapanowalo milczenie.
Leokles rozglądał się dyskretnie po pomieszczeniu, tak by jego ciekawość nie była zauważona. Spoglądał w twarze rycerzy – zakonników, którzy w ciszy spoglądali ku swym miskom z jadłem. Wcześniej dowiedział się, że cisza w czasie uczty trwa dotad, kiedy wielki mistrz pierwszy się odezwie.
- Wiele razy jesteśmy zmuszeni jeść w ciszy – mówił mu wcześniej rudowłosy, ostrzegając by nigdy nie próbowal łamać zasad zakonu, gdyż nawet goście mogą być za nie ukarani. Ant i król Kropkolandii siedzieli tuz obok wielkiego mistrza, mu natomiast przyszło siedzieć niemal po drugiej stronie stołu, tam gdzie siedzieli najmłodsi zakonnicy. Leokles dowiedział się również, że stół zawierał w sobie pewna hierarchie wartości, otóż im bliżej siedzialo się mistrza, tym wieksza wartośc się przedstawiało swoja osobą, według zakonu. Leokles jako gość, nieznajoma wcześniej postać dla zakonu i świata, powinna siedzieć na samym końcu, jednak znajomośc z jednym z gwardii przybocznej wielkiego przyjaciela zakonu, reda Sztandara, spowodowała że jego ranking znacznie się podniósł, jednak nie mógł nawet marzyć o tym by siedzieć przy Ant Killerze.
Wedruując p[o twarzach zakonników, wzrok Leoklesa spotkal się nagle ze wzrokiem pewnego młodego zakonnika. Męzczyzna po chwili spuścił wzrok, młodzik był pewien ze zakkonik co chwila zezuje w jego stronę. Początkowo dziwnie go to zainteresowalo, z czasem jednak zupełnie o tym zapomniał, zwłaszcza w momencie gdy Wielki mistrz począ konwersować z krolem Kropkolandii, dając przy tym znak, ze cisza może zostać przerwana.
-----------------

Leokles i Karina spotkali się o poranku, przy stajni gdzie młody strażnik pomagał dziewczynie siodłac konie. Uścisna ja i nagle, jakby ręką odjąc cały strach o nią znikna, dopiero teraz poczół się zupełnie swobodnie.
Wyjechali kilka chwil później, zostawiając szary i brudny zamek za sobą. Znowu razem i znowu na szlaku. Poranek stawał się coraz cieplejszy.
Już na pierwszym postoju , młodzik zauważył że coś jest nie tak. Już od samego początku, dostrzegl jeźdźca który jechał ich śladem. Najpierw myślał, że rycerz kieruje się w sobie tylko znanym kierunku, jednak gdy dostrzegł, ze wykonuje postój w tym samym czasie, co i oni, zaciekawił się.
- Znasz go? – zapytała Karina, widząc jego zakłopotanie.
- To chyba któryś z zakonników, nie widze stąd jego twarzy.
- Co robimy?
- Poczekaj tutaj.
Leokles zupełnie nie zwracając wzroku na Dziewczyne, jednym skokiem znalazł się w siodle i pogalaopwał, w stronę samotnego jeźdźca. Zakonnik na ten widok staną, jego miecz lezał na ziemii, tuz obok drzewa w którego cieniu się zatrzymał.
- Witaj – powiedział zakonnik, gdy młodzik wstrzymal konia tuz przed nim – pamiętasz mnie?
- pamiętam – odparł leokles – byłes na przyjęciu, przyglądałes mi się wtedy.
- Masz dobrą pamieć. Nazywam się Baldwin
Leokles zeskoczył z konia i stana tuz przed zakonnikiem, reke ustawił tak, by jak najszybciej siegnąc po swój miecz.
- masz znakomity miecz, ale ze mna nie wygrasz – odparł zakonnik, zupełnie nie zmieniając pozycji. Młodzik był już wyczulony na takie słowa, odruchowo chwycił rekojeś, ale nie wyjmowal miecza z pochwy.
- Nie chce kłopotów, czego chcesz?
- Chce z toba podróżować.
Leokels nie krył zaskoczenia, Rycerz w tym czasie usiadł przy drzewie, nie chciał wzbudzać zagrożenia w Leoklesie.
- nie rozumiem – powiedział młodzik.
- Poprstu chce tylko isć z tobą, chodzmy na koniec świata.
- Przeciez nawet się nie znamy.
- Ty mnie nie znasz, ale ja cię znam, widziałem cie wielokrotnie.
- Widziałes, gdzie?
- W moich snach, widze was, jak podróżujecie, widzę każdy wasz ruch, każdą walkę, słysze każda rozmowe.
Leokels dopiero teraz, zdia ręke z rękojeści miecza i uśmiechną się ironicznie.
- jesteś zdrowo pierdolnięty – odpowiedział
- Tez tak myślałem – rycerz mówił zupełnie nie wzruszony sarkazmem młodzika – te sny mecza mnie od niespełna miesiąca, od kiedy wyruszyłeś z Fretown.
- Skąd to wiesz, rozmwaialeś z Antem?
- Z nikim nie rozmawiałem, i nie znam żadnego Anta, już ci powiedziałem, ze widziałem cię w snach, ciebie, ta kobietę, Karine i tego mężczyznę, Malcolma. Na początku myślałem że coś mi odbija, ale kiedy cię zobaczyłem, wtedy zrozumiałem…
- Co, Zrozumialeś? – wtracił w slowo Leokles
- Że jesteś moim przeznaczeniem, że wedrówka z toba jest mi przeznaczone, chodzby na kres świata.
- A jeśli się nie zgodze?
- nie przyjme odpowiedzi odmownej, będe podróżował chodzby za tobą.
Leokels szybkim ruchem znalazł się ponownie w siodle.
- Nie ufam ci zakonniku, możesz sobie za mną jechać, ale nie wchodz mi w drogę.
- A jak ci powiem, ze wiem coś co ty byś chciał wiedzieć – zagadna po chwili, gdy Leokles obracal już konia.
Młodzik znowu skierowal wzrok na zakonnika, ale nic nie mówił.
- Wiem że szukacie Fortu Kaelden.
- Skąd ta pewność.
- Jestem tego pewien, śniłem o tym trzy noce temu, sen był niewyraźny, zamazany, ale słyszałem twój glos, a raczej myśl. Byłem jakby w twojej glowie i wtedy usłyszałem tą nazwe, Kaelden, Xantippus, vczy coś takiego.
Leokles wciągną dośc duzo powietrza w płuca i wypuścił bardzo powoli, tak by rycerz nie dostrzegł jego zaskoczenia i podenerwowania.
- Wiem gdzie szukać tego fortu – ciągną zakonnik – bywałem tam wielokrotnie, to stara twierdza, niezamieszkana przez nikogo, trzy dni drogi stąd.

-----------------
Malcom Gillespie, siedział przy stoliku w jednym z przydrożnych barów, tuz na pograniczu małej wioski. Popijal piwa i jadł jajecznice. Spędził tu ostatnie dwa dni, starając się dowiedzieć czegos o leoklesie i Karinie, ale nikt, kogo pytał, nie widział, ani nie wiedział, co moglo stać się ze ściganymi. Po za tym wieśniaki, zajęci byli jedynie swoimi sprawami, jakby zupełnie nie wiedzieli, co jest za granicami ich wioski.
- Nie mości rycerzy, my nie widzieli nikogo, my proste wiejskie baby, jeno w domu mężam usługujemy – tłumaczyła się grupka kobiet. Mężczyzn nie pytał, byli jacyś nad pobudliwy. Sporo rozmawial z barmanem, był niegłupi jak na swoje wiejskie pochodzenie, ostrzegal go przed chłopami, mówił że są bardzo nie lubia obcych i żeby mu nie wchodzić w drogę.
- Wieś w Cheesworldzie to inny świat, Chłopi nie lubią obcych, szczególnie rycerzy z mieczami, jak pan, panie wojaku. Cheesworld to kraj podzielony na miasta i wsie, wsie nie wtrącają się do miast, i odwrotnie.
Mimo tych gróźb, Malcom uznal, ze powinien pozostać jeszcze w gospodzie. Przynajmniej jedną noc.
Nie było mu dane, jak szczescie bywa nagłe, tak i teraz zupełnie zaskoczyc potrafiło. Gdy tak siedział popijając i jedzc w samotności, do baru weszła młoda kobieta. Na oko miał 20 lat, była szczupła, miała blada jak śnieg cere i krotnie blond wlosy.
- Witaj Karino – powiedział zza stolika gdy dziewczyna rozglądala się po barze.

---------
- Co o nim wiesz – Zagadną Malcom, gdy Baldwin jechal przodem rozmawiają c z Kariną.
- Nic. Ale on wie gdzie jest ten fort którego szukamy. Nasza mapa, nie przedstawiala tego nam dośc dokladnie, wiesz o tym.
- Z tego co mi wcześniej wspominałeś, on dośc dużo o nas wie, czy to cie nie zastanowiło
- Zastanowiło, ale musiałem p[odjąć takie ryzyko.
Malcom pokiwał przecząco głową.
- Cos mi nie gra z tym Baldwinem, jakoś za łatwo chce nam pomóc.
Leokles celowo newspomnial o prawdziwym celu, przez który Zakonnik wybrał się z nimi w podróż. Uważał i słusznie że Malcom wysmieje go, uznając przy okazji że od spania w ciepłej posceli zakonnego zamku, w glowie mu się nieco poprzewracało.
- Posłuchaj malcolmie – powiedział, gdy jego druch już nieco ochlonoł – on wie gdzie znajduje się nasz cel, myśle że nie ma w nim żadnych złych intencji, przeciez to zakonnik.
- ludzie nie pomagają nikomu od tak, w to już przestałem wierzyć dawno temu.
- Jak dawno, czy wtedy gdy pracowałeś jako podwójny szpieg, a może dawniej – powiedział to calkiem spokojnie, ale jakby odruchowo, naprawde nie wiedział dlaczego te slowa wcisnęły się na jego usta. Nie planowal wogole poruszania tematu, który miał okazje usłyszeć od Ant Killera, na zamku zakonu.
- Skąd to wiesz? – slowa malcolma były również spokojne, ale jakby pzechodzil przez nie chłód.
- Na zamku zakonu był mój przyjaciel, jeszcze z czasów gdy walczyłem w armii Holandii, dziesięć lat temu.
- oszczędz sobie opowiadania – wtrącił jeszcze chłodniej szpieg.
- To on mi powiedział, o tym ze byłes podwójnym agentem i że to w dużej mierze dzieki tobie zniszczono gildie.
Malcom spluną na ziemie, zwykle tego nie robił, ale teraz widocznie podenerwowało go nagłe pytanie mlodzika. Wzią tez głęboki odech nim zacza mówic.
- Miałem powody ku temu by zdradzić moich przyjaciół – zaczął – albo może pseudo przyjaciół, ale mysle że to moja sprawa, nie chce o tym gadać.
- Porządku, wybacz jeśli cie uraziłem.
- Nic mi nie jest.
Nastala chwila ciszy, ale tylko chwila…
- Mam jeszcze jedno pytanie
- słucham
- Dlaczego zrezygnowałeś z tej akcji, Ant wspominal że jedyne czego pragnołes to wziąśc w niej udzał. Powiedział że to był twój jedyny warunek, przez który zgodziłes się pracować dla nich. A potem nagle zniknąłeś, jak duch, tak mówił.
- odpowiedz jest bardzo prosta – spojrzał na niego, a jego wzrok wyrażal pustke – sentymeny – po czym uśmiechna się i pogalopował przed siebie. Młodzik odprowadził go wzrokiem, katem oka spostrzegając zbliżająca się ku niemu Karine
- Coś się stało? – zagadnęła, glos miala lekko wystraszony.
- Gadaliśmy – odparł – musiałem chyba poruszyc jakiś drażliwy temat.
- Wyglądał dziwnie kiedy koło mnie przejeżdżał.
- To nic, przejdzie mu.
- leoklesie – młodzik usłyszał nagle głos zza swoich plecow, nie dostrzegł że jechał za nimi Baldwin.
- Słucham?
- Chce z toba porozmawiać.
Leokles rozłożył ręce.
- Więc proszę, mów
- nie tu i na osobobności – tu wymownym ruchem glowy wskazal na dziewczyne – wybacz, mi Karino, ale chce żeby usłyszał to tylko Leokles.
- rozumiem, nie musisz się tłumaczyć – odparła Karina.
- Więc kiedy – Leokles patrzył zaciekawiony na twarz baldwina
- Nie teraz, wieczorem.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sob Wrz 10, 2005 10:24 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

