Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna www.kropki.legion.pl
Forum gry w kropki -
KLIKNIJ I ZAGRAJ W KROPKI ON-LINE
Zasady gry

 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kropki vs go cz.3
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3 ... 12, 13, 14
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pon Lut 23, 2004 9:59 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rozdiał ? " cisza przed burzą"

Konny odział marszałka Reda Sztandara oderwał; się od armii i ruszyl ku zachodowi. Marszalka doszła wiadomosc się kieruje sie ku nim grupa dziwnych żołnierzy, jak to określił młody podoficer odziału zwiadowczego. Red uznał więc ze sam najlepiej ocenii sytuacje. grupa galopowala juz dobrych kilka minut skraej lasu, wyjeźdzajac co chwile na większa przestrzeń by rozjerzeć się wokół. tereny te nie były zbyt bezpieczne, grupy lekkiej kawalerii generała Chocianowowa patrolowały ten region, z rozkazem zabijania wszelkich podobnych im grup. teraz nie dane im było spotkać żadnej.
Konni wpadli tuz na polane i zatrzymali się.
- tam! - krzykną jeden z jego ludzi wskazując palcem w punkt przed sobą.
Z tej odległości można bylo ujrzec jedynie grupe ludzi idących wporst na nich. nie powiewała nad nimi zadna choragiew, więc nie mogli to być żołnierze chyba ze...
- Za mną - krzykną red i pognal konia.
Konni skoczyli za nim, starajac się przy tym wyprzedzic swego dowodce ktory teraz narażony byl na nagly atak. nie udało im sie to, nowy koń Reda Sztandara nalezał zapewne do jednego z najszybszych w calej armii sprzymierzonej. A juz napewno nie mogl mu sie równać żaden z koni, jego gwardzistów przybocznych.
Przejechali cwałem dobrych kilkadziesiąt metrów i zatrzymali się ponownie. "Dziwna" grupa ludzi przed nimi zatrzymala się również, szykując z wolna broń do walki.
- marszalku! - zza plecow rozległ się glos, jednego z jego ludzi - jak mnie wzrok nie myli, to to chyba bersekerzy.
- Czekajcie tu na mnie - odpowiedzial, nie zwracajac uwagi na slowa sego podkomendnego.
- Alez marszalku... - wtrącił inny żołnierz.
- to jest rozkaz!.
Uciszyli się juz wszyscy. marszalek pognal swego konia na spotkanie z grupą uzbrojonych żołnierzy. Z każdym metrem rozpoznawał poszczegolne twarze, by po chwili dostrzeć czlowieka z ktorym rozmwaiał kilka tygodnii wcześniej. Zwolnił i zsiadł z konia, zbrojnii na ten widok spokojnie pochowali broń, z grupy wyszedł wysoki mężczyzna, z przelożonym przez plecy wielkim obosiecznym mieczem.
- Co cię tu sprowadza Kelnorze - zapytal z miejsca Red.
Berseker usmiechna się szeroko.
- Myśle że mogę się przydać w twojej wojnie.
- Mozna bylo sie domyśleć, ze wtedy nie szukales mnie, przez wzgląd na stare czasy.
- Wtedy jeszcze nie wiedziałem gdzie chcę ruszac dalej. Widzisz redzie Sztandarze wokół nie ma żadnych wojen, tylko wy sie jeno tluczecie.
- niestety nie moge spełnić waszych finansowych warunków - Powiedzial red ze swoją wrodzoną ironia w glosie.
Besreker znowu wyszczerzył zęby.
- na wojnie zawsze da się zarobić, nawet jesli godlo pod ktorym walczymy nie ma z czego płacić. Więc o to sie nie martw Marszałku.
Red sztandar nie jednokrotnie stykal sie z najemnikami i wiedział że nienalezy im ufać. Oni zawsze czegoś chcą powtarzal sobie. Ale tym razem zgodził sie bez wahania na propozycje Kelnora, chodz tak naprawde nigdy mu dokońca nie ufał. Wiedział jednak też że na Szarą kompanie zawsze można bylo liczyć w boju. Przytakna więc z uśmiechem i razem ruszyli w powrotną droge ku obozow.
-------------------------
Generał Soldan wyprostowal się w siodle wpatrzony we wschód slońca. Cisza przed burza, było najpiekniejszą melodią zblizajacego sie dnia, Soldan uwielbial ta cisze, od najmlodzszych lat lubowal się w wojnach, dla niego bitwa nie byla ani krwawa, ani okrutna, ani zla, dla niego bitwa była strategią, taktyka, odpowiednim ułozeniem wojsk. Momentem w ktorym nalezy uzyc kawalerii, faktem w ktorym odpowiednio zmotywowany i zwarty odział pikinierow potrafil odeprzeć pancerna kawelerię. I chodz zgielk bitewny byl dla niego, jak piekna symfonia, to piekniejsze od ow muzyki, była zawsze ta cisza, cisza ktora miała być za kilka chwil przerwana.
Walter Somberg wiedzial że w takich momentach nie nalezy przeszkadzac swojemu wodzowi, ale czas naglił, a poetycki zachód módgl się jeszcze bardzo przedłużyć.
- generale! - zagdnął - już czas.
Soldan zwrócił sie ku niemu, momentalnie przerywajac trans.
- Chorągwie już ustawione.
- tak jest - odpowiedział dumnie Walter - Jak kazaliście generale, w centrum i na prawej flance tuż przy bagnach stoja nasi pikinierzy i halabardnicy. NA lewej flance stoja kropkowicze....
Soldna machna reką, na znak by Somberg się uciszył, co jego podkomendny zrobił natychmiast. obaj ruszyli ku miejscu, gdzie znajdywało się dowództwo.
A wojska sprzymierzonego stało tam czterdzieści i cztery tysiace. W centrum, gdzie spodziewano się głównego uderzenia, stały twarde jak skała elitarne odziały generała Soldana, uzbrojone w piki i halabardy w sile dziesięciu tysięcy. Na szkryzdle prawym, az do bagien ktore naturalnie flankowały cała prawice armii sprzymierzonych stały chodz twarde i zmotywowane, to jednak nie tak dobrze opancerzone jak odziały centrum piechociarze, pod wodzą młodego Eliasza De Cansteliacha. Skrzydło lewe nalezalo do kropkowiczow, elitarna pancerna piechota generała Takedy Shingenkropkosa i cięzka oraz lekka jazda Johna dotsa, nad owa flanką trzymaly piecze. Wiele metrow dalej, daleko na flańce lewej stał również odział szarosów, do ktorych dołączono roniez garstke bersekerów, ktorym dane bylo przezyć oblęzenie Gopolis. Na obwodach, wzdóz calej lini wojsk, stały podzielone na wiele grup wolne odzialy wojsk do których dane było trafic również Leoklesowi, Qzawju i Gerlokowi. A dowodzili nimi, miedzy innimi generałowie Best, Raimondas czy Walter Somberg. Tuż za nimi stały lekkie choragwie jazdy w sile trzech tysięcy ktorymi dowodził sam Marszalek sztandar oraz stu osobowy odział przybocznej pancernej jazdy Generałą Soldana.
---------------
Marszalek red juz od minuty przyglądal sie wzgórzu na ktorym wrogie zastepy rozlożyły swe chorągwie. W patrzony w nie przez długa na łokieć lunete analizował w głowie sytuację, stojąc przy tym neruchomo jak głaz.
- Marszałku - odezwał się zza pleców cięzki basowy glos Johna Dotsa - jak sytuacja.
Red przez chwile nie odpowiadał, ale potem odezwał się.
- W centrum cięzka jazda, jak okiem sięgnoć bedzie ze dwa tysiące, flankuje ich nieco po skrzydłach lżejsze odziały kopijnicze.
- Zamierzają spaśc na nasze szyki.
- Na pikinierów - red oderwał lunetę od oka.
- Może myślą ze nasza piechote nie zdzierży, pierwszego ataku i pójdzie w rozsypke.
- Wątpie - wtrącił się do rozmowy Soldan - znam Dmitrija, wiem jak walczy, nie jest glupi, myśle że ma coś w zanadrzu. Z pewnoscią posiada w swoicjh szeregach kilka chorągwi cięzkich kuszników.
- Wieć sugerujesz - red znowu skierował wzrok w stronę wzgórza - że przeżedzi nasze szyki kusznikami, a gdy my ruszymy ku gorze spadna na nas pancerni i kopijniczy.
- Dmitrij lubuje się w kawalerii - Soldan jak by nie warócl uwagi na slowa marszalka - zawsze na przekór strategiom, on ustawial na wprzod kawalerie, a po flankach piechotę, a nie odwrotnie. jestem niemal pewien że skoczy na nas jazdą, po wcześniejszym użyciu kuszników.
- Ale to my go zaskoczymy - red zwrócił się do swoich ludzi i generała Soldana - czy jednostki lucznicze sa gotowe panie Avalasch??
Wysoki męzczyzna, z ładną pociągłą twarzą i lekko szpiczastymi uszami kiwna pozytywnie głową.
- tak marszalku! - odpowiedział po chwili, jk by chcial potwierdzić swój wcześniejszy gest.
Dziwni ludzie z lasu, pomyślal Soldan, spoglądajac w stronę Avalascha ni to kropkowicze, ni goisci, nie lubiani przez nikogo, a jednak są tu i walczą. W imnie czego, moze im ciągła wojna tez daje sie we znaki. Chodz i tak watpie by kiedyś ludxzie zmienili o nich zdanie.
- Lucznicy? - zapytał Walter Somberg, stojący do tej pory cicho, za plecami swojego generała - przecież strzały nie doleca aż tam, a juz napewno nie dalej od bełtu.
- My, ludzie z cywilizowanych państw kwartetu - zaczął spokojnie red - nie mamy pojęcia jaką techniką dysponują ludzie lasu.
Walter prychna, ale już nic nie powiedział. Red przelecial jeszcze wzrokiem po twarzach swoich żołnierzy i krzykną dumnie.
- generalowie! Do choragwi!
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pią Lut 27, 2004 10:21 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

