Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna www.kropki.legion.pl
Forum gry w kropki -
KLIKNIJ I ZAGRAJ W KROPKI ON-LINE
Zasady gry

 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Kwartet"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sob Lut 10, 2007 3:03 pm    Temat postu: "Kwartet" Odpowiedz z cytatem

Przepraszam za bledy Smile
Tytół powieści moze być na ta chwile:
"Kwartet"


Rozdzial I

"Gdzie najpierw jest burza, wiele planow, wiele tajemnic i zagadek. Gdzie cos wisi w powietrzu i niewatpliwie spadnie"

Za opknem mrok, taki troche dziwny, taki ktory obwieszcza epoke nadchodzących zmian. Cichsza przed burzą, przed nastajaca rewpolucją, ktora obiawia sie kiedy wszyscy śpią, a w oknach domostw panuje zupelna pustka. Tylko na ulicach jakies cienie przekradają się, wzdóz ciemnych i brudnych uliczek. W miescie, w stolicy Pontu coś wisiało, jak gilotyna nad glowa skazanca. Jedno tylko bylo pytanie, kto straci pod jej ostrzem swoja glowe, ktory skazaniec, a moze ktos niewinny. Winny, niewinny, nadchodziła rewolucja, a w takiej rewolucji zawsze są niewinni, ktorzy traca glowe pod ostrzem gilotyny.
Pokoj znajdowal sie na poddaszu kamienicy. byl maly i obskurny, a wokól panowal mrok. Meżczyzna siedzial przy biurku, ktoregop blat zawalony byl papierami, coś pisał, coś czytał, przecierajac bolące oczy, ktore dostrzegaly wyblakle litery, dzieki promykowi świecy. Czlowiek mial już wiele wiosen za soba, siwe rzadkie wlosy spływaly ku ramionom, na twarzy zalegaly zmarszczki, w prawej dloni czul bol wielogodzinnego pisania. Byl zmeczony, ale wiedzial że musi pisać.
----------------
Tego dnia po ciemnych uliczkach mrocznej nocy poruszalo się wiele postaci. ich kroki nie byly slyszalne, nie zakłucaly nocy i ruch byl niezauważalny, trzymaly sie cieni kamienic, ani na chwile starajac się nie zdradzic swej obecności. nawet kotom, ktorych oczy świetnie adoptowaly się do tej barwy nocy, ale kotom nic nie umyka, nawet ruch cieni, poruszajacych się w cieniu. Zupelnie nic.
Ubrany w czarny az do kostek płaszcz czlowiek, przebiegł uliczke i znikna w cieniu. oddychal gleboko, pot spływal mu po twarzy, byl wyrażnie zdenerwowany. Co chwile zatrzymywal sie, by spojrzec za siebie. Bylo pusto, bylo bardzo cicho, ale czlowiek byl świadomy że cos w tej pustce sie czaii. Tam za nim, gdzies byla śmierć. Przebiegl ku nastepnej bramie, skrył sie w jej cieniu. Juz niedaleko, pomyslał. Tam będe bezpieczny.
Spojrzal po oknach kamienic. Zalegaly mrokiem. Zlowil jakis ruch w oddali, skrył się w cień. Łapał coraz silniej oddech, ale ten wydawal się ciężki. Jeszcze to zmeczenie. Tuż prz ściane, wolno przeszedl wzdłóz budynku, ku nastepnej bramie. gdy nagle uslyszał dzwięk. Kot, kurwa mac, pieprzony kocór, powtarzal w duchu trzymajac teraz w reku sztylet.