- pamiętasz co ci powiedziałem w południe?
- pamiętam
Był wieczór, na niebie połyskiwal ogromny księżyc, oświetlający dzisiejszej pełni cała niemal wieś, obok której, w małym przydrożnym hoteliku się zatrzymali. Stali tuz przed budynkiem, wpatrzeni w spokoj nocy, wokół panowala cisza. Malcom i Karina już dawno spali.
- przejdzmy się – powiedział Baldwin – był ubrany swobodnie, miecz i kolczuge która zwykle nosił zostawił w pokoju, nie chciał by leokles czul się niepewnie w jego obecności.
- Zostańmy jednak tutaj – Leokles był nieco podenerwowany, nie znal jeszcze swego nowego towarzysza, na ta rozmowe miał przygotowany nóż, który zalegał w cholewie jego buta.
- Dalej mi nie ufasz? – zapytal rycerz, ale wiedział że to glupie pytanie, bo niby…
- czemu miał bym ci ufać – odparł leo
- W takim razie postaram się mówic szeptem, nie chce by ktokolwiek dowiedział się o tym co ci zaraz powiem. Możesz mi nieuwiezyc, możesz uznać ze zwariowałem, ale to szczera prawda, i wiedz ze to tez ostrzeżenie, ale zacznijmy od początku.
Baldwin spojrzał w stronę księżyca, skowyt wilka rozlegl się w oddali, jego cień niczym mara zalala tarcze wielkiej bialej kuli.
- To był sen – Gdy to powiedział, spojrzał na młodzika, jakby chcąc dostrzec chodz cień ironii na jego twarzy. Nie dostrzegł. – Sen, ale inny niż te które sniłem o tobie. Bardzo dobrze go pamiętam, był tak realistyczny, że potrafil bym opisac ci każdy szczegół, który w nim widziałem, niemal jakbym oglądal obraz, jak bym tam był. Czy miałeś takie sny Leoklesie.
Leokles cofną się pamięcią do fretown i pierwszego spotkania ze sklepem „NAJLEPSZE KLINGI W KRÓLESTWIE”. A;le nie odpowiedział
- miałeś –dopowiedzial za niego Baldwin – miałeś, gdyz nawet ja sniłem twoje sny, te z Fretown. Ale ten sen, który ja śnilem, który był tak realny, jak realna jest nasza rozmowa. Ten sen wydarzyl się naprawde, analizowałem go wielokrotnie, ja tam byłem i rty tez tam byłeś, ale ty nie dokońca, ja usłyszałem wszystko.
- pamiętasz, leoklesie śpiew, tuz za miastem, gdy spaliscie na polanie, usłyszałeś go wtedy, tak samo jak ja go usłyszałem i tak samo jak mnie, on cie oczarował.
Leokles nic nie m ówil, wpatrywal się tylko w księżyc, chodz pamiętał to zdarzenie dokładnie, przez wiele dni nie dawalo mu spokoju, nawet po niesamowitych opowieściach malcolma, który również to widział i omal go to nie zabiło, nie zmieniło w upiora. Pamiętał, jak mowil mu o niespokojnych duchach z cmentarzyska na obrzeżach Gigalopolis i nie mogł o nich zapomniec, aż do spotkania z Aulockiem, te zdarzenie iutkwilo mu w glowie, potem jakby ulecialo, jak dym na wietrze w jesienna porę.
Teraz gdy Baldwin mu o nim przypomniał, skojarzyl je natychmiast, ale milczał, zupełnie zbity z tropu, zamyslony i niespokojny.
- byłem tam leoklesie i widziałem ciebie, jak szedłeś, jak upadłeś i jak malcom cię dopadl i „uratował”. Ale ja poszedłem dalej i spotkałem zjawę.
- gdy stanolem przed nia, oniemiałem, miała twarz pieknej kobieta, coś czytała i zupełnie nie zwracała na mnie uwagi. Wokół jej gromadziły się inne zjawy, potwory nocy, zwierzęta lasu, dawno już zapomniane i wpisane miedzy bajki. Wszystko razem, tam na tej polanie, śpiewalo i tańczyło. A potem nagle kobieta spojrzała na mnie, miała piękna blada twarz, oczy w których były jedynie bialka, przerażające i fascynujące i usta koloru szarego. A jej wlosy ciągle rozwiewał wiatr. Patrzyła na mnie przez chwile, a gdy to robiła inni wokół jej uciszyli się i znikneli w cieniach drzew, w chłodnym wietrze. Rozmyli się, jak duchy.
Zupełnie przerażony i znieruchomiały stałem tak, starając się myśleć racjonalnie, ale to nie moglo być racjonalnie, ja tam byłem leoklesie, w zakonnym zamku pozostała jedynie bezwładne ciało, reszta była tam na tej polanie.
- nie wierzysz mi leoklesie – spojrzał na jego twarz, zupełnie zimna i pustą, martwą i nagle odskoczyl od niego, pelen przerażenia. Leokles był martwy.
- on cie już nie słyszy! – odparło coś, co stalo w cieniu, za martwym, lecz ciągle stojącym Leoklesem, jakby zamarzniętym cialem, tego co kiedys bło młodzikiem.
- Ty – wydyszał z ledwością Baldwin
- jak bardzo się mylisz, jak malo wiesz. Ale nie jesteś głupi, prosty baldwinie, nie jesteś taki głupi jak mi się wcześniej wydawalo. Kurwa, czy wiesz jak mogłes pokrzyżować nam moja misję.
- Kim jesteś? – sparaliżowany zakonnik siedział na zimnej trawie, wpatrzony w mrok, skąd usłyszał glos.
- nie ty zadajesz tu pytania, tylko ja. Słuchaj Baldwinie, nie masz prawa kłócić załogi którą sobie obralem, rozumiesz, nie masz prawa, oni musza w takim składzie dojsc do celu. Wybrałem cie dlatego, ze jestes mistrzem miecza, myślałem z etepym mistrzem miecza, ze zupełnie nie pojmiesz tego co widziałeś, ale nie, ty musisz być heroicznym bohaterem, obrońca swego kochanego przeznaczenia.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Zamknij się – odparło cos, ale nieco sztuczna irytacja w glosie – ja mówie, ty słuchasz, chodz do niczego ci się nie przydają moje slowa, ale to ja mówie.
- Więc – zaczal ponownie, po chwili ciszy – ten malcom jest nam potrzebny, jest bystry i poprowadzi leoklesa do celu, a ty będziesz torowal im droge swoim mieczem. Jedynie ta dziwka mi nie wyszla, ale cóz, ja nie mogę nic zrobić, jestem ylko pieprzona zjawą.
Baldwin oddychal głośno. Cien postaci przechadzal się to w jedna to w druga stronę, chodz zakonnik tego nie widział, to jednak słyszał jego glos, który slychać był z róznych miejsc.
- Miecz, będzie nam potrzebny ten miecz, który ten Kropkarz dostal lub zwina, nie istotne. Ale tylko leokles może go donieść nam na miejsce, my tego nie możemy zrobic, w waszym swiecie jesteśmy zjawami, ale do czasu, ty tez nie możesz, tylko on. Czemu? Zapytasz, a chuj to wie, nie wiem kto wymyślił te pieprzone regóły.
- Co później, zapytasz? – słychać było drwiący uśmiech – no cóz, wasza wędrowka zakończy się, zasniecie mile w swoich grobach.
- nie zgadzam się – wykrzykna Baldwin – powiem o tym wszystkim, nie zgadzam się.
- Zamknij się – wykrzyknęła postać, a zakonnik jak na komende ściszyl glos – gówno możesz, bo nic nie będziesz pamiętał z tej rozmowy. Zapytasz czemu ci więc to wszystko mówiłem?
W tym czasie Baldwin skoczył na rowne nogi, jak pokąsany ogniem i ruszyl w strone glosu, już widział cien, już zacisną pięsci, gdy nagle jasny błysk powalil go na ziemie, był nieprzytomny, ale zywy.
- Więc dlatego ci to mówie – dokończył swobodnie głos – bo mam taki kaprys – Skończył i chichocząc pod nosem, niczym mloda dziewka której prawia komplementy, znikną.
W tym czasie, cialo Leoklesa poruszylo się i bezwładnym krokiem ruszylo do swego pokoje. Niezauważone przez nikogo, ułożyło się w łózku, obok śpiącej Kariny i ozyło, ale ciagle spało.

Jaskinie wypełnialo światło, setek świec błyskających swym ogniem.
Sala w jej centrum była ogromna, tak duża ze moglo by się zmieścic tam legion wojska, ktoś przed wiekami wykoł to miejsce i przełożyl na swoja siedzibe. Kto? Tego nie wie nikt, nawet ci którzy to miejsce aktualnie zajmowali. W centrum jaskini, na ziemii, gdzie z dziury w dachu, kilkadziesiąt metrow nad podłogą, wlatywał do wewnątrz mały promień słoneczny, padający prosto na, wyrysowany na podłodze ogromny pentagram, wokół niego stało dwanaście zakapturzonych postaci, wpatrzonych w podłoge i mówiących w ciszy szereg nieznanego jezyka słów, brzmiących nieco jak modlitwa. Kazda okryta szarym płaszczem, który zakrywał całą postac, byłaby niewidząca dla każdego obcego, który mogłby zznaleźdz się wewnątrz.
Ale w środku nie było nikogo.
- Czy już bracia, utworylisci w sobie dostateczna moc, by móc mówić – Jedna z postaci odezwała się – odsłącie kaptury, jeśli wasza moc jest na tyle silna, by móc wam pozwolić mówić.
W tym momencie, mówiąca wlaśnie postać odsłoniła kaptur, a w świetle świec pojawiła się twarz siwego starca, bladego jak śnieg, o oczach martych, wypełnionych jedynie bialkiem.
W tym momencie inne postacie również zaczely odsłaniać swe twarze, a ich wygląd nie różnił się znacznie od oblicza pierwszego starca. Jedynie trzy postacie nie odsłoniły swych twarzy, dalej modliły” się w ciszy i wpatrywaly w ziemie. Starzec westchną mimowolnie, cicho i smutno.
- Umieramy bracia, - powiedział – umieramy w tych podziemiach, a nasz cel jest już tak blisko, tracimy tu moc, kolejni trzej umarli właśnie teraz, stracili nawet sile by mówić.
- Śmierć jeszcze daleka, mistrzu, jeszcze dopuki możemy mówić i się poruszac żyjemy – odezwal się inny
- Dawniej rzadziliśmy swiatem, dopuki nie pojawili się ludzie, my lud magii, lud słońca, teraz z garstka nam podbnych musimy zyc w tych jaskiniach, nie skorzy by ruszyć dalej. Musimy dostać ten miecz – jego głos, wcześniej spokojny zaczą coraz bardziej podnosić się.
- czemu więc – zaczał po chwili – dalej nie mogę odzyskac mocy, czemu nie mam czwartego miecz, powiedzcie mi, moi uczniowie, moje dzieci.
- pracujemy nad tym mistrzu – wtracił inny starzec – już niedługo pozostanie wypełniona twoja wola, ale musimy – tu się uciszyl i zwrócił wzrok w kierunku, starca który stal naprzeci, zupełnie łysego z małym nosem i ustami, łudząco przypominającego kobiete, starą kobietę – musimy odwołaś Else’a, on jest zbyt porywczy, zbyt ambitny, zbyt…
- Lzyj sobie z mego kochanego Else’i – odezwał się nagle ten, łudząco przypominający kobiete, ale glos jego był ciezki, basowy, niczym u rosłego mężczyzny – ale tylko on może odzyskać dla nas ten miecz.
- Else’a jest zbyt niebezpieczny, może zaprzepaścic nasza misje, jest za mlody – wtracił inny.
Zrazu odezwała się kłótnia, w pomieszczeniu zapanowal harmider, grupa podzieliła się na obrońcow i przeciwników Else’i, jedynie ci, których kaptury zostały na glowach, milczeli
- Milczzcie bracia – wrzasną mistrz, a głos jego był pelen siły, władczy i przekonujący, ale po chwili mistrz upadl na posacke, zbyt duzo sił mu zabrał, ten głos.
- Widzicie do czego doprowadzacie – powiedział starzec, który pierwszy sprzeciwił się przeciw Else’i, a teraz podnosil starca z ziemii – nasze kłtnie nas zabiaja, a ludzie się z nas śmieją, z naszego upadku.
- Else musi odejść wielki mistrzu – szeptal mu teraz do ucha, ten który go podniósł – musi odejść, bo on może tylko zaprzepaścić nasza misję – mówil już teraz głośniej, do całego tłumu.
- Mówisz ze jest za mlody – odezwal się, ten podbny do kobiety – a przeciez to on odzyskal dla nas trzeci miecz, mowisz ze jest niebezpieczny, a przeciez nigdy nie zdradzil. On pracuje, a wy tylko narzekacie, siedzicie tu i narzekacie, bo sami nie potraficie zrobić nic.
- Milcz Kienie, milcz – głos wielkiego mistrza był słaby, ale nma tyle donosny, by mógł usłyszec go każdy - zaufałem ci za pierwszym razem i nie zawiodłem się – mówił, przerywając co chwila, by nabrać powietrza w płuca – ale teraz musze przyznać racje tym co negują jego umiejętności. Else zabiera nam za duzo mocy, tworząc tą swoją zawiłą gre, po co, ma tylko doprowadzić pionka z naszym lupem do nas, po co wprowadza do gry tego zakonnika, niewiele brakowalo a by pokrzyżował nam plany i po co właczył do akcji ta leśną dziwke.
- Melisanda wkroczyła specjalnie, bez woli Else’a.
- Ale czemu Else zaprowadził ich prosto do nich…
- Nie miał wyboru.
- Łżesz – wykrzykną, ten podtrzymuj ący mistrza, ale mistrz uspokoił go gestem.
- Nie musiał – odpowiedział spokojnie – i dobrze o tym wiesz kieine, bronisz go.
- Wiem ze jest najlepszy, nie odstawiajmy go mistrzu, on wygra swoją gre.
- Nie mogę już dłużej tego tolerować, wybacz Kienie, ale jestem zmuszony go odstawić, nie możemy dłużej ryzykować.
Ironiczny uśmieszek pojawił się na twarzy, podtrzymującego mistrza , starca, wygrał i wiedział co może za to dostać, wiedział ze teraz jego protegowany wyruszy po miecz.
- Anumie – odezwał się mistrz, do podtrzymującego go staraca, Amuna – wyślił Tit’a by cofną Else’a i sam kontynuował misje.
- tak mistrzu.
Kien, wraz z trojką swoich „sprzymierzeńców”, założył kaptur i ruszył w kierunku wyjscia z Sali, czując na sobie palacy i pe;len drwiny wzrok Amuna.
- Amunie – powiedział mistrz, gdy Kien znikna w drzwiach.
- tak mistrzu
- Niech Tit zabije Else,a,jest już zbyt potężny i Mozę nam zagrozić, ale zrób to tak by Kien, ani nikt nie dowiedział się że to nasza sprawka. Kien i jego sprzymierzeńcy będą nam jeszcze potrzebni.
- A jeśli się dowiedzą.
-Wtedy powiedsz o tym mi, ja ułagodzę spór, ale pamietajk pod żadnym pozorem nie działaj na własna reke, rozumiemy się.
- Tak – odpowiedzia, potwierdzając skieniem glowy.