"bitwa"

Dmitrij spoglądal ze swego dumnie prezentującego się ogiera na jednostki wroga, ustawione od bagien, aż po malutką wieś pare kilometrów dalej.
- jaka to wieś - zagadną swgo podkomendnego w momencie gdy ten dlubał sobie palcem w uchu, chcac znaleźdz tam zapewne coś ciekawego, podkomendny wyją palec natychmiast gdy usłyszał glos swego dowodzcy.
- Wola Kutasiana generale.
Dmitrij prychna dośc glośno.
- Coś mi się zdaje ze kronikarze znajda ładniesza nazwe, pod ktora bedzie figurowała ta bitwa.
- Kilka kilometrów dalej znajduje się zamek Asjonżort - dodal drugi z jego dowódzcow, usłyszawszy widocznie pytanie.
- ładne, bitwa pod Asjonżort, heh - zamyślil się generał Chocianow, ale szybko wyrwał sie z amoku - generalowie do choragwi - krzykną - bo w historycznych ksiązkach napiszą ze kleske poniosła armia Generała Chocianowowa w bitwie pod Asjonzort.
---------------------
Łucznicy wysuneli sie z przed pikinierów armii sprzymierzonych. Długie łuki bardzo rózniły się od zwykłych, takich którymi zwykli posługiwac się odzialy wszystkich panstw nalezących do tak zwanego kwartetu. Ale ludzie lasu do nich nie nalezeli.
Na komende odziały napieły luki i skierowały groty strzal ku ustawionej w centrum pancernej i kopijniczej konnicy.
- Co oni robą? - zapytał cichym glosem jeden z generałow Chocianowowa, Aldor Suarez - przeciez te strzały tu nie dolecą.
Równierz sam glownodowodzący nie ukrywał zaskoczenia, ale opamietał sie, przeciez to niemożliwe zaden łuk nie jest w stanie wystrzelić straly na taka odległosć. Co jest grane, moze to tylko salwa na wiwat. Ale po co?
- Kusznicy - szepna do swego zaufanego generala Matiasa Sjoberga, by ten wydal rozkaz. jego glos nie nadawał się do tego.
- Kusznicy!!! - wykrzykną Matias Sjoberg, wyjeżdzajac uprzednio przed szyk konnych z gwardii przybocznej głównodowodzącego.
Kusznicy z wolna zaczeli wymijać swych kolegów, uzbrojonych najczęściej w pełna plytowa zbroje i siedzących na swych wielkich rumakach.
I wtedy echo odbiło komende 'spóścic cięciwy" słyszana z dołu nad wyraz dobrze.
Strzały poszybowaly wysoko ku niebu, zawisajac na chwilę w powietrzu. Ku zdziwieniu generałów Chocianowowa te szybowały szybko ku ich konnicy. nagle zagieły lot i spadly wprost na pierwsze szeregi w centrum armii.
Krzyki, jeki, rezenie koni, rozleglo się wokół. szyk zacząl się łamać, podkute kopyta konnych kawalerzystów miażdzyły teraz własnych kuszników. Ktoś wystrzelił, ktoś osuną się z kulbaki.
Następna salwa poszybowala w powietrze, wyrządzajac jeszzce gorzsza rzeź. i chodz malo ktory grot zdołał przebić zbroje pancernego kawalerzysty, to dla stojących tuz obok nich kuszników i pieszych rozpoczeła się krwawa rzeźnia fundowana przez kolegów.
- Generale! - krzykną Aldor Suarez, do wpatrzone i nie mogacego się nadziwić Dmitrija - generale! atakujmy.
Zwykle spokojny i opanowany general Chocianow zaczerwnieł się mocno, na twarzy jego widoczny był az nadto nerwowy grymas. mial ochotę rzucic calą armię na stojącego u podnurza wzgórza wroga. Chcial zmiarzdzyć, zabic, mawet sam byl gotow ruszyć na śmierć. Opamietal sie w ostatniej chwili. Znów powrocił spokój i rozsadek. Znow był generalem Dmitrijem Chocianowowem.
- Puscic konnice do ataku, wszystkie chorągwie.
Dziwny to był rozkaz, atakować zwarte szyki pikinierow, ale jego podkomendni wiedzieli ze nie ma wyboru.
Jeszcze kilka salw przykrylo błekitne niebo poranka nim kilka tysięcy konnych ruszyło ku wrogowi. Zieleń trawy zostal przykryty czarna fala konnicy, nad ktorymi powiewały choragwie lwa w koronie i niebieskiego orla. Prowadzeni krzykiem bojowym szli do walki, wśród kurzu ktory teraz uniósł się na kilka metrow w wzwyż.
--------------------
Pikinierzy wstrzymali oddech, przyciskajac dlonie coraz bardziej do swych drewnianych towarzyszek. Z każdą chwilą, przerazajacy tedent kopyt zblizał się zcoraz bardziej. niejednemu by w tej chwili ciało odmuwiło posluszeństwa, paraliz wzią górę. Ale nie elitarne odziały generala Leszka Soldana stojące jak mur, naprzeciw zblizajacym się pancernym kawalerzystom. Jeszcze chwila i...
...Konnica wbiła się klinem w szeregi piechoty, piki pekły pod naporem przeciwnika. Ale odzial trzymal się mocno, tnąc i zabijajac.
Pierwsza fala koonych padla pod naporem zdyscyplinowanej jednostki, ale nastepne odziały parly, jak fala która chodz rozbija się o skały, to z kazda następna sekunda ponawia atak. Generał Chocianow nie czekal długo z posiłkami, wiedzał że konnica bedzie miala wiele problemów ze zwarta jednostką pikinierow, zaraz w sukurs poslał na centralny odcinek kilka tysięcy doborowej chodz lekko opancerzonej piechoty.
Zewrzał tam wtedy bój okrutny, w krzyku i jęku, wśród krwi i żelaza zabijano się nawzajem. Tłuczono czym popadnie starajac się przebić kolczugi i zbroje. Czekany, mongerszterny, miecze i topory miały zabijać i ranić, wrogie szeregi.
-------------------
- tam generale Chocianow! - krzyczał Generał Wors Yonger, wskazując wprost na prawa flanke przeciwnika ktora jeszcze nie starła sie w boju - tam sa lekkie szeregi, przezucmy elitarna cięzka piechote "Deneter" i uderzmy, zlamiemy szyk, generale.
- Nie - odpowiedział spokojnie Dmitrij - Denetorzy mają stać.
Przez chwile jeszcze wpatrywał w pole bitwy.
- Pulkowniku Kanterman - zwrócił się do dowódzcy drugiej dywyzji pancernej piechoty. Mlodego, acz zaprawiawionego w boju żołnierza, ktorego miecz na polu bitwy nie jednego już dosięgł - uderzacie na prawa flankę z calym impetem.
Dejan Kanterman spojrzal na niego jednym okiem, drugi oczodół mal przykryty opaską. Oko stracił jeszcze za czasow młodości, gdzie jego mlodzieńcza porywczość dala się we znaki gdy przyszło mu walczyć z doświadczonym szermierzem.
- Tak jest - odpowiedział szybko.
------------------
I chodz cięzko opancerzone jednostki centrum trzymały mocno szyk, nie dajac przeciwnikowi ni na metr wbić się we wlasne szeregi, tak stojące tuz przy bagnach średnio opancerzone dywizje halabardników i włóczników, nie dały rady zdzierzyć uderzenia drugiej pancnernej Dejana kantermana. Chodz mocny stawiały z poczatki opor tak w rozsypke poszły szeregi. tylko nieliczni jeszcze stali i na wpół okrążeni bronili resztkami sił pozycje prawej flanki wojsk sprzymierzonych.
Marszałek red i Generał Soldan nie czekali długo. na ich rozkaz w sukurs zlamanemu skrzydlowi poszła piechota z wolnych kompanii mieczników w sile pięciu tysiecy, pod wodzą generała Besta.
----------------------------
Best wstrzymal konia tuz przed szeregami, ten staną deba, general bez trudu jednak utrzymal sie w siodle. Przegalopowal jeszcze wzdłóz swoich wojsk i ponownie staną wpatrując się w twarze swych żołnierzy.
- Zołnierze! - krzykna, chodz bardzo donosnie, a echo jeszcze zwiększyło siłe krzyku, to jednak nie każdy z pięcio tysięcznej dywizji mógl usłyszec jego wołanie - nadeszła nasza chwila, tam na prawym skrzydle... - przerwał i z wolna ruszyl ponowsnie wzdłóz szeregu - tam na prawym skrzydle - kontynuował - przeciwnik przerwal nam szyk, my mamy dołaczyć do na wpół okrążonych naszych sprzymierzeńcow i na powrot zewrzec linie.
Żołnierze odpowiedzieli churalnym krzykiem ktory mógl tylko znaczyć ze sa gotowi do boju. krzyczeli i ci co nie słyszeli slów generała, w końcu jak wszyscy to wszyscy.
- Tu, na tym polu - kontynuowal wywody Best - tworzy sie historia, nasza historia. Nasza krew się tu przeleje za wolnośc, za ojczyzne, za narod ktory nigdy nie zginie. czy jesteście gotowi by walczyć.
Choralny krzyk pononie rozległ się w szeregach.