Ruszył dalej. Ale to nie byl dobry pomysł, nagle tuz przed nim wyrosla potęzna sylwetka. Ubrana bardzo podobnie, ale jej twarz przykrywał ptęzny kaptur. Postac przygotowana byla do walki, trzymając w reku potęzny kij. Uciekinier wstrzymal bieg. Na chwile go zamurowalo, nie mogl wykonac żadnego ruchu. Szybko sie opamietal, byl przeciez zawodowcem. W mgnieniu oka chwycił swoj sztylet, ale wtedy postac skoczyła na niego. Uniknął potęznego ataku, i zaatakował znienacka. Trafił. Poczuł jego krew na swojej twarzy. Postac upadla, nieruchomo na twarz. Podbiegl i obrucil ją, przyjrzal się twarzy. Wyglądala jak twarz rzezimieszka z jakiejś speluny. Nikogo ważnego. Odetchna z ulgą, wstąjac i odwracajac się w strone w ktora wcześniej sie kierował. I wtedy zobaczyl jej twarz, kilku centymentrów od swojej twarz. Miala jakies dziwne kocie rysy i szpiczaste uszy, widział ja, ale przerażanie bylo krotkie, po chwili poczol bol i krew spływająca po brzuchu, zabarwiajacą czarny płascz. Zapwne w tym mroku, krew byla czarna jak smoła. Zdążyl na chwile zorientowac się, ze ten przeszywajacy bol to sztylet wbity az po rekojeść w jego pierś. Śmierć przyszła po chwili, a nim to nastalo kobieta zniknela w mroku, tak samo cicho, jak sie pojawiła.
---------------
Starec przetarł oczy, spojrzał juz zmęczony na pozapisywane kartki papieru. Pisal niemal bez przewy przez 3 dni, prawie wogole nie spał. Odruchowo siegna bo ksiege, ktora zalegala biurko. "Historia Kwartetu", autorstwa mieszkańca Pontu Huana Tisto . Przekartkowal kilka stron, na chwile zatrzymujac się na drugim rozdziale.
"O kwartecie".. Zaczał czytać:
"Kwartet stanowia cztery panstwa, są nimi Pont, Kartagina, Partia i Tracja. Na połódniu kwartetu lezy Pont, ktory sąsiaduje od północy z potęzna Kartaginą. Granice od wieków stanowi tu potęzna rzeka Warda. Ktora rozciąga się od Gór skalistych, aż po potężne morze. Morze zupelnie tajemnicze. Granica Pontu siega aż po gory skaliste, gdzie na całej zachodniej długości łaczy się z Partią. Granice te do dzis nie są stale. partowie, jako kraj najmniej rozwinięty i lezacy wśród puszc i gor, nigdy nie zszedl ze ściezki wojennej z Pontem i Kartaginą. Partia graniczy ze wszyskimi panstwami kwartetu. na połódniu, jak juz wspomnialem z Pontem. W centrum, lezy dluga i rowniez nie okreslona granica z Kartaginą. Oba państwa odzielaja od siebie gory skaliste i mokradła oraz potezne niezbadane puszcze. Dawniej, kiedy poteżna Kartagina zapragnela powiększyc swoje imperium o ziemie na zachodzie, na drodze jej potęznej armii stanely, obok sił Partyjskich, równiez dzika przyroda ich ziemii
. Do dziś jest zagadką, jak ta potęzna ofensywa kartagińska, w ktorej udzial wzieło ponad 50 tysięcy elitarnej armii Kartagińskiej, mogla zostać rozgromiona przez niezporganizowane grupy Partyjskich wojowników. Od tamtej pory, a dzialo sie to przeszolo sto lat temu, oba państwa toczął ze soba partyzancka wojnę. Juz nie o ziemie, ale o to, co wielu uznalo wojna o nic. Kartagina wybudowala na swojej granicy szereg potęznych fortow, ktore mial bronić dostepu do ich ziem. Ale na tej ziemii granicznej, nawet gdyby konflikt zakończył się, zapewne nie urosnie juz nic, co moglo by spowodowac napływ ludności. Ziemia ta, pas niczyjego terenu, nie nadaje sie do niczego. Partia nie toczyła jedynie wojny z Tracją, dziwnych panstwem na północy, odzielony skrawkiej ziemii, miedzy dwoma potęznymi pasmami gor. Gor nazwanych bardzo prozaicznie "Górami Nieznanymi". Ten skrawek ziemi, po za tym od wielu lat odzielony jest od reszt kwartetu potęznym murem. Ktory ciągnie sie od "Gór Nieznanych", po drugie, miej tajemnicze "Góry Trackie". Pasmo te, nieduże ciągnie sie do bagnistcyh terenow, ktore dziesiątkami kilometrow ciągnął się, na wschod aż ku morzu. tereny te rownież są praktycznie nie do pokonania. Owy mur, postawił ponad 60 lat wcześniej krol Tracki Siemonin III. Od tamtej pory Tracja niemal zaprzestała wszelkich kontaktow z reszta kwartetu".