Kien opuścił swoich przyjaciół i pokierował się długim waskim i ciemnym korytarzem w stronę swojego lokum. Odsłonil kotare i wszedł do środka. Podszedł do dużej półki ze starymi księgami i wyją jedna z nich, jeszcze raz obejrzał się na kotare, czy nikt go nie śledzi, po czym wsuna reke w miejsce kdzie była księga i przesuną małą dzwignie. Szafka odsunęła się odsłaniając drzwi do tajemnego pomieszczenia, wszedł do niego szybko, po czym szafka ustawiła się na swoje miejsce.
Kien wzią ze sciany tląca się pochodnie, jednym słowem spowodowal że ta na nowo rozpaliła się, korytarz zalał się światłem. Teraz szybkim krokiem ruszył w jego głab, az doszedł do nastepnego pomieszczenia. Otworzył drzwi, zrobil dwa kroki io już był wewnątrz. W środku, było na tyle jasna, ze zaklęciem zgasił pochodnie i odłożył ją.
W pomieszczeniu nie było nic oprucz dosc sporej błękitnej kuli, to właśnie z niej emanoawalo światło. Unosiła się ona magicznie nad ziemią, w środku gdy się w nią głebiej spojrzało można było dostrzec gwiazdy i księżyc.
Kien uniósł dwie ręce ku górze i wypowiedział kilka slów, kula zaczela poloskiwac najrózniejszymi kolorami i skrzyc się, po czym w jej wnętrzu pojawiła się postać młodego mężczyzny. Siedział na drzewie i wpatrywal się w noc, która go tam otaczala, miał zamknięte oczy i wyglądal jakby spal, ale ciągle czuwał.
- Witaj Kien – odezwał się
- Skad wiedziałeś ? – zdziwił się Kien.
Else tylko uśmiechną się spoglądając prosto w kule, chodz sam jej nie widział w miejscu gdzie się znajdował. Miał równie blada cęre i bialka w oczodołach, jak starcy, ale był młodszy od nich i emanował mocą której tamci stracili, a chcieli odzyskać.
- Ciągle zapominam że masz wielki talent i wielką moc która cię obdarowaliśmy.
- Do tego wystarczy mi tylko mój wlasny talet, ale do rzeczy, co cie sprowadza do mnie, kiedy wiesz ze spie. Mam nadzieje ze to powazna sprawa.
Kien zdią kaptu, miał pusta twarz, nie wyrażajaca ani troche emocji.
- Wielki mistrz cie odwolał
Else tylko uśmiechną się
- Domyśliłem się, ze prędzej czy później to zrobi. Kto będzie za mnie? Zapewne Tit.
- Zgadłeś, musisz zacząć na siebie uwarzać.
- Spokojnie staruszku, Tit mi kurwa nie zagrozi, to zwykly kretyn i imbecyl.
- Mistrz zabierze ci moc, która masz.
- Na Tita, wystarczy mi tez mój talent
Else wyłożył się na swojej gałęzi i zamkna oczy.
- Nie mówisz nam wszystkiego Else, dlaczego?
- Mowie wam to co powinniście usłyszeć, reszta nie powinna was kurwa jego mac interesować.
- Ale czemu doprowadziłes ich do Melisandy, wiesz ze ona zawsze będzie przeciwko nam.
- Melisanda to mój problem – zaczął spokojnie – wprowadziłem ja do gry może nieco zbyt pochopnie, myślałem ze mi pomorze, ale tylko mogla zaszkodzic, zresztą już załatwiłem ta sprawe, zakonnik będzie milczał.
- Ona cos widziała, w tym Malcolmie.
- Gówno widziala, nic czego ja bym mogł nie dostrzec – glos Ele,a był ciągle spokojny, a oczy przymknięte, tak ze wyglądal jak by spał.
- jednak coś ja zaniepokoilo, przyznaj się że nie wiesz co, bo nie wiesz, jesteś tylko zbyt dumny by się przyznać.
- Zamknij się starcze – dopiero teraz Else nagle zerwal się, jakby chciał skoczyc na starac, przebic się przez kineskop, nie mogł, był daleko od nich – Malcom może mieć w sobie nieco magii – powiedział po chwili, już spokojnie – i tyle, może być magikiem jakiegos tam stopnia, ale nie ma zielonego pojęcia jak swej magii uzyc i tyle, i tlyko to widziala ta leśna śmierdząca kurwa, tylko tyle
Kien przechadzal się tuz przy kineskopie, wyraźnie zamyślony, zbity z tropu. Poamietał dawnego else, młodego i ambitnego chłopaka, którego szkolił, w którym odkrył wielki talent i którego doprowadził do tego, czym jest teraz. Aroganckiego i cynicznego sukinsyna, nie liczącego się z nikim, bez szacunku, z wlasnymi ambicjami, które w nim kipiały i tylko czekały by w pewnym momencie wybuchnąć i zalać wszystko dookoła. Kiedys było inaczej, ale to się zmieniło.
- Niech rada wycofa Tita – powiedział po chwili – przekonaj ich i powiedz ze jeśliu tego nie zrobi zabije go, a potem zmienie kurs grupy i niedospana swego pieknego mieczyka.
-Nie rób tego Else – powiedział lagonie stażec, zupełnie nie wiedział jka podejść młodego Else – od tego róenirz zalezy twoja przyszłość.
- Przekonaj ich Kien, za stare czasy, powiedz ze niedługo dostana miecz, za trzy miesiące doprowadze ich do Necropolis, przysięgam – glos Else,a, był teraz prawie błagalny
- Nie zmienie decyzji rady.
Chłopak dumnie wypią pierś, spojrzał chłodno w strone kineskopu swymi białymi oczami.
- W taki razie ich osrzez i nakaz by nie wysyłali Tita i nie zabierali mi mocy, rozu,miesz starcze.
- Zrobie co w mojej mocy.
- Oooo – uśmiechna się Else – teraz już lepiej
Kien dziwił się, jak doszło do tego, ze on, doświadczony mag, członek najwyższej rady, slucha młodzieńca, gówniarza który za czasow kiedy jego pokolenie walczyło o władze z ludzmi, nie było jeszcze na swiecie. Jak można było upaść tak nisko. Ale nie mogl zrobić nic, dopuki magowie rady, umierający starcy nie otrzymaja mocy czterech mieczy, które pozwola im na nowo zapanowac nad calym światem.

Pogoda była „do dupy”, tak określiła ja chóralnie cala grupa, od leoklesa po Baldwina, od Malcolma po Kiarine, byłaś po prostu „do dupy”. Od rana padało i nie zanosilo się by mialo przestac, a było dopiero południe, z czasu tylko przestawało, aby po chwili wzmóc jeszcze bardziej. Niebo płakalo, jak dziecko któremu odbieralo się ulubiona zabawkę. Wszyscy byli przemoczeni i źli, ze nie zostali dlużej w gospodzie, w której nocowali ostatnia noc, ale wiedzieli ze ich cel jest już niedaleko, więc czym prędzej pospieszyli się by ruszyc w dalsza droge. Szczególnie zależało na wyruszeniu Leokjlesowi i to własnie on zbieral pelne irytacji spojrzenia innych. Przeciez Fort nie ucieknie, wszyscy mawiali, ale tylko w myślach.
Mimo to szli przed siebie, brudni i przemoczeni, waska ściezka, wśród krzewów i drzew, cały czas wmawiając sobie że to już niedaleko.
- Długo jeszcze – Karina idaca gesiega za Baldwinem pytala tonem nieco już rozpaczliwym, jak zmeczone dziecko prowadzone do niespodzianki.
- Musimy wyjśc z tego lau, będzie tam taka ogromna polana…
- To już mówiłeś wcześnie, dziekuje.
Znowu szli w ciszy.
Prowadził Baldwin, przedzierajacz się ochoczo przez pełne wody liście które poruszane spuszczały swój chłodny ładunek wprost na ciała idących. Za nim szla Karina, zupełnie zźiebnieta i podenerwowana. Dalej w zamysleniu szedł lerokles, zupełnie nie zwracający uwagi na deszcze, jedynie podniecony spotkaniem z celem który sobie obrali. Grupe zamykał Malcom, którego pogoda również nie satysfakcjonowała.
I kiedy wszyscy doprowadzeniu już do skraju rozpaczy i iritacji mieli ochote powiedziec pare szczerych słów zakonnikowi, ten jakby wiedział co się swięci, odezwał się ze swojego miejsca.
- jesteśmy na miejscu.
Powrót do góry
 