- Czy chcecie zwyciężać!
I znowu wszyscy odpowiedzieli churem.
best zeskoczył z siodla i pognal konia, wyciągajac w miedzy zasie swój miecz.
--------------
- Co on tam gada - Gerlok starał sie jak najbardziej wytęrzyć słuch, lecz jedynie choralne krzyki żołnierzy .dochodziły do małzowiny jego ucha.
Qzawju stal zamyślony jakby wogóle nie interesował się zaistnialoł sytuacją.
- Zaraz pewnie ruszamy - odpowiedzial od niechcenia.
Leokles jak zwykle w pełnej koncentracji przygotowywal się do walki, przyglądajac sie ścanie pyłu, unoszącej sie wysoko nad ziemią. Ścianie ktora wskazywała walczące juz odziały.
- Zapowiada kurwa się, ciekawa pierdolona bitwa, szkoda że nie ma tu Overa, on zawsze kochał ten zgiełk - Kontynuowal Qzawju.
Młodzik spojrzal na niego na chwile, ale nie powiedzial nic.
- Na murach to wyglądało zupełnie inaczej - wtrącił Gerlok, głosem z pozoru pewnym.
- To jest dobiero wojna, pierdolona kurwa wojna - Qzawju uśmiechna sie ironicznie - tu sie inaczej walczy niż na murach. Tu jest wokół ścisk, nie czekasz na wroga, tylko idziesz ku niemu. jedna rada młodziaki.
Gerlok i Leokles spojrzeli w jego kierunku.
- Jesli pył i kurz przyslonia wam godla na zbrojach i nie bedziecie widzieli czy to przyjaciel czy wrog, to tnijcie tego co stoi twarza do was i nawet się nie zastanawiajcie, najwyżej zabijecie wlasnego, ale sami nie zginiecie. Ot taka rada od starego żołnierza.
Gerlok parskną z cicha, Leokles nadal stal z kamienna miną.
Z oddali dojrzeli jak general best machna na znak marszu. Ruszyli wraz z kilkutysięcznym wojskiem ku prawej flance by zatkac swoimi tarczami wylom który tam sie stworzył. Ale o tym ani Leokles, ani Qzawju, ani Gerlok jeszcze nie wiedzieli. A nawet jakby wiedzieli to czy by zrobiło to dla nich większą róznice.
- tak jak mowiłem - wśód tumultu uderzajacych o ziemie podkutych obuwi, przedarl się glos Qzawju - wiedzialem ze zaraz ruszami, takie przemówienia tylko wtedy napieprzaja gdy mamy ruszac. A i tak połowa ich nie słyszy, hehe.
Leokles mocniej ścisna rekojeśc miecza, gdy marsz zamienial się w bieg. teraz już nie zastanawiał sie nad niczym innym, przed nim była juz tylko walka, jeszcze udalo mu się dosłyszec krzyk Qzawju:
- trzymajcie się chlopaki! - po chwili zagłuszony churalnym "Aaaaaaaaaaa"
Gdzieniegdzie ktoś krzykna " Do boju", " bij, zabij" albo za cesarza, tego ostaniego nie potrafił pojac, jak to za cesarza, ale ktorego. Ale juz nie myślal o tym, już tylko wrog przed nim. Slowa Qzawju, bij tego twarzą do ciebie. Zapamietam. już uslyszał szczek żelaza, ostre odglosy bitwy. Otaczajaca zewsząd śmierć. jeszcze wiele chwil minelo jak dotarl na pierwsza linię i dojrzal wrogi herb na zbroi. nie zastanawial sie długo, tylko ciął rycerza , wciskajac ostrze swego miecza medzy hełmem, a resztą pancerza pewnie przecinajac chroniąca go w tym miejscu kolczuge. Krew trysneła, ale młodzik nawet tego nie zauważył. Gdy przeciwnik na wpół martwy opuścil miecz, Leo skoczył ku nastepnemu.
---------------------
Setki piechorow padlo pod ostrzami rozszalales juz pancernej piechoty Dejana Kantermana, ale wyrwe zatkali. dajac przynajmniej chwile wytchnienia pikinierom i halabardnikom, ktorzy jednak po chwili rzucili się do szaleńczego boju, nie chcąc oddać swym kolegom całej chwaly.
Na skrzydle lewym spokój równiez nie zagoscił na długo. generał Chocianow, by odepchnąć rywala od krwawego centrum poslał tam średnio opancorzone bataliony mieczników i halabardników, których oskrzydlac miała lekka jazda. I chodz sprzymierzeni większa tam potęge niżli Chocianow mieli, tak dywizje generala trzymały linie, chodz krwawą cenę krwi płacili. Tak jeno na obwodach została tylko Dmitrijowi Lekka jazda, w sile czterech tysięcy i elitarna cięzka piechota Denetorów, siejąca strach już u niejednego czleka ktory naprzeciw jej mial stanąć.
---------------------
Krew z jego twarzy ciekla ciurkiem i chodz sam żołnierz byl ranny, to nie byl pewien ile rodzajów krwi krzepło na jego skórze. pancerz na lewym biodrze był wyraźnie wgięty, musial dostać toporem, albo mongerszternem. jednak broń nie przebiła blachy, widocznie zołnierz miał szczęscie, albo zdołal powalić przecwinika nim tren ponownie staral się zadac cios.
Wzgórze chodz bylo słabo pochylone i tak sprawiało problem, nogi powoli odmawiały posluszeństwa, ale brna przed siebie, jeszcze kilka kroków. jeszcze tylko skrawek czerwonej juz od krwi ziemii i stanie przed Generalem Dmitrijem Chocianowowem.
- generale! - wykrzykna, jakby rana przestała go w jakis magiczny sposob boleć - daj pomocy, nie wytrzymamy dlugo...
Zemdlał, slowa aż nadto wyczerpały jego już i tak bardzo oslabiony organizm. Dmitrij spojrzał na niego nie wzroszony, ale skinieniem glowy nakazał zabrać rannego do lazaretu.
- Generale! - wykrzykną Wors Yonger, nerwowo oglądajac pole bitwy - wyślijmy tam denetorow, niech zrobia porządek, przelamiemy linie.
Dmitrij nie odpowiadał, co prawda nie lubił gdy mu coś sugerowano, ale zdąrzył już sie przyzwyczaić do pomyslów swego podkomendnego.
- tam sa jeszcze bersekerzy! - odpowiedział za to Matias Sjoberg.
- Lekka jazda - przerwal mu Chocianow szeptem - otoczyć bagna i zaatakować z flanki.
- Ależ panie generale...
- Wykonać, tylko niech nie atakują na tyły, tylko odciągna konnice przyboczna Generała Soldana i zabija go.
Matias Sjoberg nie spodziewał się tak absurdalnego rozkazu od swojego dowódzcy, atakować na tyły wroga, gdy jego obwody sa jeszcze nie wyczerpane, to samobójstwo. Po chwili jednak opamietał się, znał swego wodza wiedział że nie wysyłał nigdy na śmierć żadnych swoich wojsk.
- kto ich poprowadzi? - zapytal po chwili.
- ty - odpowiedział spokojnie Dmitrij.
Matias głośno przełkną ślinę, nie spodziewal sie wziąśc udzialu w bitwie.
- Tylko tobie moge ufać - kontynuował Chocianow - wiem ze mnie nie zawiedziesz generale.
Matias, chodz slina zaschła mu w ustach odpowiedział standardowym "tak jest", wskoczyl na konia i pognal ku konnicy.
Gdy znikna wśród szeregow ruszajacyh koni, Dmitrij skina palcem w strone wysokiego męzczyzny o ostrych rysach twarzy, zakrzywionym haczykowato nosie i wydatnych ustach. uzbrojony w pelną zbroje płytowa płytową czlowiek zwał się Jonahou Et Kaladeter. Mial on ledwie 33 lata i stopien kapitana, a już dostal zaszczytna role dowódzcy elitarnych denetorow, generala Chocianowowa. Nie był znany w granicach swego wlasnego panstwa, ale nazwisko jego ze zgroza wymawiane bylo w każdym zakądku krolestwa Warcabników, gdzie zreszta nazwano go "Il cattico" co w starym jezyku tegoz krolestwa znaczyło "zły".
- Tak generale - odezwał się spokojnie, a żaden miesien na jego twarzy nawet nie drgną.
- Przygotuj choragiew Jonahou - zwracał sie do niego po imieniu juz od dawna, co bardzo irytowały podwladnych mu generałów - gdy kawaleria obiedzie bagna i zaatakuje na skrzydlo rusz w strone tego odzialu - tu wskazał na maly, jeszcze niewalczący odział bersekerski, ustawiony szeroko na lewym skrzydle - gdy się z nim uporasz, ruszasz na pomoc lewej flance.
- Rozumiem - odpowiedział, rownie spokojnie i z tym samym wyrazem twarzy co chwile temu.
- Czy to szara kompania - zapytał Jonahou, po chwili.
- Tak.
Jonahou Et Kaladeter uśmiechna sie drwiąco i ruszyl ku swoim odzialom. Dmitrii w myślach wymalowal sobie jego twarz, na ktorej to nie widniala żadna blizna. Czlowiek ktory od szesnastego roku zycia walczył najcześciej na pierwszej linni, nigdy nie był ranny, ba nawet go nikt nie drasną. Co za fenomen.