"Mimo wszystko, nie ulega natomiast watpliwości, ze najpoteżniejszym państwem w kwartecie pozostaje..."
Starzec oderwal sie od czytania bardzo gwaltownie, gdy nagle za oknem uslyszał trzepot ptaka. Przysiął by, ze był to potęzny czarny kruk. Przez chwile wpatrywal się w okno, naprzeciw swojego biurka. Ale nic juz tam nie dostrzegł. Starł pot z czoła i zaczął czytac dalej:
"... w kwartecie pozostaje Kartagina, jej potega mimo kleski z Partami jest niezaprzeczalna, tak ekonomiczna, jak i wojskowa. Jedynie Pont moglby rowniac sie tej sile. kartagina ma jednak bardzo neiciekawą pozycje Geograficżą, leżąca między trzema krajami. I jęsli z Pontem jej stosunky, jak dwóch cywilizowanych krajow, byly na ogoł dopbre, o tyle, jak już wspomnialem jej wiecznym wrogiem była Partia, w kierunku ktorej kierowaly się wszelkie wysilki militarne, tegoz panstwa. Granice Kartagina sąsiaduje na najdłuzym odcinku z Partią, rzeka jak już wspomnialem stanowi granice połódniową z Pontem, natomiast część poteznego muru, jak i Góry Trackie oraz potezne bagna, stanowią granice z Tracją. Na wschodzie natomiast Kartagina ma dostep do nieznanego i niezbadanego morza. Od wielu już dziesięcioleci wielu chcialo je zwiedzić. jednak wysiłek Kartaginy, skupia się na wojskach ladowych i żaden wladca nie kwapił sie do budowania jakieś floty, uważając wyprawy morskie za rzecz nieopłacalną. Jedynie żądni przygód smialkowie wypływali na dalekie wody, a wielu z nich nie wrtóciło. Ci co jednak wracali, nie posuneli sie tak daleko, by odkryć wazniejsze i godne zajęcia wyspy. Ku morzu coraz czesciej ostatnio skupaiał sie Pont, co bylo przyczyna wybudowania neiwielkiej flotylli okrętow. Jednak do powazniejszej wyprawe w dalszym ciągu jeszcze nie doszło. Nic natomiast niewiadomo o mopzliwych wyprawach Tracji, choc sa one watpliwe.
---------
Czul sie juz bardzo slaby. Trzymal reke przy brzuchu, gdzie przed kilkowa chwilami dostał krótim mieczem. Zostali zaatakowani blisko dziedzinca, gdzie schodzą sie wszystkie wieksze ulice Pontyjskiej stolicy, Adrianopola. Walka byla bradzo krotka, gdyz przeciwników bylo zbyt wielu. Czlowiek i dwóch jego towarzyszy dopuki mogli odpierali ataki. Oni zgineli, on zdołal się wyrwac z okrążenia, ale nie zupelnie bez szwanku. Miecz dosięgna go i ranił w bok, tuż nad miednicą. Czlowiek wiedział, ze rana jest powazna. Potrzebowal pomocy i musial uciekać. dziwnym trafem i znajomościa uliczek zgubił pogon, jednak ucieczka byla dluga, a czasu neiwiele. rana krwawiła.
Wzdłóz kamienic, ukryty w cieniu przeszedł waskimi uliczkami, chowajac sie co chwile w bramie i spogladajac za siebie. Bylo cicho. Droga choc niedaleka, dluzyła sie niemilośiernie, oczy juz zachodziły mgłą. Przebiegl kilka metrow, po czym skrył sie w cieniu bramy. Wszedł do jednej z kamienic i ruszył wzdłóz korytarza. W środku bylo ciemno, ale on wiedzial gdzie iść. Trzymając sie ściany poruszal sie coraz bardziej w głab, az doszedl do schodow. Cos zaskrzypialo. Uchwycil sie porenczy i powoli, mozliwie jak najciszej zaczał wspinać się ku gorze. Gdy tam dotarł, poczół że upada. Niemial juz zupelnie sil. Coś go jednak w tej chwili chwyciłu i unislo. Niewiele już czul bolu, tylko slabość i paraliz ktory owladną teraz jego nogi. Ten ktoś doprowadzil go do przyciemnionego pokoju. Zemdlał.
- To Fioletowy - odparł szeptem ten, ktory go przyciągną - jest ranny.