 
szwagiereczek



Dołączył: 25 Maj 2003
Posty: 567
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Sro Wrz 14, 2005 9:04 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Nie jestem tak wygadany, by pisać jakieś długie komentarze. Powiem tylko tak jak ludzie drący się na walkach gladiatorów, na koncertach, jak kilkuletnie, głodne dziecko, karmione przez matkę: Jeszcze, jeszcze, jeszcze...
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pon Wrz 19, 2005 8:19 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Swiat tam jakby zupełnie nie istniał, czas zatrzymal się, albo nawet gdzies schowal przestraszony. Nie, to miejscie nie mogło być w żadnym czasie, ani miejscu, byklo dziwne, może troche zaczarowane, a drugiej strony strasznie rozpieprzone. Dziwne to było miejsce.
Z oddali wyglądało to jak zrujnowany fort, dawno już opuszczony i zapomniany przez czas, tego leokles mogł się spodziewac, ale się nie spodziewał, nieco nawet się zdziwił.
- To to miejsce? – zagadną, gdy cała czworka stała i patrzyla w strone równiny na której stała konstrukcja.
- Tak – odparł lakonicznie Baldwin – idźmy już, ten deszcz mnie dobija
- Sluszzna racja – wtrąciła zźiebnieta dziewczyna.
Ruszyli.
Do Fortu nie prowadziła żadna droga, szli przez wysoka do kolan trawe, usianą kroplami równie irytującymi co te skapujące z liści drzew. Karina była doprowadzona już do granicy szału, leokles zupełnie nie zwracał na nia uwagi, nie zwracal zresza uwagi na nic, jego wzrok i umysł przykuwalo jedynie ten „nieżywy” gród, rudera która miała być celem. Przeszli tak dobra milę, a grod wydawal się dalej nieosiągalny, jakby przed nimi uciekał.
- Co się kurwa dzieje – Leokles dal wyraz swemu zdenerwowaniu.
- nie wiem – odparł baldwin spoglądając w jego stronę.
Nagle jak gdyby nigdy nic leokles uchwycił miecz w obie dłonie, wyją go z pochwy i zaczą biec przed siebie ścinając przy tym wystające źbła traw. Wiatr szumiał wokół niego, deszczowe krople spływaly po twarzy, wpływaly w oczy, denerwowaly, trawa nieznośnie cieła skóre, była jak noże, jakby ktos ją przed chwila naostrzył. Nagle poczoł krew, trawa przebila się przez spodnia, przebiła skóre, krew saczyła się po nodze, rana uwierała, ale starał się nie czuć, chciał dobiec, nie patrzyl już wstecz, nie wiedział co robi reszta grupy, czy za nim biegnie, czy może pozostała na miejscu, a może już nie zyje, to było nieistotne, dziwna moc ciągnęła go w strone fortu. I nagle stało się coś, czego przewidzieć nie mogł. Deszcz nagle przestal padać, a trawa zniknela spod jego nog, stal w miejscu, chodz jeszcze przed chwila biegł, stał na brukowanej dróżce i kiedy rozejrzał się za siebie dostrzegł że jest w forcie, a przed nim stała mała chatka, wokół której rozciągala się palisada. Fort wyglądał na owiele mniejszy, niż z oddali, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, leokles nie wierzył już w nic.
Wolnym krokiem podszedł do drzwi, ciągle trzymał w reku miecz, lecz dopiero teraz go na powrót dostrzegł, schowal go szybkim ruchem do pochwy na plecach. Na drzwiach chatki dostrzegł napis „zamknięte”. Nacisna klamkę i wszedł do środka.
Wewnątrz było jasno, chodz Leokles nie wiedział skad bije światlo, nie było ani jednej swiecy, nawet okna były pozamykane, ale było jasno. Na biurku i półkach leżalo mnóstwo zakurzonych papierów, kiedy zerkna na jeden z nich litery zaczeły uciekac z papieru, a kiedy przestawal patrzeć, ponownie na niego wracały, wcześniej upewniając się że już nie patrzy. Na ścianie wisiała mapa kwartetu, z falującym morze oraz statkami, a w pomieszczenia obok tańczyły talerze i sztuczce w rytm barowej muzyki. Leokles zacząl się cofać, był zupełnie zbity z tropu i nieco przerażony, cofał się dopuki jego plecy nie trafiły na drzwi i gdy chciał już wyjsc, nagle coś świsnęło mu obok glowy i przebijając drzwi wyleciało na zewnatrz.
Z pomieszczenia gdzie tańczyły talerze i sztuczce wybiegł nagle mały osobnik, był kompletnie łysy i miał długa siwa brode, uśmiechal się głupio i patrzyl na niego. Miał nie wiecej niż metr wzrostu.
- Nie widziałeś znaku zamknięte, podły wymocie ogara, oklapły zwiotczaly penisie martwego impotenta, nie widziałes ze zamknięte, człowieczku – wrzasna niski osobnik skrzeczącym glosikiem.
Leokles zamarł, zupełnie skamienial na ten widok tego wszystkiego, tego nie spodziewal się.
- Do czarta z taką robota – mówił teraz raczej do siebie, niż do młodzika – ustawiam pułapki, twporze iluzje, zniechęcam do dalszej drogi, na drzwiach pisze zamknięte, a i tak przynajmniej raz na sto lat, ktoś mnie musi odwiedzić. W morde jeża, czy wy przestaniecie w koncu do mnie przychodzić.
- przepraszam – zdołal się przelamać leokles.
- Dupa, dupa, dupa, nie przepraszam. Ale mów wiec kim jesteś, widze ze przebiłes się przez moje zabezpieczenia, to znaczy ze nie jesteś tu przypadkiem, módl Se tylko żeby mnie to zainteresowal, inaczej pochlasam cie i zjem.
I nagle karzel roesmiał się tak głupio i tak denerwująco ze przez chwile leokles marzył by skrocić go o glowe, skrócic coś co i tak było dosć krotkie. Ale po chwili karzeł uspokoił się spojrzał na młodzika i powiedział calkiem poważnie.
- Schyl się.
- Co?
- Słyszałeś
Leokles skoczył na ziemie, a tuz nad nim, przez ta samą dziure wleciało to samo, co na początku wylecialo i po chwili znalazlo się w reku starca.
- Przynajmniej słuchać umiesz – powiedział i znów wybuchł tym swoim irytującym śmiechem.

- Znikną, rozmyl się jak chmura – Karina nie mogła uwierzyć wlasnym oczom, wpatrzona w miejsce gdzie przed chwila widziala leoklesa.
- Idźmy tam – powiedział zaskoczony Baldwin
- Pobiegnijmy – poprawił spokojnie Malcom – pobiegnijmy tam.

Karzełek usiadł za swoim biórkiem , na którym pietrzyły się stosy papierzysk i ksiąg tak wysoko, ze nie było go widać. Lecz nagle jak w bajce, księgi podniosły się z biurka i poczęły układać się w stertę tuz obok.
- Nigdy nie miałem pomysłu gdzie mógłbym to wszystko podziać – powiedział i już miał się zacząć rechotać, ale nie zrobil tego.
- Więc, panie rycerzu, co cie sprowadza w moje progi – zaczą poważnie
- nazywasz się Xantippus? – zapytał bez ogrudek, musial się upewnić.
Reakcja była zaskakująca, Moza było spodziewać się zdenerwowania, zaskoczenia, ale nie wybuchu strasznie wkurwiającego śmiechu. Karzeł zwijał dsie w swoim krzesle, uderzając rekami o barierki.
- Wyobrażasz sobie ze ktoś moglby nosić tak kretyńskie imie, Xantippus, nie wybaczył bym tego nigdy swojej matce.
Leoklesa zupełnie to zbilo z tropu, czuł się strasznie zdenerwowany, miał ochote strzelić karla prosto w ryj, i poprawić solidnym kopniakiem w dupe. Nie zrobił tego, nie chciał, a może nie mógl, tego najbardziej się obawiał. Karzel za stolikiem niechybnie był magiem i to calkiem dobrym. Młodzik nie wiedział jak się walczy z magami, żadnego wszak nie poznał.
- Xanippus – powiedzał karzeł – to wyspa na której się wychowałem, a teraz musze cię zabić – pstrykna palcami, i dłoń przed siebie, po chwili pojawił się tam bumerang, który lekko unosil się nad nią. Była to ta sama broń która wcześniej rozbiła drzwi, tuz obok jego glowy, gdy wchodził.
Leokles szybkim ruchem chwycil miecz i wymierzyl jego ostrze w strone karła.
- Skąd znasz ta nazwę – zapytal karzeł.
- Chcesz mnie chyba zabić, więc po co te pytania – leokles poczół się pewnie z mieczem w dłoni.
- Powinieneś mi powiedzieć, naprawde, albo…
- Albo co?
- będziesz umierał bardzo powoli.
- Może to ty umrzesz.
- He – parskna lekceważąco karzeł – nawet nie wiesz z kim chcesz stawać w pojedynek.
- Zaraz się dowiem.
- W takim razie, bron się.
Bumerang wystartował, kierując się prosto w stronę prawej reki leoklesa, młodzik w ostatniej chwili odbił go tak, ze ten tylko szarpna jego kurtke, rozrywając ja, ale nie dostal się do skóry. Bumerang zatoczył koło w pomieszczeniu i wrócil do karła.
- odbiłeś – powiedział zaskoczony. Na tej pelnej uśmiechu twarzy Leokles poraz pierwszy dostrzegl gest zakłopotana i zaskoczenia – odbiłeś.
- Odbiłem
- dziwny jestes rycerzyku, a jeszcze bardziej dziwny jest twój mieczyk – odpowiedział, w glosie ponownie pojawił się spokój.
- Właśnie dlatego tu jestem – odparł leokles, pot ściekal waską strozka z jego twarzy, miecz w dalszym ciągu trzymal w pogotowiu.
- Nie zabije cię – odparł arogancko karzeł.
- Skąd wiesz ze zdołasz.
Karzel parskna, ale nie zaczą swego irytującej salwy śmiechu.
- Nawet nie masz pojęcia przed kim stoisz – karzel mówił, ale zacząl przypatrywac się na miecz, który młodzik trzymał – że tez tego wcześniej nie zobaczyłem. Niech mnie lesna pani w obrotuy swych seksualnych pożądań weźmie, jeśli to nie jest „czwarty”. Uspokoj się rycerzyku, teraz już cię nie zabije, na pewno, masz „czwarty”, to znaczy ze cos nas łaczy, ja poszukuje od lat wszystkich mieczy. Wiem gdzie są trzy, ale dopiero teraz znalazł się ostatni.