c.d.n. wkrótce.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pon Mar 01, 2004 8:02 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Z oddali wyglądali jak chmura pyłu, unosząca sie lekko nad ziemią. Ale to nie byla chmura, trzepoczace na wietrze choragwie oznajmiały zbliżajacego sie wroga, w miejscu w ktorym byc go nie powinno. Generał Soldan przeklną w myslach na ten widok, Red staną w strzemionach wyglądając ku zbliżajacej sie fali, ktora miala za cel ich zmiarzdzyć.
- Obiechali bagna - odpowiedzial ze stoickim spokojem Soldan, gdy już oswoił sie z tym co widzi - nie mamy czasu Redzie, musimy atakować.
- Nie - zaprotestował marszałek, niemal natychmiast po zakończonej wypowiedzi Generala Soldana - Ty zostań, nie ma sensu pozbawiać armii dwóch dowódzców. Wezme lekką konnice i rusze ku nim, wstrzymujac impet ich uderzenia na nasze tyły.
Goista nie protestował, tylko skina glową na znak że zgadza się z jego sugestią.
- Trzymaj się - powiedzial po chwili Red
- I nawzajem - odpowiedział Soldan, w momencie gdy marszałek ruszal wraz ze swoja gwardią przyboczną ku lekkej jeździ, ustawionej kilkanaście metrow dalej.
-------------------------
Na widok zbliżającej sie lekkiej jazdy Marszałka reda sztandara, przeciwnik szerokim lukiem wykręcił i skierowal sie naprzeciw nim. tysiace koni galopowało ku sobie, miecze i tarcze polyskiwały , herby i sztandary dumnie prezentowały się na piersiach jeźdzców.
Jak wygląda zderzenie się dwóch tak wielkich jednostek, zadawał sobie jeszcze w myślach to pytanie ledwie dziewietnastoletni Colin Horn. W jego młodym umyśle górowały przeświadczenia pieknych romantycznych bitem, księgi ktore czytywał będąc mlodym chlopcem opisywały wspaniałych rycerzy, ktorych dumne kare lub biale jak śnieg ogiery prezentowały się wspaniale, z jeźdzcem uzbrojonym w pełną płytową zbroje lśniacą wśród promienii zachodzącego slońca.
Ale jak do kurwy nędzy wygląda zderzenie się rozpedzonych jeźdzców nikt opisać już sie nie pofatygował. Teraz gdy wizja ta nadchodziła z każda chwilą, ta myśl nie dawala mu spokoju. Odetchna głebiej, mocniej ściskajac rekojeść morgerszterna, wtedy jeszcze nie wiedział, że dane bedzie mu przerzyć ta bitwe, że w zyciu mu się poszczęści. Pozna piekna kobietę, z ktora bedzie mial dwojke dzieci, dorobi majątku, a z czasem dostanie tytuł szlachecki. Nie mógl równiez wiedziec że bedzie to jego ostatnia bitwa, że juz nigdy nie stanie z bronią, naprzeciw wrogim wojskom, już nigdy nie bedzie mu dane spotkać się oko w oko ze śmiercią. Nie, tego wtedy jeszcze wiedzieć nie mógł.
----------------------
Niczym wsciekły pies na widok wlamywacza, tak i szara bersekerska kompanie, trudno utrzymać było na uwięzi. Z szeregów już ktos krzyczał zbulwersowany, inny nerwowo stąpal z nogi na noge, bojąc się o to by zostało kogo zabijać. Jeszcze inni ostrzyli swe wielkie obosieczne miecze i topory. niewielu bylo takich ktorzy w spokoju czekali na swoja kolej.
- Te mały! - ktos wykrzykna z tlumu.
Polkolordek nie mógl wiedzieć ze to do niego, ale spojrzal za siebie, dwóch rosłych bersekerów wskazywało na niego, gestem wołajac go. Polko szturchna Szwagiereczka i obaj podeszli do wołajacych.
- Co jest - zagadna Polko spokojnie, kierujac wzrok ku gorze. Ułomkiem co prawda nie był, ale przy roslych szarusach wyglądał jak młodzik.
- Macie - berseker wyjąl mały woreczek i podal go Polkolordkowi - tylko uważajcie nasze sa mocniejsze.
Polko od razu domyslił się ze to bersekerski medykament, bez wachania niewielka dzialkę bialego pudru na reke, w miejscu miedzy kciukiem i palcem wskazującym i wciągna do nosa. Zakręciło nim momentalnie, czuł moc narkotyku, ale spodziewal sie podobnych reakcji. Podał woreczek szwagiereczkowi, ten powtorzył rytuał, teraz byli gotowi.
- Jestem Ditmar - przedstawił sie pierwszy - a ten tu, to Alamus - wskazał na kolegę, ktory machna reką w geście powitalnym - zapowiada sie niezła zabawa.
- Zalezy na kogo trafimy - Szwagiereczek pluną tuz obok swojej nogi - jak na Denetorow to nie bedzie za ciekawie.
- My wszytkich rozbijemy - powiedział Ditman bez cienia watpliwości w glosie - aby nam tylko walczyć dali.
- żołnierze!!! - krzykną ktoś, wszyscy odruchowo spojrzeli w kierunku z ktorego dochodził głos. Nieco starszy, lecz bynajmniej nie mniejszy od reszty berseker stał na przeciw nich, z rekami załozonymi na pod bokami - wiem ze nie mozecie sie doczekać, wiec was pociesze. przyszedł własnie rozkaz że mamy ruszać.
Wybuchneli churalnym krzykiem.
- Kto to?! - głos Polkolordka przebił sie przez wrzaski i krzyki.
- Kelnor! - odpowiedział lakonicznie Ditmar.
Polko az wzią głeboki oddech, stał tu już dobrych kilka godzin, ale do tej pory, nie bylo dane mu zobaczyć legendarnego przywodce szarej kompanii. Legendarnego, aczkolwiek nie jedynego, wszak szara kompania istnieje już od dobrych kilku pokoleń. Jednak Kelnor był jeden z tych wielkich dowodzców, ktory wysuną ta bojową jednostke ponad przecietność, tworząc z niej elite znaną na calym świecie. A teraz mu, Polkolordkowi przyjdzie stanąć u boku wielkich, nie tylko w przenosni żołnierzy.
- Mamy zaatakować po flańce - Generał Szarusow zwykł mówic swym podkomendnym o strategicznych planach, jakie maja odegrać jego wojacy w zbliżajacym się starciu - tam stoi lekka piechota flankująca wroga, która własnie cofneła się na linią ktora mamy ruszać, za nimi stoja...
Polkolordek i Szwagiereczek nie dosłyszeli ostatnich slów kelnora zagluszonych krzykiem bersekerow stojących wokół. Jeszcze dojrzeli moment gdy ich general siega po swoj wielki obosieczny miecz i szeroki zamachem nakazuje ruszac. Podkute buty uderzyly o ziemie, podnosząc z niej pierwsze tumany kurzu.
---------------------
Jak wielkie stado rozpedzonych bizonow, szly w kierunku lekkich piechórow armii generala Chocianowowa, zastepy szarej bersekerskiej kompanii. A stado to mogla by chyba zatrzymac ściana, gdy wpadli w pierwsze wrogie szeregi, ci z miejsca poszli w rozsypke, starcie z oddali wyglądalo jakby wielka ściana pyło zwolnila nieco tepa, by ponowić je po chwili. Ale ściana ktora miala zatrzymac ich, stała niedaleko. Uzbrojone w wielkie tarcze i ostre jak brzytwa miecze elitarna jednostka Denetorów miała powstrzymac zbliżające się bestie.
Pierwsze szeregi starly się po chwili, i chodz impet uderzenia był okrutny, tako linia denetorow stala nienaruszona, mimo że ich pierwszy szereg zostal niemal w calości zmiarzdzony. Szara kompania nie starła się w swej historii jeszcze nigdy z tak mocna jednostka. było to iscie spotkanie dwóch rownożędnych przeciwników, których nie tak latwo bylo zastraszyć. I chodz co chwile uzbrojeni w pelną płytę rycerze Generala Chocianowowa padali pod cięzkimi ciosami szarosow, tako i oni wśód bersekerow krwawo sie mscili.
-----------------
I tak tam iście wojowano na calej linii, zabijano się nawzajem do momentu gdy słońce popołódnie wskazało. Wtedy to konnica nad która dowództwo obejmował Matias Sjoberg, w rozsypke poszło, a sam marszałek red, wraz z pozostały przy zyciu, ruszyl wokół bagien i do obozu wroga wpadł.
Tako na szkrzydle lewym sprzymierzeni przebili szyki, dzieki temu że szarusy związaly w bitwie Denetorow, ktorych zadaniem bylo uderzenie na tyły.
Ledwie godzine później otoczony generał Chocianow padał pod ostrzami mieczow z podwladnej straży Reda. Trumfujący żołnierze z flanki lewej zagieli szyk, przyciskajac centrum. jedynie na flańce prawej trwała jeszcze wyrownana bitwa, ale i tam szyki zalamaly się, gdy wieśc doszla do nich o niechybnie przegranej bitwie.
Przeciwnik rucił się do ucieczki.
-------------------
- Łapać ilu się da! - krzyczał porucznik Esteban De Kolenman, wstrzymując na chwile swego konia. Kilkudziesieciu jeźdzców pojawiło się po chwili za jego plecami.
- Do boju panowie!- wykrzykiwał, wymachują krotkim mieczem - Za generała Soldana, za nowego przywódzce. Bij!!!
Szturchna konia ostrogami, zmuszając go najpierw do truchtu, a potem do galopu. Wraz ze swoimi żołnierzami, wbiegli wśród mały odzialek piechoty, który zbity w kupę, rozpaczliwie odpierał ponawiane ataki. esteban wykręcił sie w siodle i ciął najbliższego wrogiego żołnierza. Jego ludzie wbili się klinem, rozbijajac szyk.
- Bij, zabij, za nowego cesarza!