- Połóz go - odparł drugi mężczyzna, chudy i wysoki, na pierwszy rzut oka najstarszy z nich wszystkich. Choć mial ledwie 40 lat. Zwano go Purporowym.
- Zajmij się nim czerwony - skinął na kobiete.
Wśrod szpiegow Pontu, każdy miał kolor zamiast imienia, byl to jeden ze srodkow bezpieczenstwa i pewna moda wsród nich, juz od ponad stulecia. Zwykle młodzi przejmowali kolory po swych emerytowanych kolegach, klótni przy tym bywalo wiele, ale zwykle obchodzilo sie bez powazniejszych awantur, w końcu byli elita szpiegow Pontyjskich wewnątrz krolestwa. Po za tym wszelkie kłótnie rozstrzygali starsi, ktorzy rozstrzygali co poważniejsze spory.
Purpurowy usiadł na starym krzesle tuz przy ścianie, mial stąd widok na wszystkich czlonków ekipy. Na krotkowłosa i szczupla kobiete o niewyrózniajacych sie rysach twarzy, jeszcze młoda i bardzo inteligentną absolwentke szkoły oficerskiej ktorą zwerbowal do druzyny ledwie przed rokiem. Dziewczyna choc niepozorna, najlepiej z nich wszystkich znosila stres. Charakter bardzo dla niego irytujący miał Rózowy, ten ktory przyprowadził Fioletowego, zwykle sceptycznie nastawiony i irytująco nerwowy, ale spec od zamkow i urodzony cynik, ktoremu zycie ludzkie rownalo sie zeru. Spokojniy jak zwykle w fotelu siedzial natomiast czwarty szpieg, pomaranczowy. Niewyrózniajacy sie niczym szczegolnym mężczyzna o długich lokowanych wlosach i ciemnej cerze, odpowiadajacej ludziom z północy Pontu, a nawet połódnia Kartaginy.
- Więc kto nas zdradzil? - zagadną spokojnym glosem, niemal szepcząc Pomarańczowy
- Nieważne kto, ważne żeby sie stąd zmywać - odpowiedzial nieco juz podniesionym i nerwowym glosem Różowy.
- Ciszej - Warkna Purpurowy
- Po co, oni i tak już wiedzą gdzie jesteśmy, oni wszystko wiedza.
- Zamknij się - dodal - to najlepiej zakonspirowana kryjowka, o niej nie wie nawet krol Pontu
- A co mnie to obchodzi, wynosmy się!
- Zamknij się. Nikt stad nie wyjdzie bez mojego rozkazu, w innym wypadku zabije.
- Co za róznica.
- Musimy sie uspokoić, przeanalizowac...
- Po cholere?
dziewczyna wstała odstepujhąc od rannego. Przez kilka minut zakładala mu opatrunek, teraz widząc ze rana, choc głeboka nie krwawi tak mocno, mogla spokojnie właczyć się do rozmowy. Zaczela przerywajac kłótnie.
- Zaczeliśmy jak bylo zaplanowane - mówiolo wolno, wracajac myślami do akcji - Nie bylo jeszcze północy gdy wtargneliśmy tylnymi drzwami do kryjowki starca i jego ludzi. Bylam ja, czarny i Zielony. Przeszlismy kilkanascie metrow dlugim korytarzem w zupelniej ciszy i mroku. Według wczesniejszniejszego planu tak wlaśnie mial byc, ciemno, cicho i spokojnie, ale potem pojawił sie ten diabel.
Oczy mu zaswieciły w ciemności, wygladaly jakos dziwnie, takie kocie oczy. Nim sie spostrzeglismy zaatakowal i zabijal w mgnieniu oka, gdy sie spostrzeglam, zmieniłam kierunek i zaczełam uciekac. Niewiem jakim cudem przezylam, moze to ktos z naszych mnie uratowal, nie wiem. Ale oni obaj padli pod jej ostrzem.
W czasie opowiadania nawet nie drgnela jej powieka, zaden mięsien na jej twarzy nawet nie drgna, mimo ze zamysona przypominala sobie tą scene, jej twarz miala ciągle ten obojetny wyraz.
- A przeciez to byli zawodowcy - dodala.
- Ktos nas rozszyfrował - wtrącil Purporowy teraz zrywajac się z krzesla.