Karzeł dalej siedział za biurkiem, bumerang spokojnie unosił się tuz pod sufitem, jak by tylko czekal na rozkaz ponownego ataku.
-Nazywam się Quo Tili Gentille Castorman – powiedział wreście, po dlugiej chwili milczenia i napiecia jaka panowała – już powiedziałem żebyś schowal miecz – dodał i machna od niechcenia dłonią. Reka leoklesa jakby samoczynnie, bez jego cheeci odłożyła miecz na stól, a on sam usiad na krzesle które właśnie pojawiło się za jego plecami.
- Zabił byś mnie w każdej chwili, jeśli byś chciał.
Karzeł uśmiechna się nieznacznie, kącikiem ust.
- jak bym chciał, ale nie chce, przedstawiłem się tobie, a kultura wymaga by gośc również się przedstawił.
- Leokles – odparł lapidarnie, - mam na imie Leokles.
- Tylko tyle – zdziwił się karzeł
Młodzik skina glową zdziwiony
- Wasze króciutkie imiona SA takie śmieszne – prychna Quo Tili – Ale do rzeczy, widze że masz do mnie pytania, tak samo jak ja do ciebie, nie przez przypadek spotkaliśmy się tego dnia, o tej porze. Ale po pierwsze i najwazniesze pytanie którego najbardziej mnie nurtuje, jak do mnie trafiłeś i skąd masz miecz
Leokles w możliwie największym skrocie opisał wszystko to, co chciał Quo Tili. Nie kłamał, uwarzal że powinien ufać mu, mimo że ten wcześniej chciał go zabić. A może to były czary, nie mógł tego wiedzieć.
- A to ci cwaniaczki – odparł po skończonej histori karzeł, krzyzując rece na piersi – widocznie SA już słabi.
- Kto?
- poszukiwacze twojego cacka, żywe trupy z poza kwartetu, banda kretynów którzy sadza że ponownie opanują świat. To ci cwaniaczki, hehe
- Nierozumiem
- Odpowiadasz nma moje pytania szczerze więc i ja ci szczerze odpowiem, w końcu nie mam wyboru.
Leokles milczał i czekał.
- Znasz pewnie legende o czterech mieczach, głupie pytanie, w końcu dlatego tu jesteś – powiedszial karzeł uśmiechając się co chwila, tak bezcelowo – Otóż, ci którzy na ciebie dybia chłopcze, wykuli te miecze i rozdali je ludziom w zamian za pokój.
- Ale kim oni SA.
- Spokojnie leoklesie, wszystko w swoim czasie – mówil spokojnie, po czym zrobil pauze wyją z szuflady w biurku fajke i spokojnie odpalił – Zanim wy ludzie zapełniliście swymi marnymi i kruchymi powłokami kwartet, - zaczą po chwili, gdy już zaciągną się pierwszy raz fajką – oni. Oni, my, ja, żyliśmy tu sobie, prowadząc równie spokojne i melancholijne wojny, jak i wasze, tyle ze w naszych wojnach było nas o wiele mniej, i zamiast żelastwa i innego badziewia uzywaiśmy magii. Tworzyliśmy nie państwa a wspólnoty rodzinne, było nas mało i nie zajmowaliśmy zbyt dużej ilości terenów, nie rodziliśmy się jak wy i nie umieraliśmy jak wy. Po prostu byliśmy. Nawet gdy ktorys umieral, to nie umieral tak jak wy, nie chowano go w ziemii, tak na marginesie to kretyński wasz zwyczaj, jak by nie można było spalić ciała –zaciągną się dymem - więc my nie umieraliśmy w waszym znaczeniu tego slowa, nasza śmierć oznaczala chwilowe znikniecie z kwartetu, jak wy to nazywacie. Na jakieś sto lat, delikwent znikał, a potem się pojawiał, tyle tlyko ze moc musial zbierać od nowa, znaczy siłe magiczną, ze tak na prosty rozum ci wytłumacze. Rozumiesz.
- Byliście tu przed nami – Leokles nie potrafił tego wszystkiego poskładać do kupy – ale dlaczego nikt nic o was nie wie, przeciez ludzie musieli się z wami styknąć.
- Oczywiście ze się stykneli, nawet pamiętam kiedy, ten dzień do dzis mi tkwi w glowie, stalem wtedy na plazy gdy cztery okrety przybyły do kwartetu. Byłem jednym z tych, co pierwszy dostrzegł wasze usmolone twarze, waszych legendarnych przywódców którzy założyli kwartet, wyglądali jak brudasy, a nie postacie z waszych obrazków – Quo Tili uciszyl się, i z zagadkowym uśmieszkiem wpatrywal się w postać mlodzika.
- Tak mój drogi, to nie jest legenda, to prawda, chodz nieco ubarwiona – kontynuowal karzeł – mogę ci opowiedzieć o Armadzie Chees i jego pedofilskich zachciankach, o Korganie Go i jego wrażliwości na widok krwi i o Johnie Warcabie ze swoim zamilowaniem do morderstw i orgii seksualnych – Karzeł prychną – jak wasze obrazeczki koloruja tych dewiantów i skurwysynów, założycieli potężnego kwartetu. Ale to opowiadanie na inną okazję, na razie wróćmy do tematu.
- Otóż tego dnia przyjeliśmy cztery statki, chodz mogliśmy ich zniszczyc już na plazach, ale nie zrobiliśmy tego, dlaczego. Jedynie diabel może to wiedzieć, dlaczego. Chodz żyliśmy w niezgodzie i prowadziliśmy wojny w tym zgadzaliśmy się jednogłośnie, co mogą nam zrobic ludzie, ze swoim śmiesznie krotkim śmiertelnym życiem. Jak bardzo myliliśmy się, o jak bardzo, wiele wieków poźniej się przekonaliśmy, ale po kolei.
Quo Tili zaciągna się fajkowym dymem, po czym kontynuował.
- Już na plażach na zgraja brudasów się rozdzieliła, zaloga każdego statku poszla w swoją, bez gadania, jakby planowali taki rozwój wydarzeń, nawet się nie kłócili, byli pokojowo do siebie nastawieni, hehe, wybrażasz to sobie – parskną głośno.
- Nie – Odparł Leokles uśmiechając się kacikiem ust.
- My zyliśmy w spokoju, z daleka od nich, oni tez o nas wiedzieli, ale nie wtrącali się do naszych spraw i wojen i takl było przez kilka stuleci, do czasu aż ludzie urosli w siłe, a my, co nagle zaczęliśmy dostrzegać zaczęliśmy tracić moc.
Był to czs gdy moja rodzina „Castorman”, toczyła wojne z rodziną „Nokturious”, wtedy Nocturious poprosil o pomoc Warcabników i ich połączone siły znizszcył moja rodzine w wielkiej bitwie nad rzeka Sai. To była ogromna kleska, wielu wtedy „poległo” i od tamtej pory już nigdy nie dominawalismy w kwartcie.
- Wtedy się wszystko zaczęło – kontynuowal po chwili sentymentalnych wspomnień – Inne rodziny widząc ze ludzie bardzo efektywnie się przydaja, również zaczeli prosić o pomoc ludzi. Zacząl asie okres naszej współpracy, to znaczy waszej i naszej, który trwal przez wiele wieków. To własnie wtedy zaczeły się tworzyc coraz wieksze antagonizmy miedzy waszymi plemionami, własnie dlatego dziś prowadzicie wojny. To prawda, widze wyraz niedowierzania, twoja rzecz, mowie ci tylko prawde leoklesie.
- Staram się uwierzyć.
Karzeł parskną z cicha.
- Na początku tego nie dostrzegaliśmy, a raczej nie chcieliśmy dostrzegać – ciągna Quo Tili – walczyliśmy i nikt nie zachodzil w glowę, dlaczego nasza moc maleje, że wy ludzie stajecie się coraz bardziej potężni, a my słabniemy, do czasu aż nie pojawił się wśród was Emiel Regis Rohellec, znakomity general i wódz Golandii, późniejszy założyciel państwa Kropek, to on nas uświadomil że jesteśmy słabi, stworzył sojusz trójki, to jest Golandia, Warcabnicy i Cheesworld, jedynie Skrabelczycy się z niego wycofali, byli za słabi i jeszcze nam lojalni, ale pozostałe panstwa pod jego wodza zaatakowały wszystkie rodziny, nawet nie zamierzali tworzyć sojuszy, po prostu rozpoczęli wojne. Wyobraź sobie nasze zaskoczenie, nasza arogancia była już na tak wysokim poziomie że nie potrafiliśmy sobie wyjaśnić, ze te brudasy, które przed 800 lat wyszli z morza, mogą nam zagrozić, a jednak, te brudasy rpozpoczeły pierwsza wojne „ras”, wśród was bardziej znana jako wojna o wiare. Tak, tak leoklesie, nie patrz tak na mnie, nawet nie miałeś pojęcia z kim naprawde walczyli wtedy wasze ludy.
Leokles milczał.-
- Pierwsza wojna ras trwała jedynie miesiąc, ponieslimy kleske, gdyz nie potrafiliśmy działać razem, nie zdążyliśmy zadziałać razem, jeden po drugiej rozbiliście wszystkie nasze rodziny, pozostawiając niewielu żywych, zapewne dokończylibyście eksterminacji, gdyby nie wasza zachłannośc i żeby nie Emiel, który tuz po wojnie wsczą powstanie w Golandi i zapoczątkował rewolucje odłamu kropkowego. Tak, tylko dziurki temu nie zgładziliście naszej mocy calkiem, ale wtedy byliśmy już bardzo słabi, nasi umarli nie wracali już po stu latach, tylko po 500, nawet 600 latach. Slabneliśmy, i zaczęliśmy się przed wami kryć. Wtedy nadeszla nadzieja, ogromna armia wyladowala na plażach kwartetu, w okolicach dzisiejszej Sienty.
- Chodzi ci o wielka armade i ostatni sojusz państw Kwartetu? – wtracił Leokles
- Znasz historii, się chwali, tak własnie , to dzieki temu udalo nam się ponownie do was zbliżyć, byliście zagrożeni i potrzebowaliście każdej pomocy, również naszej magicznej. Na szarych bagnach w sojuszu z nami i reszta kwartetu rozbiliśmy ogromna armade i zaprowadziliśmy ponownie spoko, wtedy tesz powstały miecze, miecze które wykuliśmy my dla was.
- Ale to nie koniec wojen miedzy nami?
- Oczywiście ze nie, chcieliśmy odzyskac dawną dominację i potrzebowaliśmy czasu do tego by to zrobic, miecze które wykuliśmy mialy odebrac wasza moc, i odbierały ją. Każdy zabity człowiek, każdy nowo urodzony przekazywal małą cześć swojej mocy mieczowi, które nosili wasi władcy. Do kąd wasi władcy posiadali nasze miecze, spływala do nich moc ich poddanych, oczywiście wasi krolowie nie wiedzieli ze te miecze maja moc, widzieli tylko runy które wtedy jasno swieciły, pamiętasz co było na nich napisane?
- By pamiętano o czasach gdy mrok ogarnial ziemie, a wrogie zastępy darzyły do zagłady naszego świata. Czas gdy cztery królestwa zjednoczyły się, by we wspólnej potędze zniszczyć zlo – Leokles wyrecytowal w pamięci slowa które znał niemal każdy mieszkaniec kwartetu.
- Dokladnie tak było napisane – parskna cicho Quo Tili – napisy przygasały im więcej mocy znajdowalo się w nich. Mocy można było uzycc dopiero wtedy gdy cztery miecze połaczy się w całość. I tylko my wiedzieliśmy jak tego dokonać. I tak własnie chcieliśmy was pokonac, nie od razu, nie za 10 lat, ale za sto lat, tak planowaliśmy.Ale znowu popełniliśmy błąd.
Karzel przyłożyć fajke do ust i wzią głęboki wdech, a potem wydech.
- Nie spodziewaliśmy się, ze jesteście aż tak nieufnii i az tak bystrzy. Zaatakowaliście nas piętnaście lat później, pod dowództwem Kao III Warcaby, krola Warcabników w prostej lini potomka Johna Warcaby, to on rozpoczą druga wojne ras, w sojuszu z Cheesworldem zniszczyliście nas pod Gigalopolis. To był koniec, od tamtej pory ukryliśmy się, wielu z tych co wtedy zginęła do dziś nie potrafi odzyskać ludzkiej powloki, wielu ukryło się na dalekiej północy, az za państwem stosunkowo tolerancyjnych Scrabelczyków, nektporzy jak ja ukrywaja się tutaj, gdzie jeszcze mamy moc.
- Ale dlaczego po prostu nie odbiora mi miecza, przeciez wiedzą ze go mam.
- Wiedza, ale odebrać ci nie mogą – odpowiedział Karzel – na tym polegalo zabezpieczenie, by któraś rodzina samotnie nie skradła wszystkich mieczy. Tylko człowiek mogl polączyć wszystkie miecze, tylko człowiek mógl ich dotknąc, gdy my dotykamy miecza, staje się on dla nas niczym duch, zupełnie bez materii. Nie dziala na niego nasza magia, nic – Quo Tili podniusl dloń i magicznie przciagną miecz do siebie, dotkna go reką, a ta przeszła przez ostrze, jakby jej nie było.
- Mówiłeś że nie możesz użyc na niego magii.
- Nie mogę uzyć na niego magii wszedzie poza tym miejscem, tylko tutaj mogę jeszcze używać swojej magii, silnej magii, po za tym fortem jestem znacznie słabszy, jak każdy wasz ziemski mag.