c.d.n.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Wto Mar 02, 2004 1:57 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

- Za mną - krzyczał Qzawju, byl tak nabuzowany że mógl by walczyć jeszcze dobrych kilka godzin - za mna chłopaki, tam jest jeszcze wrog, za mną!!
Wraz kilkunastoma żołnierzami wbiegli w bagna prodzac je, by po chwili wyjśc na rowny teren. grupka przeciników nieco dalej ustawiła się w szyku obronnym, w taki sposob ze z tylu i po prawicy mieli bagno.
Odział z qzawju na czel ruszyła na nich z impetem wymachując mieczami, tam sprzymierzone pościgi już szarpały szyki rozpaczliwie broniącego się wroga. W wielkim churalnym okrzykiem podjudzenii krzykami przypadkowego dowódzcy piechurzy wbili się w szyk, lamiąc go niemal natychmiast. Przeciwnik poszedl w rozsypke. Ale tego Qzawju juz zobaczc nie mogl, zabłakany bełt trafił go prosto w szyje. nie poczuł momentu śmierci, chodz jeszcze chwile jego świadomosc wyobrażala sobie młodzika, Szwagiereczka i Polkolordka ktorzy przy ognisku beda mówić " głupio zginą, na sam koniec już, szkoda go, dobry z niego był żołnierz"
--------------
Za wsze na koniec takiego dnia jest cisza, taka sama jak nad ranem, a jednak inna. Bo juz jest po, jeszcze gdzieś w oddali słychać jeki, pojedyńczy dzwiek uderzanego zelaza o zelazo. Ale to i tak byla cisza.
Znaleźli miejsce daleko od pola bitwy, przy wielki debie tuż na skraju obozu, tam rozpalili ogie n w ciszy i myśleli. jak wielu już z nimi nie ma, Dzarol dziabniety na murach, w drugim tygodniu obleżenia, Banitka, pechowa śmierć niedlugo po młodym żołnierzu. Odszedl Over i teraz Qzawju, kilka godzin temu, jeszcze z nim rozmawiałem, a teraz juz go nie ma.
- Co teraz? - zagadną Gerlok.
- Teraz to już chyba koniec, teraz zacznie sie polityka i wracamy do domu - odpowiedział szwagier.
- jak na koniec każdej wojny, my zwykli żołnierze mamy walczyć, a dowodzcy maja paktować rozejmy ktore by własną krwią oblaliśmy - dokończył Leokles.
- Ladnie powiedziane - rzucił Szwagier - a ty młody co teraz planujszesz, zostajesz czy ruszasz w świat. Spodobała ci sie wojna, nasze życie, życie najemnego żołnierza.
- Over kiedyś powiedział że takie zycie opiera się ta tanich knajpach, niewiele drozszych burdelach i kroczacej obok śmierci.
- Więc zostajesz w kropkolandii??
- Nie - odpowiedzial stanowczo młodzik - może kiedys tego pozałuje, ale wydaje mi się ze takie jest moje przeznaczenie.
- Czyli nic cie Over nie nauczył - wtrącił Polkolordek.
- nauczył - odpowiedzial po chwili ciszy, wpatrując się bezczynie w zielona trawe, ktora dla odmiany piła krople rosy - Powiedział mi że zawsze jest droga powrotna, chodz te słowa nigdy nie wypłynely z jego ust.
- A ty - zmienił szybko temat młodzik, kierując się do Polkolordka - Zostajesz? Przecież nie musisz walczyć najemnie, mozesz wstapić do armii Kropkolandii, za staly żołd.
- Dostaliśmy przydział do Szarej kompanii - wtrącił nagle Szwagiereczek.
- I ?.
- to moje marzenie leokles - odpowiedział Polko - zawsze chcialem tam walczyć i teraz napewno z tego nie zrezygnuje.
- Widzisz, twoim przeznaczenie jest walka i moim tez. Za wiele się wydarzyło, splot wydarzeń spowodował że siedze teraz tutaj i rozmawiam z wami. Siedze majac na sobie krew dziesiątek żołnierzy wroga.
- Masz wybór!
- Mam, taki sam jak ty.
- rob jak chcesz - Szwagiereczek powiedzial ze spokojem w glosie - młody jestes, jeszcze wielu rzeczy nie rozumiesz. Kiedys i ciebie dopadna pytania, na ktore nie bedziesz potrafił sobie odpowiedzieć. Over własnie chcial ci to powiedzieć, ale ty to i tak interpretowaleś po swojemu. Nie jesteś swiadomy co cie czeka, życie pelne wojen, ludzie uciekaja od nich, a ty bedziesz ich szukał. Ciułanie na każdy grosz i zarabianie na nieszczęsciu innych. Mowisz ze dwie ostatnie bitwy zmieniły twój sens pojmowania świata, poczekaj, za dziesięc lat, jesli dane ci bedzie dozyć, zmieni się on na jeszcze bardzej brutalny. nie myśl sobie że to juz koniec.
Leokles, chodz mogł by jeszcze kontrować, wolał uciszyć się, przylegajac plecami do wielkiego debu. nastało długie milczenie, przerywane rżeniem koni, i okrzykami już nieco podbitych żołnierzy fetujących zwycięstwo.
- A ty gerlok -zagadną Szwagier - co chcesz robić.
- nie wiem - odpowiedział pytany - narazie o tym nie myśle, we mnie wojna tez sporo zmieniło.
- Moze ty bedziesz mądry i zostaniesz tutaj - lekki uśmieszek pojawił se na twarzy Szwagiereczka.
- Starczy tej kłutni - wtrącił glos z cienia, w miejscu ktorego pojawil sie nagle Ant - miast sie kłucic napijmy sie i powiwatujmy za odniesione zwycięstwo.
- A masz coś? - wyskoczył z pytaniem Polko.
Ant wyszczerzył zeby i rzucił przed nich duzy bukłak.
- Dobry bimberek - odpowiedzial i usiadł przy nich - A gdzie Qzawju? - zapytal po chwili.
- Nie zyje.
- szkoda go, rowny był z niego kompan, tylko nieco bluzgal za duzo, jak zginą?
- Na sam koniec, dostał zabłąkanym bełtem w szyje.
- Kurwa - przeklna glośno Ant - zawsze na koniec musi być glupia śmierć, coz za ironia losu.
- Ilu naszych poległo - zmienił temat Leokles, mocno łykajac z gwinta i krzywiąc się przy tym nieznacznie.
- narazie nie wiadomo, chodz uważają że cos około siedmiu, osmiu tysięcy od nas i dwa razy wiecej z ich strony. Do tego tysiące zlapanych. czekajcie zaraz wam opowiem jeden manewr, az wam szczena opadnie.
Wszyscy zaciekawili się, Polkolordek wlasnie skrzywil sie przerz palący w gardło bimber.
- kiedynwpadlismy na tyły, siekanina niezla, szybko gwardia zacięzna poszla w rozsypke. Potem ja z paroma gosciami wpadami do jednego z namiotow. takiego dużego z wielkim godlem pewnie rodu Chocianowowow. Wpadam ja i jeszcze kilku ludzi za mną. daj lyknąć - podali mu bukłak,Ant pociągnał dobrego dużego łyka. kilka kropek pociekło mu po ustach i brodzie, ale przyboczny gwardzista marszalka reda nie skrzywił się...
...- och ześ kurwa twoja mac - wykrzykną Ademir.
- Uzurpator - dokończył Radosav wycierajac o swą skórzana kurtke zakrwawione ostrze swojego miecza.
Stary męzczyzna z siwymi włosami siedzial przed nimi, za drewnianym biurkiem wpatrujac się w jego blat
- Wynoscie się stą wszarze, kropkowicze chedożone - szepna, ale na tyle głosno że kazdy z obecnych usłyszał.