- Ktoś nas zdradzil - dodal z fotela Pomaranczowy.
- jak bylo u ciebie Rózowy?
- jak kurwa jak - powiedzial glośno, Purpurowy nakazal mu gestem, aby mowił ciszej, posluchal - Zalatwili nas tuz po wejściu, bylo nas osmiu, wiesz jakich ośmiu, to nie byly zwykłe panienki. To najlepsi szermierze krolestwa, albo nawet kurwa calego swiata. Ale gdy byliśmy juz w środku skoczyli na nas z zaskoczenia. Rozwalili wszystkich, jeden po drugim. Kilku zablokowao odwrot, reszta wciagala nas do wewnatrz holu. Nim sie spostrzeglismy co jest grane Niebieski i Bialy już niezyli, dostali kilka bełtow. Purpurowy to nie byla akcja przypadkowa, zostaliśmy wciągnięci w pułapke, a ci co to zrobili mieli pelne dane o naszej siatce i planach. Kto kurwa wydal rozkaz rozbicia grupy staraca i po co?
- Nie wiem - odpwoiedzial cicho Purpurowy, chodząc wzdłóz pokoju.
- ja ci powiem kto - dodał Rózowy - To byl ktos kto nie miał ochoty likwidować grupy starca, tylko ten ktos mial ochote zlikwidowac nas.
- Zgadzam się Purpurowy - wtrącil Pomarańczowy - Przyjmij do siebie ten fakt
- Ale po co, ktos by mial nas zdradzić.
- Wiejmy stąd - zwykle spokojny Pomaranczowy teraz zacząl powoli sie denerwować.
- Dobry pomysł, kurwa zajebisty.
- Zamknij się Rózowy. Purpurowy musimy coś zrobic, cos mi tu śmierdzi, w tej grze tym razem nie jesteśmy myśliwymi, tylko zwierzyną. A cos czuje że do rana bedzie, szach mat.
- Nie wyjdziemy stąd - powiedział ostro Purpurowy.
- A co zabijesz mnie?
- Zabije, za dezercje grozi smierc, wiesz o tym - Purpurowy sięgnal po kusze, która lezala tuz przy oknie. Zawsze trzymal ja w pogotowiu na najrózniejsze okazję, tym razem nie mial celować we wroga,. ale w swojego.
- I tak tu umrzemy.
- Umrzemy, nie umrzemy, jestesmy wywiadem krolestwa, nie możemy.
Rózowy oddychal głeboko, Pomaranczowy jak zwykle spokojnie siedzial w fotelu.
- A ty co na to Czerwona?- Rózowy spojrzal na kobiete - Chcesz tu umrzec.
Kobieta stala w cieniu pokoju, przygladajac się calej sytuacji ze zwyklą sobie obojętnością. Jej umysl dzialał teraz na najwyzszych obrotach.- Była jeszcze trzecia grupa - powiedziala wreście, zupelnie ignorując pytanie Różowego - ta ktora miała dostać sie do wewnatrz trzecim wejściem, o ktorym wiedzielismy tylko my.
- On byl w trzeciej grupie - Rózowy wskazal palcem na Fioletowego.
- O tym przejsciu nie wiedzial nikt, nawet Ludzie Starca - dodała ponownie nie zwracajac uwagi na Rózowego.
- Jak zapewne zauważyłaś, fioletowy jest ranny, a jego ludzie zapewne nie żyją - Ton Rózowego byl traz i nerwowy i ironiczny.
- Myślisz że on wie więcej niz my?
Kiwnela głową.
- On musi wiedziec więcej.