- Chcesz mi powiedziec – zacząl po chwili leokles- że oni mnie do siebie prowadzą i dlatego zaprowadzili mnie do ciebie, ty wskażesz mi dalsza drogę.
- Dokładnie, cwaniaczki, wszak można się było tego spodziewać.
- A ty, co zrobisz? Zaprowadzisz mnie? Jesteś przeciez jednym z nich.
- jestem z rodziny Castorman, a tamci to nasi najwięksi wrogowie rodzina Nocturious.
- Dalej prowadzicie wojny.
- To nie wojny, to pamięc do tych których się nienawidzilo i do tych dla których się płacze. Śmieszna ironia losu jest to, ze ci którzy rozpoczęli brataniie z wami, teraz chca was zniszczyc, SA jedynymi którzy mogą to zrobić.
- Wspominałeś że się ukrywacie, czy różnicie się od nas, ty jesteś taki jak my, tylko troche… - wstrzymal się.
- Mały – dokończył z uśmiechem Quo Tili – tylko dzieki temu moglem zmienić swoje oczy i być taki jak wy.
- Oczy?
- My nie posiadamy takich jak wy oczu, mamy same bialka które lekko świeca na niebiesko lub czerwono w zależności od pory roku.
- Reasumując – powiedział po chwili mlodzik, wpatrzony w podloge – oni przysylają mnie do ciebie, byś ty zaprowadził mnie do nich, dzieki czemu oni odzyskuja miecz i zapanowują na powrot nad światem. Zgadza się? – przerwal, spojrzał na karla, ale nie doczekal się żadnej reakcji więc kontynuował – Nie mogę zrozumieć kilku rzeczy.
- pytaj więc.
- Jaki ty masz w tym cel?
- Chce zniszczyć miecze – odpowiedział Quo Tili bez zastanowienia.
- Dlaczego?
- Bo jestem realista i wiem że czasu nie cofne – odparł spokojnie – był czas gdy panowaliśmy na tej ziemii, ten czas się skończył, nie wazne czy zz naszej winy, czy nie znaszej. My tu wykonaliśmy swoja misje i powinniśmy w spokoju umrzeć, po prostu. A jeśli rodzina Nocturious przejmie wladze zacznie się anarchia, tego chce oszczędzic wam i nam.
- Odpowiadasz za wszystkich?
- odpowiadam za każdego kto wie, ze mam rację.
Leokles popatrzył chwile na kamienna i pelna powagi twarz karła, twarzy tej nie widział jeszcze.
- Dlaczego musimy podązać ku nim, nie można zniszczyc miecza tu, na miejscu.
- Miecze można zniszczyć dopiero po ich uwczesnym połaczeniu, nie wcześniej.
- jak działaja miecze?
- Tego nie wie nikt, ale podbno potrafią równać z ziemia gory, wysuszać oceany, wladać czasem i przestrzenią. Ale tego nie wie naprawde nikt?
- Skąd wiesz ze to ten miecz?
- Uznaj to za przeczucie, ale niedługo się przekonamy czy to ten.
- Kiedy?
- Wszystko w swoim czasie.
Pauza która nastapiła była bardzo dluga i niepokojąca, nagle odezwal się karzel, wpatrzony w zamyslną twarz młodzika.
- Bo sam chcesz się dowiedzieć co trzymasz od tych wielu lat – powiedział.
- Słucham
- Chciałeś zapytać, dlaczego miałbys mi zaufać, czyz nie.
Leokles nie odpowiedział, czy karzel czytal w jego myślach od początku, czy po prostu zgadł jego myśli.
- Wyczuwam dwie postacie obok fortu – Quo Tili nie spuszczał wzroku z młodzika, zaciągna się fajka i odetchna spokojnie.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Czw Wrz 22, 2005 6:13 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Else swoim zwyczajem spal na drzewie, jego czujnośc jednak nawet podczas snu, ani troche nie była zachwiana. Jego wyostrzone zmysły wyczuwaly najmniejsze nawet drgnienie ciala ludzkiego, bądź postaci materialnej zdolnej mu zagrozić. Else był świetnie wyszkolonym magiem zabojca, najlepszym jakim do tej pory miała rada rodziny „Nocturious”, był efektem eksperymentu genetycznego jakie rodzina
Nocturious przeprowadzała na młodych chłopcach i dziewczynkach, które uwcześnie skradal z pobliskich wiosek. Eksperyment miał na celu stworzenie alternatywnej wersji maga, który bylby wstanie dzieki przekazanej mu przez rade mocy, znalexdz i przekazać miecz rodzinie. Eksperymenty, które rodzina przeprowadzała od wielu lat, dopiero od niespełna wieku zaczeły przynosic owoce, wczesniej nieudane proby doprowadzała najczęściej do śmierci, bądź trwalewgo uszkodzenia psychicznego poddanych im młodych ludzi.
Od początku tego stulecia zdołano wychowac jedynie szesnastu osobników, zdolnych przejhś cpzez eksperymenty, ludzie ci zostali poddani pod opieke i obserwacje, a także nauke magom, członkom najwyższej rady rodziny Nocturious. Jednak przez te wszystkie lata, z szesnastoosobowej grupy pozostalo jedynie dwóch, reszta bądź zgineła, bądź umarła z przyczyn naturalnych. Jednak i Else i Tit nie stażeli się, a przyczyn tego zjawiska nikt nie potrafił zrozumieć.
- Dlaczego nie zrezygnowałeś Else – glos w jego glowie odezwal go nagle, ale nie zaskoczył. Else poznal go od razu, to był Tit, ale był dosć daleko, może z mile od niego. Inaczej wyczuł by go, bnył tego pewien. Leżaj więc spokojnie w ciszy.
- Widz ecie Else – odezwal się ponownie Tit – widzę cie, lezysz na drzewie i nie zamierzasz nic robic, jeszcze nie, ale wiesz po co przybyłem.
- To moja misja Tit – odparł, fala słów popłynęła wprost ku myślom tita – nie odbierzesz mi jej.
- Niestety, już nie, odwolali cię, przeciez już o tym wiesz, Kien przekazal ci informacje, nie ostrzegl cię ze zabiora ci moc. Że oddadzą ci mnie. Powiedział, czuje to, czuje tez że twoja moc nie istnieje.
- Odradzam Tit, nie zbliżaj się – czuł go, widział przez zamknięte oczy jego ruch, słyszał głęboki oddech, zblizał się szybko, niczym rozpędzony kon, jak wilk goniący swoja ofiare. Zbliżał się.
- Dawniej byliśmy przyjaciółmi, pamiętasz. Nikt nie dawal nam rady, razem dzieki swojej mocy wygrywaliśmy ze wszystkimi dzieciakami w każdej zabawie, pamiętasz Tit, pamiertasz kiedy byles moim najlepszym przyjacielem.
- Nie – odparł lakonicznie Else.
- Wycofaj się Else, nie chce zabijac przyjaciela. Bo wiesz, oni ci nie powiedzieli, ale twój przyjaciel ci to powie, oni kazali mi, cie zabić. Ale ja tego nie zrobie, bo jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie pieprz Tit, w co ty ze mna grasz?
- W nic, jeszcze w nic – głos jego był spokojny, ale ruch zdecydowany, stał na gałęzi tuz obok Else, którego oczy wciąż były zamknięte, szybkim ruche ostrza sztyletu celowal w serce Else. Cios spadł, a ostrze trafiło w coś twardego, nim Tiki zorientowal się ze to była kora drzewa dostal kolanem prosto w twarz. Sztylet wyskjoczyl mu z reki, a on sam upadł na ziemie, z kilkunastu metrow. Tuz obok niego wyladowal zgrabnie Else.
- Przyjaciele – odparl z ironia w glosie.
Tit zerwal się na równe nogi.
- Skad wiedziałeś – wydyszał zaskoczonym glosem – przecież nie masz mocy, nie możesz być tak szybki.
- jestes za głupi by to pojąc, PRZYJACIELU – akcentowal drwiąco ostatnie slowo.
- Kien – odparł z irytacją – ten zdrajca zostawił ci swoja moc.
- Ma jej tak mało, ze ledwo starcza mu na to żeby nie umrzeć.
- Więc.
- Więc, kurwa więc – pogardliwy glos pojawił się na jego ustach – niech starczy ci tyle, że to mój wlasny talent, przez te lata w ktoruych ty obijałeś się po salonach jaskini rady, i dmuchałeś co ci na kutasa wpadlo, ja pracowalerm w terenie i się uczyłem. Teraz jestem już silniejszy od nich, przynajmniej tu.
- Nie możliwe, nie mogłes się tego nauczyć.
- Co ty kurwa człowieku możesz wiedzieć o magii, nic. Myslisz ze dlaczego chcieli byś mnie zabil, bo wiedzieli ze jestem zbyt niebezpieczny, ze jestem już od nich silniejszy i mogę im zaszkodzić. To był prawdziwy powod, nie misja, wiedzieli ze ja wykonam, ale bali się mnie, dlatego wyslali ciebie, bys skończył to, co ja zaczepem. Wiedzieli, ze nawet taki glab jak ty, skończy dobrze rozpoczeta przezemnie misje.
- Łżesz.
- Doprawdy.
- Zagmatwałeś ta gre, zrobiłeś z tego swa ambitna zabawe, dlatego cxie odwolali.
- Czyzby?
- Melisanda, po co ja w to mieszałeś.
- Moja sprawa.
- Pomyliłes się i o to się martwia.
- Gówno, głupi prostaczku, karmili cie pierdołami, ja byłem w terenie, odebrałem trzeci, i tez mieszałem, tez gmatwałem zabawe, Mozę nie az tak, byłem zbyt malo doświadczony, ale mieszałem. Pewnie nie wiesz, ale na czwartą misje mieli wyslać Siza, ale kiedy zginą zostałem tylko ja, więc ponownie zaryzykowali, mimo że ich wodziłem za noc przy trzecim, bawiłem się. To jednak nie postawili na ciebie, jesteś zbyt głupi, jedyny twój talent, to dar nieśmiertelności, który posiadam i ja i posiadał Siz.
- Siz był śmiertelny.
- Za duzo myślisz fiutem,m za duzo spermy wpompowałeś w te kurwy które ci przyprowadzali. Siz był nieśmiertelny tak jak my, a zabiłem go ja – tu uśmiechna się przebiegle – był za inteligentny, prawie jak ja i ale nie miał w sobie ani troche przebiegłości, wierzył że cała nasza zabawa toczy się sprawiedliwie. Zabiłem go Tit, zabiłem Siza i nikt nie zrobił nic, by mnie ukarać, a przeciez mieli ciebie. Rozumiesz, czy twój tepy leb jest w stanie przeanalizować wszystkie fakty, które teraz wbijam ci w niego. Byłes i jesteś dla nich…
Tit nagle machną szybko ręka ku górze, a zz palcow wystrzeliły mu pioruny. Poszybowaly w mgnieniu oka, ku postaci Else, jednak gdy były już w pobliżu, chłopak rozmyl się w powietrzu, jak duch i pojawił się tuz za plecami Tita. Gwałtownym ruche obu rak uderzył go w plecy. Tit upadł, sycząc z bolu, zwijal się na ziemi, trzymając się plecow obiema rekami.
- Nawet nie musze używac magii by cie zaatakować – popatrzył na niego z pogardą, w oku błysnęły mu dwa lśniące świateła, na chwile tylko, po czym znikly – wiesz – zaczął po chwili – nie lubiue cie, nigdy cie nie lubilem, wiedz o tym. Ale dam ci szanse, nie będziemy walczyć magicznie, zrobimy to inaczej, jak prości ludzie.
Else ułożył prawa reke wzdłóz ciała, a dloń przekręcił tak by widział ja Tit, w nastepnej chwilli zmaterializowal się w niej sztylet, ze zlotą rękojeścią, która na chwile zalśniła, jakby chciala się pokazac widowni, po czym zgasła. Chłopak od niechcenia machna lewa reka w strone drzewa, na którym spał. Wbity w kore sztylet, poczoł wolnym ruchem opadac, wprost do reki Tita.
- Gotowy?
Tit nie potrafil wycedzic ani salo, był przerazony tym co teraz zobaczył. Else miał moc, nie kłamał. To co widział to była sztuczka, on tez potrafił by cos takiego zrobic, ale tylko dzieki mocy która dali mu magowie. Else robił to sam z siebie.
Wstał i postapił pare kroków do tylu, zrobil twardą i bojową mine, a przynajmniej tak mu się wydawało. Else wciąż się uśmiechal drwiąco, trzymając reke w sposób niezmieniony.
Tit Zaatakowal, Else umkna szybkim unikiem, bardzo szybkim unikiem, ale nie magicznym, to Tit wiedział i tego się przeraził. Zaatakowal ponownie i Znów scenariusz powtporzyl się.
- Trafisz wreście – zagadną drwiąco Else.
Pot oblal jego twarz, nie był to pot zmeczenia, lecz strachu. Skoczyl ponownie, i znów nie trafil, tym razem jednak poczoł postry ból pod łopatka, krew ściekała mu silnie po skórze, była ciepła, ale nie grzala. W glowie mu zawirowalo, chłod ogarna jego ciało. Else szybkim ruche wyciągna ostrze z ciala Tita.
- Przykro mi, PRZYJACIELU – powiedział do niego Else, krążąc wokół. Tit upadł na kolana, trzymając się oburącz za rane. Zwyciezca triumfował, wciąż krążył, coraz szybciej i szybciej, az pokonany skonał.