- patrzcie - odezwal się zza plecow Avalash - jeszcze pyskuje.
- Zabijcie mnie kropkowicze jeśli potrafice - w tym momencie wstał i mimo wieku z wielka silą cisną cięzkie biurko w głab namiotu - strzelajcie, bo inaczej mnie nie zabijecie, tylko bełtem, ale radze celnie za pierwszym razem, jak mnie ranicie pozabijam was, skurwysyny, psiewiary. Co! Boice się psie syny, bękarty mojej ziemii.
- Uważajcie - szepną do kolegow Ant Killer - on jest znakomitym szermierzem.
- Avalash strzelaj do skurwiela - powiedzial po chwili Ademir - nie mam ochoty ginąć teraz na sam koniec, wiem ze nie mamy z nim szans, a nawet jak na niego soczymy wszyscy to nie każdy wyjdzie z tego pojedynku zywy. - Ademir bal się, zresztą tak jak każdy. Ten czlowiek ktory przed nimi stal nie był młodzieńce, był starcem, ktoremu altretyzm już pewnie powykręcal palce. Ale byl tez Uzurpatorem.
Avalash wycelował łuk w jego kierunku.
- taaak - powiedział cicho uzurpator - strzelaj i pokaż ze tylko tak potraficie zabijać, psiewiary, skurwiele zasrane, parszywi chędożeni owcojebcy...
- Stój - przerwał mu wywody wchodzacy wląsnie do namiotu red sztandar - stój - powiedział już ciszej.
Red popatrzył na Avalasha, ktory zwąlnił cięciwe potem skierowal wzrok na Uzurpatora. nie zginiesz w taki sposob, chce byś na sam koniec, gdy juz bedziesz krwawił, wiedział że lepszym od ciebie szermierzem okazal się kropkowicz. Wyzywam cię uzurpatorze.
Głosny szyderczy śmiech starca towarzyszyl zgrzytowi wyjmowanej z pochwy broni. Miecz ktory tak pieknie prezentuje sie na malowidla, zdobiony zlotem i szlachetnymi kamieniami, w rzeczywistości byl jedynie zwykła kataną. Chodz zapewne zrobiona z najlepszego metalu, ostrzejsza była, nixli najlepsza nawet brzytwa.
Zaległa cisza, dwaj wielcy wojownicy staneli naprzeciw siebie, red z kamienna twarza i uzurpator z nie gasnącym glupkowatym uśmeichem na twarzy. Stali tak jeszcze kilka sekund, czasu ktory dłużył sie nie milosiernie. Wreście zaatakowali niemal rownocześnie, jakby wczesnie uczyli się na pamiec tego ciosu, który później mieli odegrac na scenie, tu w tym namiocie. Cios był momentaly, zgrzyt metalu zaskrzypial w uszach widzów, ale szybkości juz nie potrafili wylowić swoimi oczami.
- Nigdy tego ne zapomne - ciągnąl opowiadanie Ant - byli szybcy jak blyskawica, chodz nie zadali zbyt duzo ciosow, w wiekszosci stali naprzeciw siebie, ale kiedy już przyszlo ktoremuś zaatakowac, cios, tak samo jak i obrona były tak szybkie, ze ledwo mozna było dostrzec cokolwiek. nigdy tego nie zapomne.
- Ale kto wygrał! - zagadna Gerlok, widzac że Ant przestaje opowiadać, czekajac na butelke z bim,brem ktorą własnie w tej chwili podawał mu polko. Lykna i dalej skupił sie na opowieści.
Cios Reda, po którym kazdy z obecnych byłby juz martwy, zostal sparowany, ale za slaby. nikt zapewne nigdy już sie nie dowie, czy to pzez chorobe, czy zwykły bład. uzurpator sparowal go za slabo pzeciagajac jedynie klinge po ostrzu miecza przeciwnika. Siła wybila mu ręke z mieczedo tylu, na to tylko czekał Red,zadajac smiertelny cios w korpus. czy w tym momencie uzurpator myślał o swojej prywatnej porazce, o hańbie ktora okryc sie miał wedłóg swoich przekonan po wieki. tego równie z wiedzieć juz nikt nie mogł, uzurpator niemal natychmiast padl martwy.
- Zabierzcie go przed oblicze Soldana! - odpowiedział Red glosem tak spokojnym jak tylko sie dalo, chofdz w środku odczuwal wielka euforie. Zabił kogoś kto był uznawany za niepokonanego. Jego straż przboczna jeszcze z podziwem wpatrywali sie w jego postać. Wyglądali jak posagi, ale szybko się ockneli. Dwoch wybieglo i wzieło ciał.
- Tylko z nalezyta kulturą - krzykna do nich marszalek - jesli coś się stanie z tym ciałem osobiscie was zatłuke, rozumiecie.
- Tak jest - odpowiedzieli chórem
- temu czlowiekowi nalezy się pogrzeb godzien wielkiego szermierza - dodal już ciszej. po czym odwrócil sie do reszt swoich gwardzistow przybocznych.
- Macie wolne moi przyjaciele, wygraliśmy te wojne, czas się zabawić.
- I co? jak to co krzyknelismy glosnym hura, i poszliśmy świetować - dokończyl opowieść Ant, ze śmiechem na twarzy.
--------------------
Leokles wpatrywal się w księyc stojąc oparty o drzewo. W glowie aż huczaly mu pytania i odpowiedzi. Slowa Polkolordka, szwagiereczka. Chodz kiedy walczył, czuł że takie jest jego przeznaczenie, to jednak teaz zaczely nim targac roznie uczucia. Ale jak to nie zemscić się, zapytał sam siebie, przeciez....
- Co tak myślisz Leo - zagadną go Ant, wychodząc z za krzaków i kołysząc się nieznacznmie zapinał portki.
Leo nie odpowiedzial.
Ant podszedl do niego i spojrzal w miejsce gdzie patrzy jego rozmowca.
- Ładny księzyc - powiedział spokojnie.
- A ty co dalej bedziesz robil Ant - zagadną go po chwili - gdzie teraz potoczą sie twoje kroki.
- Zostaje tutaj - powiedzial bez cienia watpliwosci w glosie - moge zrobić nielada kariere w wojsku, moze kiedys dojde do stopnia generala - ostatnie kilka slow wypowiedzioł szczerząc przy tym zeby - a ty co - zapytal już powaznie - jeszcze nie wiesz co dalej z soba zrobić.
leokles pokiwal glowa.
- nie masz zadnych planów!
- Mam.
- Więc o co chodzi?
- Over, Polko i szwagier chceli mnie od nich odciągnąc ja się da.
Ant wzią głeboki oddech uciszajac przy tym Leoklesa
- Słuchaj. każdy najlepiej wie co powinien robić, chcesz ruszaj świat i sraj na to co mowiąl inni - jezeyk juz troche mu sie plątal, ale jakoś potrafił klecić wyrazy - lepiej nauczyć się czegoś na własnych błedach, bo na cudze człowiek zwykle sra. W źzyciu piekne sa tylko chwile, kurwa, ale ladnie mi się to powiedziało. I pamietaj, juz nie jesteś młodzik.
- A teraz - powiedzial po chwili zamyślenia gwardzista reda sztandara - idziemy pić, nie mam ochoty dzis filozofować.
- Zaraz będe - odpowiedzial Leo.
Ant odwrócił sie na piecie i lekko chwiejnym krokiem ruszył w kierunku obozowiska.
- Ant! - usłyszakl jeaszcze za plecami glos Leoklesa.
- No? - odwrócił się w jego stronę.
- dzieki
Ant Killer machna reką bezladnie.
- Nie pierdol, tylko chodz, Polko skołowal nastepny bukłak.
Leokles uśmiechna sie nieznacznie i ruszył w jego kierunku.