- Od poczatku cos niegralo - niemal szeptem zacząl mówić Fioletowy, byl wyraźnie oslabiony i ledwo wydobywal z siebie slowa - A przynajmniej do momentu gdy wtargnbeliśmy do wewnatrz pokoji mieszkalnych. Była cisza, taka ktorej nikt nie lubi, taka ktora niesie ze soba smierć - Wzrok miał mętny, tylko spomnienia jakby żywe, nie mógl nawet skojarzyc kto jest w pomieszczeniu, tylko mówił to co mial w glowie, to wspomnienie - wtargneliśmy do pierwszego pokoju, bylo ciemno, gdy wpewnej chwili omal nie upadlem. Cos bylo na podlodze - przerwal na chwile, oddychajac spokojnie zbieral w sobie siły - Krew, ciala, wszyscy martwi, w każdym pokoju trupy kobiet, mężczyzn i dzieci. Zasiekane w czasie snu, poprzebijane mieczami, sztyletami. Powycinane uszy, nosy, wydlubane oczy. Martwi, ich twarzy znałem w wiekszosci, choc niektorych niedalo sie rozpoznać, wiem. Wiedzieliśmy kim byly te ciala. Ktos nas uprzedził. W nastepnej chwili wpadliśmy na kogos zupelnie nieznajomego, kogoś kogo byc tam nie powinno. bylo ich więcej, ale on był najgorszy. Cały w czerni, o bladej twarzy i dlugich czarnych wlosach. A na twarzy mial ten swoj nieznośny usmieszek, pamietam go do teraz. A potem przyszła śmierć. To cos nie bylo stąd, to nie bylo racjonalne.
- A starzec - wtracił Purpurowy - byl wśrod martwych.
- Nie - dodal, ale po chwili sily ponownie go opuścily, zamkna oczy. Czerwona podbiegla do niego i przyl;ozyła mu reke do szyji.
- Żyje jeszcze, ale jest skrajnie wyczerpany.
- Niewiele mu pozostalo - dodal Rózowy - on juz nie ma szans, jest na wpół martwy i przerażony.
- Przy odrobinie szczescia jeszcze troche pozyje - wtrąciła kobieta.
- Przy odrobinie szcześcia - odparł Rózowy, po czym zwrocił wzrok w strone Purpurowego - Wiemy juz to co wiedziec powinnismy, więc do kurwy nedzy wynośmy sie stad.
- Co wiemy?
- jak to co, teraz juz wiadomo ze ktos nas zdradził, ktos wiedzial o calej akcji i teraz poluje na nas.
- Jedno pytanie - wtrącil Pomaranczowy - kto to byl?
- czy to wazne, jak sam wczesniej wspomnialem Pomarańcz, niedlugo bedzie szach mat.
- Zamknijcie się - Wtrącił Purpurowy - ani slowa, bo zabije. nikt nie będzie uciekał, do rana tu zostaniemy, potem według planu rozejdziemy się.
Rózowy prychną. czerwony i Pomaranczowy zachowali powage i względny spokoj
- A ty purpurowy - powiedzial nagle Pomarańczowy - powiedz im dlaczego mieli zlikwidować grupe Starca, przecież ty znasz fakty.
- Nie znam ich, wiem tyle co ty
- Powaznie, to ja powiem.
- A co tu kurwa mówic - podniusl glos Purpurowy - co. Dostalem rozkaz z góry i trzeba bylo go wykonac. Nie zastanawialem sie dlaczego taki byl.
- ty sie nigdy nie zastanawiasz, tylko wykonujesz rozkazy, a inni giną.
- Dlaczego po 15 latach inwigilacji - wtrąciła nagle kobieta - i zakazu rozbicia szajki starca, teraz przyszedl rozkaz jej zupelnego zlikwidowania. Po co, chce to wiedzieć, mam do tego prawo.
- Właśnie - powiedzial Pomaranczowy - powiedz im. Wiesz i ja wiem, ze szajke moglismy rozbić w każdej chwili, juz 10 lat temu. To zwykli krzykacze, nie mieli bojówkarzy, nie wznosili rewolucji, nie zrobili nic i do dzis nie wybili sie ponad swoja przeciętność. Jedyna dzialajaca grupa anty w krolestwie, trzymana przez wladce niemalże pod swoimi skrzydlami, po co?
- Król chcial mieć jakas konkurencje, przynajmniej jedną - dokończył Purpurowy - to wie każdy z nas, nawet najmłodsi. Krol utwierdzil sie w przekonaniu że lepiej miec przeciw sobie jedną grupe przeciwników, ktorych zdołał juz poznać i w pewnym sensie zapanowac nad nią niz wiele. To bylo wyjątkowo glupie, ale zdawalo egzamin. W krolestwie nie pojawiły żadne organizacje przeciwne jego wladzy, nie wiadomo czy to wybitne jego zasługi - tu uśmiechną się ironicznie - czy też rola kogos innego, miedzy innymi nas.
- Krol to idiota - dodał Pomarańczowy - najwiekszy kretyn jakiego wynioslo na tron to krolestwo, i niech zgadne...