- Ktos tu był – Mikołka uklękną na ziemii i wzią w reke troche piasku, wzok kierując na ślady tuz obok kolana – SA ślady, prowadza tam – mówił wskazując mała chatke, wewnątrz fortu.
Kuntz Aulock postapił pare krokow w kierunku drzwi, było na nich napisane „Zamknięte”, nie zwracając na to uwagi, otworzyl je i postąpił par e kroków do wewnątrz, zmierzając wzrokiem możliwej pułapki.
- Tu nic nie ma – powiedział z irytacją w glosie, spoglądając na maly pokoik wewnątrz, którego ciemnie i bałagan oświetlały otwarte okienniczce – tu nic kurwa nie ma – dodał, bardzo już zdenerwowany.
- Widac kopyta, ktoś tu istotnie był – dodała lala, stojąca tuz przy bramie wyjazdowej – rozorana ziemia jest świeża…
- Jak mogli nas wyprzedzić do kurwy nedzy – wbil jej się w slowo Aulock, wychodząc z chatki – przecież wyprzedziliśmy ich.
- Ślady SA z wczoraj.
- Widze kurwa, ale jak to się mogło stac, nie mogli nas wyprzedzić.
- Nie mogli – zawtórował ostro Mikołka
- Mogli – dodał zupełnie obcy głos, biegnący z gory palisady.
Na ostrych jak szpilka zaostrzonych drwach siedziała dziwna postać, a właściwie przykucnęła, tak ze jej kolana były tuz pod broda, a rece oplataly je, niczym szczypce raka, na swej ofierze. Patrzył na nich z ironią, i uśmiechal się drwiąco. Miał na sobie jedynie spodenki i buty, reszta ciala była zupełnie naga, był bardzo wychudzony i zylasty.
- Ktoś ty jest, gówniarzu – krzykna Mikołka.celując ostrze miecza w jego stronę.
- Możecie mi wybrać imie jeśli chcecie – odparł nie zmieniając zupełne pozycji.
- Może szczyl – zażartowala lala, Mikołka prychna, jedynie Kuntz Aulock zachowywal powagę.
- Może być – odparl chłopak.
- A teraz do rzeczy szczylu – mówił Mikołka – zlaź z tamta i spierdalaj.
- Mogę wam pomoc – chłopak zupełnie nie zwracał uwagi na drwiący ton Mikołki
- Zaraz cie kurwa stamtąd zdejme – poirytowany Mikołka postąpił pare krokow w strone palisady.
W tym moemencie chłopak zeskoczył z gory, machną od niechcenia ręka, w dloni zmaterializowal mu się sztylet.
- Naprawde tego chcesz – sykną.
Mikołka uśmiechna się drwiąco, i spojrzał na zupełnie bez wyrazu twarz chłopaka, któremu teraz zaświeciły oczy.
- Diabelskie sztuczki – rzekł i podniósł miecz ku górze, przygotowując sie do walki.
- Stój! – krzykną nagle Aulock, oparty o drzwi drewnianej chaty i spokojnie zujący obło trawy. Po chwili wypluł zielenine i postapił kilka kroków w ich kierunku. Jego miecz dalej siedział w pochwie przy pasie.
- Mag – powiedział stajac obok Mikołki i nie odwracając od niego uwagi.
- kto? – Zmieszał się Mikołka.
- to jest mag, czarownik czy jak go się nazywa, nie czytales bajek dla dzieci Mikołka.
- To on umie czytac – zadrwił chłopak.
- Będziesz umieral powoli chłystku – odwarkna mezczyzna.
- Możliwe – Aulocka spojrzenie było zimne jak lud, a twarz nie ukazująca nic, jak u posagowej figury – ale jeszcze nie teraz, ciekawi mnie ten chłystek.
- Zabijmy go – rozlegl się pelen obaw glos layli, zza ich plecow – słyszałam o nich, podobno zyja jeszcze na Siencie, to zły omen, zabijmy go.
- kaz się zamknąc tej dziwce – warkna chłopak.
- Zabijmy go – wykrzyknęła.
- Piekna i glupia – chłopak spojrzał na Aulocka, ten uśmiechna się.
- Powiedzmy tak – zacza męzczyzna – mów co masz ciekawego do powiedzienia – Twarz posagu uśmiechnęła się – a ja zadecyduje czy zabije cie, czy nie.
- Mysle że nie będziesz wstanie tego zrobić, z dwóch powodow. Po prima bo niezdołasz, po cecundo bo zaciekawi cie co mam do powiedzenia.
- Zadecyduje o tym ja, a ty tyle nie mysl.
Chłopak ponownie wyszczerzył żeby w czarującym uśmiechu. Bylby calkiem przystojny, gdyby nie te pozbawione kolorow oczy, ta dziwna trupia w nich biel.
- To dzieki mnie, się spócźniliscie – powiedział calkiem spokojnie, przykucając w miejscu gdzie się znajdowal. Sztyle już dawno wyparowal z jego dloni.
- Ciekawy początek.
Ciiii. Chłopak gestem uciszył Mikołke.
- Wadziliście mi i mogliście pokrzyżować plany, więc opóxnilem was.
- Jak.
- To moja sprawa.
- Mow gówniarzu! – wykrzyknęła lLayla, chłopak zrobil dłonią spokojny gest i wskazal palcem na dziewczyne. Nagle ta spostrzegla że jej usta skleily się. Rzuciła miecz, wytrzeszczyla ze strachu oczy.
- Co jej zrobiłeś – Mikołka postąpił kilka krokow przed siebie, ale zatrzymal się.
- chciałem tylko by się uciszyla – odparł.
- będzie cicho, wtracił Aulock, odwolaj swój czar i mow dalej. Chłopak ponownie machna reka, w sposób jakby odklejał coś. Layla już chciala opieprzyć chłopaka, ale Kuntz uciszyl ją gestem.
- Opóźniłem was, bo mogliście pokrzyżować moje plany – zaczął po chwili – nie chciałem byście dorwali tego leoklesa. Bo wszystko byście spieprzyli, cała moia pracę. Ale teraz sytuacja się zmieniła i doszedłem do wniosku ze przyda mi się paru rębajłów, takich jak ty Aulock.
Kuntz Aulock zaczął się śmiać, za chwile dołączyli do niego Layla i Mikołka. Chłopak dalej siedział niewzruszony, w swojej pozycji i wpatrywał się w scenę. Jego twarz nie wyrażala niczego, czekał, az smiechu ucichną.
- Nagle pojawiasz się niewiadomo skąd, twierdząc że to przez ciebie się spóźniamy, potem opowiadasz jakąś glupia historyjke i chcesz nas zwerbować. Spójrz na siebie szczylu, przeciez ty nawet nie jesteś ubrany, przybledo.
Chłopak nie poruszył się ani na chwilę
- czas skończyc ta dziecinade – odparł, a jego wyraz twarzy był bardzo powazny.
- Nawet nie próbuj – odparł chłopak powaznie.
Aulock w mgnieniu oka siegną po miecz i nataral na siedzącego chłopaka. Ciął pewnie, bez cienia lewactwa. Pełóny profesaionalizm. Lecz kiedy ostrze zbliżało się do szyji chłopca, jego postac rozmyła się.
- Kurwa! – wykrzykna Auulock, którego przed ramie zaczęło broczyć krwią.
- Mowiłem – chłopak znowu siedział na palisadzie, w swej ulubionej pozycji. – nie atakuj mnie.
Aulock, który teraz ukląl na jedno kolano, trzymając się za ranę, spojrzał ku górze, w stronę chłopaka.
- teraz ja ustale zasady – powiedział chłopak – albo idziecie ze mna, albo umrzecie.
Mikołka coraz mocniej trzymał rękojeśc miecza, Lala wolno siegała po kusze, która stała obok. Aulock zezowal na swój miecz, lezacy obok.
- Nie – chłopak pokiwal przecząco g;lowó – nie próbujcie tego, bo kogoś zabije.
Twarz chłopaka zrobiła się bardziej pogodna, taka, z która zwykle pojawiają się dyplomaci, majacy za cel doprowadzić do zakończenia nie idącego po myśli ich królów konfliktu.
- miecz który ma ten leokles – zacząl – ma ogromna wartość.
- jaki miecz – Mikołka strzelił glupa.
- Nie igraj z moja inteligencją.
Mikołka zamierzal jeszcze coś powiedziec, ale Kuntz uciszyl go gestem.
- Skąd wiesz o mieczu.
Już mówiłem kim jestem i dla kogo pracowałem. Wiem o was wszystko, wyruszyliście z Fretown w celu odebrania pewnego miecza, tego o którym mówie. Na zlecenie jakiegoś kupca, imienia którego nie pamiętam. Było was pięciu, plus ta kurwa i ten szpieg, dziś SA już w kompanii tego drugiego…
- Starczy – przerwał mu Kuntz.
- Mogę opowiadac dalej.
- Nie trzeba
Chłopak pogładził się po nosie, po czym kontynuował:
- Więc jak już mówiłem, ten miecz ma o wiele wieksza moc, niż wy sadzicie. I jest o wiele bardziej wartościowy, dzieki niemu możemy wladać światem.
- Swiatem – parskną z ironia Kuntz – dlaczego od razu światem.
- proszę bez drwin, panie Aulock.
- bez drwin.
- Światem mogę rządzić ja – ciągną chłopak – a wy dostaniecie odemie co tylko zechcecie.
- dziesieciokrotną stawke wartości tego miecza, 1 milon florenów – powiedział kuntz powaznie.
- Nisko pan cieni ten miecz.
- Gówno mnie on obchodzi, chce milona florenów i podróżujemy razem.
- Z pieniędzmi nie będzie problemu, jak wykonamy zadanie dostaniecie tyle na glowe.
- Trzymam cię za slowo.
Chłopak ponownie znalazł się na ziemii, tym razem jednak spokojnie zeskoczył, miekko ;ladując na piasku.
- jeszcze jedno – Aulock schował miecz do pochwy.
- Słucham.
- jeśli sprobujesz mnie wykiwac, zabije cie.
- Tak jak wczesniej to zrobiłeś – zadrwił chłopak.
- jeszcze zdążysz się zdziwić – pewność siebie przelala się przez ton glosu Aulocka, chodz sam zastanawiał się czy bylby wstanie zabić tego chłystka. Który, czego nie wiedział, jedynie cialem i wyglądem był mlody, naprawde był o wiele starszy od niego, o bardzo wiele.
Powrót do góry
 