c.d.n.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Pią Mar 05, 2004 12:18 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

"Czas się pożegnać"

Nastepnego dnia już wszystko mialo być jasne, Dowódzcy wojsk sprzymierzonych zabrali sie do rozmów. Namiot generalski był silnie pilnowany, a żołnierze, przynajmniej w wiekszosci czekali na nastepne decyzje odnosnie najblizszych dni. Wszak bitwa była wygrana, ale wojna nie zakończona. Doszly wiescie że na północy dalej buntują się żołnierze sprzymierzeni z Chocianowowem, było jeszcze za wcześnie by wieści o porażce ich wodza doszły do nich. nie wiedziano takze jak zareaguja gdy o tym sie dowiedzą. Na zachodzie wszystkie szlaki zostały opanowane przez zbójów i zlodzieji. jedynie wschod stał nie tkniety, tam straż miejska i pospolite ruszenie opanowaly rodzace sie bunty juz w zarodku.
Polkolordek, Szwagiereczek, Gerlok i Leokles raczej w spokoju, chodz rowniez nieco ciekawi czekali na wiesci od Ant Killera. Wiesci te byly z pierwszej reki, gdyz straz przyboczna marszalka reda, mogła coś niecos usłyszeć, jako ze stala tuz przy wejsciu do namiotu. Ant pojawil się wśród przyjaciół na wieczor, zaskakując ich w czasie rozmowy o burdelach, ale obecni natychmiast przerwali temat, chodz dochodzil on do calkiem ciekawych tez.
- Jak tam Ant - zagadną chyba najbardziej zaciekawiony Szwagiereczek - co ciekawego się dzieje.
Ant najpierw przysiadł spokojnie, a potem zaczał mowic co słyszał.
- A wiec tak panowie - tu zaczął opowiadac o sytuacji, jaka zapanowala w Golandii w czasie wojny domowej. Usłyszal że nie kieruje sie ku nim żadna wroga armia, co można uznać za sukces. I że nikt zza granicznych mocarstw, nie bedzie ingerował w walke o korone, dzięki temu dalej jest to sprawa wewnetrzna. Potem wspomnial o ciągnącym się powstaniu na północy i o zalamianiu się szlaków handlowych na wschodzie. Potem przyszło mu prawić o sprawach bardziej związanych z osobami tu siedzącymi.
- Na to wygląda - mówił spokojnie - że to koniec naszej wspólnej wedrowki.
- To znaczy?
- to znaczy tyle, ze ty Szwagiereczek i ty Polkolordek - tu spojrzal sie na każdego z osobna w momencie gdy wymawial ich imiona - ruszacie dalej. Razem z szarą kompanią, idziecie pod głównym dowodztwem generala Soldana na północ. Macie zniszczyć każdy ruch oporu, który nie chce się sam poddać. A potem wedle rozjemu, wasza jednostka ma zajac twierdze Ostenton na pólnocnej granicy Golandii, tuż przy Warcabnikach. Kelnor, wasz dowodzca zarzadał tej twierdzy, na co Leszek Soldan przystał oddajac ja waszemu generalowi w lenno.
Polkolordkowi az serce mocniej zabiło z dumy, gdy Ant mowił "waszemu generalowi", jeszcze do niego nie dochodzila myśl, że on mogł trafić do jednej z najslawniejszych najemnych jednostek znanego mu swiata.
- A co do nas zarządzili - zagadnął go w stosownym momencie Gerlok.
- Wy macie juz po wojnie panowie - Ant prychna z cicha - Wszystkie wolne jednostki biorace udzial w bitwie maja zajac wszystkie miasta od Gopolis, potem idac na wschód aż po Alimendon. Nie wiem Gerlok jakie wy zajmiecie miasto. jestescie w jednej kompanii, wiec was nie rozdzielał. Zazdroszcze wam chłopaki, ciepłe żarcie, wygodne lezanki, trafilo wam sie zajebiscie.
- A ty? - wtrącil Polko - gdzie ciebie rzucaja
- Właśnie - odpowiedział przyboczny gwardzista, biorąc przy tym gleboki wdech - my jako konna elitarna jednostka jedziemy na zachód. tam nas czeka troche partyzantki. Czyli chujowo z jedzeniem, ze spaniem i największa możliwośc by pochowali cię jako wspanialego bohatera - zakończył z nieco ironicznym uśmiechem na twarzy.
--------------
Nad ranem było już wszystko jasne, slowa Ant Killera sprawdzily się. Jedynie Leokles i Gerlok dowoiedzieli się ze maja zając Gopolis razem z siódmą dywizja piechoty i zaprowadzić tam wzgledny porządek.
W miescie zapanowal chaos gdy siły Generala Chocianowowa oblegały je przez kilka dni, jednak straż miejska i specjalnie powstajace w tym celu jednostki milicji cywilnej poradziły sobie z tym. Jednak tuz przed bitwą złodzieje i szabrownicy zaczeli dzialac na nowo, w momencie gdy straż wycofala się z grodu by wspomóc walczących.
Przyszedl wiec czas na pożegnianie, po paro miesięcznej wędrowce dotarli wrescie do celu ktory sobie obrali. Zostawiajac za soba poległych kolegow i wrogów, wraz z litrami przelanej krwi.
- Trzymaj sie młodzik! - Polkolordek uścisną dlon Leoklesa - tylko nie daj się zabić w miescie, śmial bym się z ciebie do końca zycia.
- Rob jak chcesz Leokles - dodał Szwagiereczek - widziales Overa, Qzawju, Banitke, widziałeś jak kończyli. To twoje życie, ty podejmujesz decyzjie, tylko nie żałuj ich potem, to jedno ci radze. A tak poza tym to nakopopie ci do dupy, jak zostaniesz najemnym zołnierzem - ostatnie zdanie dokańczal ze śmiechem na ustach.
- A gdzie Ant - wtrącił Gerlok - już ruszyli.
- Chyba tak - odpowiedzial Polko - mieli jeszcze ruszac w nocy. Pewnie dorobi sie w woju troche majatku. Kurwa, elitarna straż samego marszalka, hehe.
- Pewnie sie dorobi, może w nastepnej wojnie bedziemy slużyć pod jego dowództwem - odpowiedział Szwagier poprawiajac tym miecz na plecach.
- Jeszcze czego.
Gdy kazdy powiedział co mial do powiedzenia rozeszli się do swoich jednostek.
- Co teraz zrobisz Leokles? - zagadną go Gerlok, gdy byli juz tuz przy swoim odziale.
- A ty?
- Ja? Ja ide w świat, nic mnie tu nie trzyma, Szwagier powiedział że bedziemy tego żałować, jeśli zrobimy ten krok. Ale dla mnie tamten swiat już nie istnieje. Wiesz dlaczego ja tu jestem, walcze z wami ramie w ramie - dodał po chwili.
Nie - Leokles pokiwał glową negatywnie.
- We wsi mówili że ja jestem ostatnia fujara, ze nic nie potrafie sam zrobić. Ze mam dziurawe ręce i do czego bym się nie dotkną to niszcze. Mowili, idz na wojne, bedzie o jedna ofiare losu mniej i poszedlem. Akurat szedł Bishop i Dzarol, wiec zabralem się z nimi, na poczatku kazali mi spierdalac, ale potem sie zgodzili. A teraz kiedy oni leza w grobie, a ja żyje, to wydaje mi sie ze tylko tą rzecz potrafie robic, że potrafie tylko walczyć.
Leokles zamyślił się, lecz po chwili odpowiedział.
- A ja. Ja mam jeszcze jedno zadanie do wykonania.