- To byl rozkaz Krola - dokończył Purpurowy - Tylko jego, nawet nie wysłuchał rad swoich doradców.
- A ty ślepo w niego wierzyleś, ktoś go sprawnie omotał.
- Kartagina, Partia, kto? - wtrąciła kobieta.
- Może zagranica, a może ktos inny. Tutaj coś się wlaśnie zaczelo, jakas rewolucja, jakies zmiany, nadchodzi moi drodzy czas zmian, czas krwi i wojny. Koniec pokoju w kwartecie, a przynajmniej wzglednego pokoju. Bedzie potęzna burza, zawierucha ktora zmieni stary porządek. geografowie będa musieli zmienić swe mapy, powstana nowe panstwa, powstanie nowy swiat, a o starym będziemy uczyc sie z historii. Spadnie topór i odetnie glowy winnym i niewinnym, szafoty spłyną krwią. Miecze, Piki, Belty i halabardy dlugo już nie zasmakowaly krwi. Ale my moi drodzy tego nie dożyjemy.
Szach Mat
Byli szybcy jak błyskawica, niewidocznie w świetle lamp, pojawili się znikąd i zaczeli zabijać, po kolei. Pomarańczowy nawet nie drgna na swoim fotelu, przebity mieczem, umarł. czerwona probowala uciekac, ale byli wszedzie, nie moglo byc nawet chwili nadzieji. nie ma juz wywiadu Pontu, ta noc zakończyła jej istenienie na długie lata.
---------------------
Starzec starł z czoła pot, przetarl oczy. Przerwal ponownie pisanie i sięgna po kubek z wodą. Przechwylił, woda spłyneła mu po brodzie. Odlożyl kubek i ponownie wrócił do pracy, na chwile, znowu przygarna reka tom historii Kwartetu. Tym razem rzucil mu sie w oczy rozdzial o obcych rasach w kwartecie. Usmiechna się, choc wygladalo to na grymas. Obcych rasach, pomyślał, obcych. A my tu za to jestesmy stalymi bywalcami, a przeciez oni byli tu przed nami, może nie w samym kwartecie, ale przed nami. Zaczął czytac:
"Jesli chodzi o Elfy, to rasa ta jest bardzo dziwna i wogóle, a przynajmniej w dużej częsci nie stara się nawiązac stosunków z ludzmi, niewielkie przyjaźnie łaczą ich z Karasnoludami, ale rownie male. Elfy sa dlugowieczne i zamieszkują lasy i puszcze w rejonie połódniowych terenów Pontu i Partii. Ich królestwa z tego co wiemy nie dziela się granicami, ani nie toczą ze sobą wojen, choć rownież nie staraja się nawiązac ze soba jakiś powazniejszych kontaktow. Z raczej mniej pewnych żródel wiemy, że wśrod lasow istenieje trzy krolestwa Elfów, w ktorych panuje monarchia. Ale nie taka jak w naszym znaczeniu. Elfy sami wybieraja sobie krola, raz na pięcdziesiąt lat. Wygląda to tak, ze poprzednik z wlasnej woli abdykuje, a dane społeczeństwo wybiera jego nastepce. Wiemy, że taka sytuacja jest w jednym z krolestw, jeśli chodzi o inne, to uwczesnie brak wiedzy na ich temat, abym mógł w niniejszej ksiązce opisać sytuacje w tych że krajach. Równiez niewiele wiemy na temat zycia wsrod Elfich społeczeństw, gdyz Elfy nie tolerują żadnych obcych w rejonie swoich granic. Zupelnie inna sytuacja się ma jesli chodzi o tak zwanych Elfich renegatów, sa to wygnańcy, którzy osiedlili sie wsrod ludzkich plemion kwartetu, starajac sie jakoś żyć. Jednak na ogoł są to mordercy, zlodzieje i rozpustnicy. I wlasnie z tych przyczyn mogli zostać wygnani z Elfiej społeczności, choc nie jest to pewne, jak i to że wsrod Elfich krolestw istnieje prawo zakazu kontaktow płóciowych z ludzmi i krasnoludami. Ostatni argument może rowniez miec zasadniczy wpływ co do "Wygnańcow".