 
Polkolordek



Dołączył: 24 Maj 2003
Posty: 503
Skąd: Gdansk

PostWysłany: Pią Wrz 23, 2005 6:36 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

musze powiedziec radji, ze ostatnie 2 fragmenty sa genialne, nigdy w zyciu nie wymyslilbym czegos podobnego Smile , a wiec czekam na wiecej Wink
Pozdro
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Nie Paź 02, 2005 7:55 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Las był bardzo stary. Wyglądal tak jakby natura wiele lat temu o nim zapomniala. Był stary i opuszczony, a gałęzie drzew suche i bezwładnie porozrzucane, tworzyły czasem zaporty nie do przebycie. Jedynie koront drzew posiadaly namiastke liści, dolne czesci tego wiekopomnego lasu zalewaly ciemności, a male promyki słoneczne ginęły w jego gęstwinie. Drogi nie było. A przynajmniej nikt nie potrafil jej dostrzec, oprucz prowadzacego Quo Tili’ ego, jego chód był szybki i pewny, jakby galezie z sympatia go omijaly, jakby robiły mu szpaler w geście powitania, innych niemiłosiernie ciely po ciele, uderzaly w twarz.
Z fortu kaeden wyruszyli po południu. Quo Tili na początku wywołal co prawda lekkie zmieszanie, szczególnie Baldwina i Kariny, ale szybko przyzwyczaili się do karzelka, który był bardzo dowcipny i zabawny. Nie wiedzieli jeszcze że Quo Tili jest magiem, nie wiedzieli o nim nic, jedynie to ze ma im pomoc w drodze ktorą sobie obrali. Byli spokojni. Jedynie malcom boczyl się na karzełka, zreszta antypatia występowała również w drugą stronę. Quo Tili dostrzegał w Malcolmie cos dziwnego, coś o czym na razie nie mówił. Już w czasie spotkania, obaj nie kryli zaskoczenia, dziwnych negatywnych energii przenikające ich ciala. Leokles to dostrzegł, znal szpiega już dośc długo by zauważać kiedy kryje zaskoczenie, teraz też go rozgryzł. Quo Tili nie ukrywal swojego zaskoczenia, ale po wyrazie jego twarzy dalo się dostrzec nagły przypływ niepewności i nawet strachu. Ale po chwili uspokoili się, nie rozmawiali jednak ze sobą i trzymali się od siebie z daleka.
Do samego lasu karzeł trzymal w niepewności Leoklesa i grupe, nie mowił im o żadnym celu, doprowadziło to niemal do konfliktu miedzy nim i szpiegiem. Młodzik szybko jednak spór załagodził, a Quo Tili zgodził się zaspokoić ciekawośc grupy. Ze mieszanym spokojem ruszyli więc za Quo Tilim miedzy gałęzie dziwnie starego i dziwnie mrocznego lasu. Niewiedzieli ze las był magiczny i tylko za pośrednictwem magii Quo Tili’ ego mogli przebyc jego progi.
W lesie panowal mrok.
Baldwin torowal sobie już droge mieczem, za nim schowala się coraz bardziej zdenerwowana Karina. Leokles klna pod nosem, gdy kolejna sucha gałąź zostawiła bolesna pamiątkę na jego policzku. Gdy młodzik spojrzał na zamykającego stawke Malcolma, dostrzegł na jego twarzy spokoj, i zupełny brak zainteresowania przeszkodami, jego terz gałęzie omijały, albo tak mu się tylko wydawało.
- jesteśmy na miejscu! – wykrzykną karzeł głosem pelnym fascynacji i podniecenia.
Wyszli na wielka polane, która wokół okalal las. Slońce oświetlalo ja jasno, mimo że byli pewni ze wokół panuje mrok. Czyzbyśmy podróżowali cała noc, pomyślał Leokles, ten las był dziwny, był magiczny, to potrafił zrozumieć.
Quo Tili stana w centrum niedużej polany, światlo spływalo na jego twarz, uśmiechał się krzywo, ale naszczęscie cicho. Spoglądał wokół i czekał do momentu az reszta grupy stanęła koło niego.
- Wyjmij miecz leoklesie – powiedział wreście, zwracając wzrok w jego strone – czas sprawdzic czy jest on tym którego szukam.
Leokes popatrzył najpierw na karla potem na malcolma, szpieg był niewzruszony. Quo Tili złowił to spojzenie, patrzył na szpiega, ale jego wzrok uciekał. Był dla niego zagadk,a, jedyna zagadka tej grupy.
Młodzik powoli obnażył ostrze.
- Wejdz do centrum koła – rzekł karzeł.
Jakiego koła, pomyśl, ale gdy spojrzał pod nigi dostrzeł świetliste koło, która okalalo ich wszystkich.
- Trzy zostały znalezione! – wykrzykna w kierunku nieba, które w tej chwli poszarzało – Ten którego strzeze ziemia, ten którego strzeże woda i ten które strzeże ogień – kontynuował wynosząc dlonie ku gorze.
- Czwarty, którego mocą jest lód i snieżyce zalegajace najzimniejsze rejony tego swiata. – kontynuował – ten jest tu, ten który jest ze mna zwie się Leokles i ma czwarty. Moc czwartego musi zostać potwierdzona. Czwarty musi przejść test.
Nastapiło milczenie, niebo zaczęło się burzyc, pioruny uderzały ku ziemii. Jedne daleko, w ciszy gdzie ś w oddali, inne blisko, bardzo blisko tuz za kręgiem. Grupa poczela rozglądać się dookoła, widok był przerażający, wszystko wokół zalalo się blaskiem, gniewem niebios, gniewem bozym. Czuli ze wyjscie z kregu spowoduje śmierć, czuli to w każdej cząstce swojego ciala. Baldwin jakby automatycznie schowal miecz, Karina podeszła do niego, ich dlonie złączyły się, czuła ze drża, bal się, tak jak i ona. Malcom wpatrywal się z niedowierzaniem w niebo, które teraz stalo się czerwone. Leokles i Quo Tili stali obok siebie, w samym centrum kregu, byli jak marmurowe pomniki, nieruchomi.
- Czwarty musi przejść test – wykrzykbna karzel po raz kolejny.
Nagle świat zawirował, zamieszałó w glowach, w oczach, w dotyku i słuchu. Przez chwile nie było widać nic, a potem był tylko śnieg i lód i niezmienne pozy ich wszystkich.
- Wbij miecz w lód – powiedział spokojnie Quo Tili.
- Co?
- Wbij miecz w lod – ponowil niewzruszenie karzeł.
Lekoles tym razem nie zadawal pytań, tylko skierowal ostrze w strone lodu i uderzyl.
Miecz wbij się w lód jak masło i jak z masla z niego wyszedł. Quo Tili już wiedział, leokles również.

- Jesteś magiem – stwierdzila Karina, gdy wszystko wróciło do normy, a noi ponownie stali na wypełnionej pól świtałem zachodzącego słońca polanie – a ty leoklesie wiedziałeś o tym.
- Wiedziałem – odparł mlodzik, odwracając się do grupy.
- On może być niebezpieczny – wtrącił Baldwin – magowie nigdy nie byli nam przyjaźni, dlatego wygoniliśmy ich wszystkich na Sientie.
- Ale nie jego – młodzik wycelowal palec w kierunku karla – powiedz im Quo Tili, powiedz im prawde, ta co powiedziałeś mi. Niech wiedza, są z nami.
- Są – Quo Tili spojrzał intrygująco na Malcolma – chyba nie wszyscy.
- Nie zezuj na mnie magu – Malcolm spojrzał na niego poważnie – nasze moce powoduje że nie potrafimy na siebie normalnie spoglądać.
- Nie możemy, ale oni nie wiedza dlaczego?
- Wiedza tylko tyle ile powinni wiedzieć.
- O co tu chodzi? – Leokles spoglądał raz na jednego, raz na drugiego – czego nie wiemy?
- Niech wam powie.
- Ty im powiedz.
Quo Tili uśmiechna się.
- On ma moc, jest również magiem, ale nie takim jak wasi ziemscy magowie, nie tacy jak my. On ma wielka moc.
- przesadzasz Quo Tili – wtrącił szpieg – mam moc, ale nie jest ona potezna, nie jest potęzniejsza od twojej. Mam moc, którą mogą posiadac ludzie.
- Zmyliłeś mnie. Wtedy, w forcie, nie potrafiłem cię wykryć.
- My ludzie mamy inne typy magii, nie jesteśmy wszechstronni, posiadamy talent tylko do jednego rodzaju magii. Jest to duzy talent i może rywalizować z waszym, ale jest to tylko jeden talent.
- Jaki jest twój? – wtrącił leokles.
- Nie domyśliliście się jeszcze? Myślicie że przypadkowo nazywaja mnie szpiegiem.
- Talent do krycia się – stwierdzil cicho Leokles.
- brawo.
- Nigdy nie powiedziałeś mi o tym, dlaczego?
- Własnie dla takich sytuacji jak ta – odparł – wy ludzie nie rozumiecie ze magii nie da się nauczyć, trzeba ja mieć w sobie. To nie moja wina że naleze do tych, których wy nie potraficie zrozumieć.
- Nie przez przypadek nasi królowie wyrzucili was magów z kwartetu – wtrącił baldwin – im więcej czasu mijało, tym bardziej robiliście się aroganccy i zbyt pewni siebie. Zaczęliście się platac w polityke, wesprawy które powinniście omijać.
- Malo wiesz Baldwinie, bardzo malo. To nie my mieszaliśmy się w wasza politykę, to wasi krolowie chcieli nas mieć przy sobie. Wykonywaliśmy za nich czarna robote, wysługiwali się nami, jak pachlkami. A wystarczył jeden pretekst by pozbyć się nas. Jeden pretekst. Było im to wszak na reke, za duzo wiedzieliśmy. To dlatego tak nas oczerniono i wyrzucono z kwartetu.
- Z czego skorzystala Sienna.
- jedyny tolerancyjny naród na tym swiecie. A myslicie że z jakiego powodu nie potrafiliście przez te wszystkie lata nas zniszczyc, dlaczego każda krucjata na Siente kończyła się fiaskiem. Co za ironia, nie?
- proszę teraz o wyrozumiałość, szczególnie ciebie Leoklesie – ciągną malcolm Gillespie, zwany szpiegiem – nie powiedziałem ci prawdy, bo byś jej mógł nie zrozumieć, a ja naprawde chce ci pomóc, co już wielokrotnie dowiodłem, czyż nie Leoklesie?
- Dowiodłeś – odparl spokojnie Leokles – nigdy mi przy tym nie zrobiłeś zawodu. Rozumiem i przepraszam, ze rzucałem na ciebie fałszye oskarżenia.
- Zaczynamy wariować przez ten miecz, leoklesie – odezwala się dotad stojąca w ciszy Karina – i ty się zmieniasz i my wszyscy, im bliżej celu stajemy się coraz bardziej nieufni. Szczególnie teraz, przez niego – wskazala na Quo Tili’ego – nic o nim nie wiemy, a on pokazal nam tylko to, co chciał. Kilka magicznych sztuczek. Nie powiedział nam nawet, gdzie mamy iść.
Quo Tili spojrzał radośnie na dziewczyne.
- Spokojnie panienko – odparl, i zaczą wozić wzrokiem po każdym – nie powiedziałem wam jeszcze nic – ciągną – ale tylko dlatego ze nie ufalem jemu – pokazal na szpiega – był dla mnie zagadka, ale teraz jest już bardziej wiarygodny. Sam potwierdze, ze mówi prawde, na Siencie jest wielu magow, takich jak on, wielu również z innych ras których przed wiekami pozbyto się z kwartetu, w czasch wielkich czystek.
- ja jestem magiem – kontynuował po chwili – i nie kryje tego, teraz się obnażyłem, a przeciez nie musialem. Zresztą leokles od samego początku poznal moje możliwości magiczne i zaufal mi. Mam taki sam cel jak wy, a nawet większy, bo wy nie macie pojecia jakie moce tkwia w tym mieczu, i co mogą wywołać gdy razem połacza swe moce, wszystkie cztery miecze. Ja chce go zniszczyć, bo to jedyny sposób by uratowac wasz swiat, nie mam innych planow co do nich. Taki jest mój cel w tej wyprawie, ale wiem że grupa nie dowodze ja, tlyko ty leoklesie, ty więc podejmij decyzje, czy chcesz dalej ze mna podróżować, czy nie.
- Wiec tlko – podją po chwili – że jeśli mnie odrzucisz, ja nie będę mógł tak tego wszystkiego zostawić, będę podążał waszym tropem i kiedy nadaży się okazaj będę zmuszony odzyskac miecz. Bo jego przeznaczeniem jest zniszczenie, a ja nie mogę do tego dopuścić.
- czemu wiec nie pozabijamy się teraz – Baldwin skierowal dlon ku mieczu, bumerang nagle pojawil się wiele metrow nad nimi i poczał krążyć wokół polany.
- Nie próbuje tego baldwinie – Quo Tili był śmiertelnie powazny – nie atakuj mnie bo zginiesz. Ja nie chce nikogo zabijać, chce z wami współpracować. Ty leokelsie wiesz, dlaczego nie mogę przejąć miecza, mówiłem ci, pamiętasz.
- pamiętam – odparl mlodzik – i już podjąłem decyzje, nie potrzeba nam nerwów i zabijania, nie teraz. Zostaniesz znami Quo Tili, może będę żalował tej decyzji…
- Nie ryzykowal bym, leoklesie – wtrącił Baldwin, nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza.
- Nie Baldwinie. Zgodziłeś się podróżować ze mna, tu ja podejmuje decyzje, nie ty. Możesz odejść jeśli chcesz, albo dostosowac się do moich warunków.
Baldswin stal jeszcze kilka chwil w bez ruchu, ale posłuchał słów mlodzika.
- jestem z tobą – odparł.
- Dobra decyzja. Teraz twoja kolej Quo Tili Gentille Castormanie, chce usłyszec teraz wszystko, co masz nam do powiedzenia.
Karzeł swoim stylem, uśmiechna się krzywo i usiadł.
- najpierw się rozgośmy, musimy tu spędzić noc.
- Przeciez jest dzień - zauważył zdziwiony Baldwin.
- Tu jest dzien, wszedzie poza ta polaną jest noc, i teraz w lesie, po za ta polaną, byli byscie w wielkim niebezpieczeństwie. Ten las nikogo nie wypuszcza noca, taki już jest – parskną.
- Tego nam nie powiedialeś – Karina rozejrzała isię wokół, po drzewach okalających polane. Wyglądały jakby robiły się żywe.
- Wybaczcie, że wam nie powiedziałem, ale nie martwcie się jesteście tu bezpieczni.
- Pod twoja laską? – Malcolm spojrzał na karla.
- Nie zupełnie. Ja nie mam nic wspólnego z tym lasem, a ta polana już od setek lat stanowi bezpieczna przystań, dla podróżujących miedzy jego drzewami. A teraz proszę, usiądzcie i posłuchajcie.
Powrót do góry
 
 
mastersx



Dołączył: 17 Sty 2003
Posty: 129

PostWysłany: Pon Paź 24, 2005 12:31 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Widze Radji ze Ty nadal piszesz Very Happy, wydał byś ksiazke ze swoimi opowiadaniami, na bank by sie dobrze sprzedawala Wink
Powrót do góry
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




wiadomosci z forum
Polityka cookies