c.d.n.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sob Mar 06, 2004 6:02 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

4 lata później

Samotne drzewo stalo na owym wzgórzu już niewiadomo ile. Z pewnoscia pamietalo niejedna juz twarz czlowieka, a i niejeden zflustrowany doczesnym zyciem konczyl na jednej z wielu galezi swoj żywot. Byl czas kiedy te samotne drzewo bylo świadkiem wspaniałego pojedynku, jak i wielkiej bitwy. Ale to było bardzo dawno i juz wiele liści od tamtego czasu upadło i tyle samo na powrot nasze drzewo okryło.
Dwóch konnych podgalopowało tuz pod konary wielkiego debu. Pierwszy z nich, krępej budowy ciala o malym nieco zadartym nosie i lekko wylupiastych oczach wpatrywal się z zachwytem w naturalny relikt. Drugi szczuply, z wysunietym podbrudkiem i duzym nosie skierował swój wzrok w strone chaty stojącej u podnurza pagórka. Wyraznie zaciekawiony tym widokiem sprawial wrażenie jak by nie mógl doczekac się momentu gdy stanie w jej progu.
- Garbaż mówił ze to miał być samotny dom - zagadną ten o malym zadartym nosie, kierując swój wzrok w kierunku samotnej chaty - to musi być tutaj.
- Na to wygląda - odpowiedzial ten z wielkim nosem
- Isć z tobą Leo?
Leokles pokiwal przecząco glową:
- Nie Gerlok, to moja prywatna sprawa.
- Jak sie teraz czujesz - zagadną po chwili Gerlok.
- Teraz, czuje sie wpaniale!!
Odpowiedzial i z wolna ruszył w dol, jednak po chwili zatrzymal sie i zwrocił wzrok w strone kompana.
- czekaj na mnie, jak za pół godziny nie wroce, mozesz odjechać.
Gerlok machna mu reką na znak ze uslyszal i zaleci sie do instrukcji.
Wiatr świsną mu w oczy gdy pogalaopowal w dół zbocza. przylgna do szyji konia zastanawiajac się co zastanie przy wejsciu. Po chwili zwolnił do truchtu, by zatrzymac sie tuz przy wejściu. Zsiadl ze swojego wierzchowca i przyczepil za uzdę do pobliskiej drewnianej belki ustawionej tuż przy drzwiach chałupy.
Nie pukal, tylko pewnym ruchem dłoni otworzyl drzwi i wszedl do środka. Ów samotna chata, okazala się przydrożna knajpą. W srodku było nadwyraz cicho, chodz można bylo by sie tego domyślec, zwarzajac na poranna porę. Chcociaz takie knajpy zwykłyć żyć, bez względu na godzine. Gruba barmanka zwrociła na niego wzrok natychmiast, gdy Leokles stana w progu, przejarzała go zimnym spojrzeniem, lecz po chwili spościła glowe wracajac do wycierania talerza. Młodzik nie zwrócił na nia najmniejszej uwagi, duzo bardziej interesowała go druga postac, siedząca w samotnosci prz stoliku, tuż przy oknie. Z wolna skierowal wzrok w tamtym kierunku. gdy już stał tuz przy stole, nie zwracajac uwagi na nic przysiadl na krześle naprzeciw postaci.
- czego? - zagadną go pijany mężczyzna znad przeciwka, leniwe unosząc glowe - spierdalaj stąd, nikt cie tu nie zapraszał.
leokles patrzł na niego przez dluższy czas w ciszy.
- jak się zwiesz? - zapytał spokojnym glosem, nie zwracajac uwagi na sarkazm swego rozmówcy.
- A chuj ci do tego psiewiaro, wynos się stąd.
Młodzik tylko wyszczerzył zeby i zagadna podonownie pijanego.
- Zwiesz się Severian, jak mniewam.
Męzczyzna nazwany Sewerianem uniusl glowe i spojrzal na leoklesa.
- A nawet jesli, to co ci do tego - odpowiedzial, ale juz nie drwiąco, a nieco bardziej powaznie.
- Chcialem poprostu wiedzieć.
Gosita zaśmial sie drwiaco, spogladajac prosto w oczy kropkowicza.
- Chcesz mnie zabić - powiedzial ironicznym tonem - zabilem ci kogoś?
leokles pochamowal gniew, lata w slużbie najemnych odzialó nauczylo go zachowywac spokój w najgorszych nawet sytuacjach.
- To bylo wieki temu - odpowiedzial nad wyraz spokojnie - zabiłes wtedy kobiete, moja kobietę.
- Więc chodzi o jakąś zapruta dziwke - wtrącił Sewerian.
- Właśnie.
Goista zaczął się glośno śmiac, starajac się ponownie wyprowadzić kropkowicza z rownowagi, bez skutku.
- Widzisz pijaczku - zacząl drtwiąco - mi naprawde wtedy zalezalo na tej kobiecie.
Goista przestal sie śmiac i spojrzal prosto w oczy swemu rozmówcy.
- I co, zabijesz mnie teraz? Prosze, mi już na niczym nie zalezy, myslisz zę coś strace, myslisz ze będe żalowal tego co zrobiłem. Nie. pierdole ciebie i wszystkich kropkowiczow, niejednego już zabilem i niejedna z waszych wychedożylem, dobre macie kobiety, a jak piszczą gdy je sie dyma, a jeszcze fajniejsze dzwieki wydaja gdy je się zarzyna jak świniaki. No co, zarznij mnie, dla mnie zycie juz nie ma sensu, co boisz się.
leokles zachowal kamienna twarz, spoglądal w oczy swojemu wrogowi, a wzrok mial zimny, tak zimny że jak by mógł, zamrozil by slonce. Ruch reki byl niemal niedosrtrzegalny, miecz wyślizna się gladko z pochwy na plecach i spadł na Goiste.
-------------------------------
Gerlok zsiadł z konia i z wolna chodzil w ta i spowortem starajac sie zagłebiac w myślach. Wyobrazal już sobie ciepłą strawe i miekki kawalek łoża. A na nastepny dzień kilka zgrabnych dziwek. jeszcze tylko to jedno zadanie chodziło po glowie jego kompanowi, a potem juz tylko fretown i spokój na okres zimowy. Dopiero na wiosne mieli sporotem wrocić na pole bitwy, ale teraz mieli wakacje i mozność wydawania niemałych pieniedzy uzbioeranych z wielomiesięcznych walk. Z marazmu wyrwal go stukott kopyt, galopujacego konia. Szybko poznal twarz Leoklesa dumnie prezentująca się na karym ogierze.
- I jak? - zagadną, gdy ten staną przed nim.
- Co masz na mysli?
- Over mial racje, mowiac ze zemsta kończy wszystko inne?
- nie wiem
- Jak to nie wiesz
- Bo ja go nie zabilem.
- Nie zabiłes, czemu??
- Pozbawiłem go dloni, i powiedzialem ze go jeszcze dopadne, a wtedy straci noge - odpowiedzial z drwiacym uśmiechem na twarzy.
Gerlok najpierw stal jak wryty, ale potem sam wysazczerzył zeby.
- Zlamales wszelkie zasady o zemscie.
- rzadnych nie znalem.
Gerlok z nie gasnacym uśmiechem, jednym suslem wskoczył na konia.
- I za to cie kurwa lubie, ze jestes nieco pojebany - odpowiedział - ale teraz pieprzyc to, dwa miesiace luzu przed nami, ciepłe zarcie, spanie w pościeli i smak cipki, do Fretown mój przyjacielu.
- Do Fretown - powtórzył juz nieco ciszej Leo.

Koniec.
Powrót do góry
 
 
Polkolordek



Dołączył: 24 Maj 2003
Posty: 503
Skąd: Gdansk

PostWysłany: Sob Mar 06, 2004 6:36 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

swietne opowiadanie radji, mam nadzieje ze masz cos w zandrzu bo nie wytrzymam jak nie napiszesz 4 czesci Razz
Powrót do góry
 
 
ant22



Dołączył: 21 Lis 2002
Posty: 184

PostWysłany: Nie Mar 30, 2014 10:35 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dobrze czasem przejrzeć fragmenty. Mega klimat Smile
Powrót do góry
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedna  1, 2, 3 ... 12, 13, 14
Strona 14 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




wiadomosci z forum
Polityka cookies