Trudno jest opisywac plemiona Elfie, o wiele łatwiej przychodzi, jesli weźmiemy pod uwage lud krasnoludzki, ktory juz od lat osiąga znaczna i owocna współprace z ludzmi. Otóz, krasnoludy sa mistrzam,i w wytopie żelaza, a co za tym idzie produkcji broni, natomiast icvh gorskie miasta mają zbyt malo możliwości aby wyżywić swoja społecznośc, dlatego handel wymienny miedzy obiema nacjami, jest idealnym połączeniem. Zacznijmy jednak od początku. Krasnoludy zyja w gorach Skalistych, gdzie istnieje wiele tajemniczych jeszcze dla ludzi podziemnych miast, rownież niewielka częśc społeczności zyje wśrod Gor tzw "Nieznanych", jednak neiwiele o nich wiemy, a ich mieszkancy nie współpracują z ludzmi, choc istnieje pewna ewenualność, ze jako sąsiedzi leżącej na północy tajemniczej Tracji, trzymaja z nia jakies kontakty, jednak nie ma oficjalnych źródeł popierających ta teze. Skupmy sie więc na krasnoludach żyjących wśrod gor Skalistych, na granicy Pontyjsko - Kartagińsko - Parrtyjskiej. Otóz, ludy te tworza społeczmości ktore nazwane sa klanami. Klan jest forma więzow rodzinnych, wsrod których po śmierci przywodcy, wybiera sie wsród starszy zny jego nastepce. Między klanami isteniej na ogoł przyjaźń, choc zdarzaly sie w historii rowniez konflikty..."
Przerwal odruchowo czytanie i wrócil do pisania, chwila rozrywki dla jego zmeczonego umyslu sie przydala, teraz mogł kontynuować. Kazda minuta stawala się na wage zlota. Rano mieli przyjść po niego, jego ludzie. Plan nakazywal ucieczke z miasta, wiedzial od swoich wywiadowcow że cos wisi w powietrzu. A później, później moze juz nie byc na nic czasu.
---------------
Noc zbliżala sie ku koncowi. Potęzny kruk szybował nad miastem, znizając co chwile swoj lot, jakby chciał się rozejrzeć i zobaczyć co dzieje sie miedzy załulkami. Przeleciał nad gorująca nad Andranopolem, stolica Pontu, katedrą, ktorej strzeliste wieze siegaly niemal niebu. Niedaleko znajdowalo sie targowisko, gdzie pierwsze uliczki zalegaly juz ludzmi, a kupcy rozpoczynali handel. Potem byl zamek krolewski, otoczony wewnętrznym murem, symbol potegi i chwaly Pontu. Stolica polódnia, jak nazywano Adrianopol rozpoczynala zycie.
Kruk zatoczył jeszcze jedno koło nad centrum miasta, poczym poszybował w strone jednej z kamienic, w slumsuch, znajdojacych sie tuz przy murze zewnetrznym. Wlecial miedzy uliczki, tam zwykle o poranku bylo bardzo cicho, mieszkajacy tam mieszkańcy zwykle kończyli dopiero nocne hulanki. Cały Adrianopol dzielił się na tych bardzo bogatych, mieszkajacych w północnej czesci miasta i zwykła biedote, z centrum i połódnia. Co nie zmieniało powszechnego faktu, ze zycia w Adrianopolu bywało na tyle proste, że cała stolica bawiła sie niemal przez okragly rok. Mieszkancy innych miast Pontu, to z zazdrościa, to z pogardą, mówila o nim, jako o mieście rozpusty i pijanstwa. I zwykle w swoich osadach nie mylila się za bardzo.
Ptak wlecial przez jedno z otwartych okien, zmieniajac sie w czlowieka. Miał teraz na sobie czarny dlugi po kostki płaszcz. Wlosy mial czarne jak wegiel, za to cere bardzo bladą. Oczy byly jakby martwe, nos przpominał kruczy dziub, usta mial male, bez koloru. A w calej postaci bylo cos tajemniczego, cos zupelnie nie przypominajacego czlowieka. Wyglaadala troche jak smierć, i cos w tym bylo, bo to w gruncie rzeczy byla śmierć. Postać postapiła kilka kroków. Obcasy stuknely o drewniana podloge, wydając przytlumiony dzwięk. Wewnatrz pomieszczenia zbajdowaly sie jeszcze trzy osoby. Kobieta, o dziwnych kocich oczach i szczupłej sylwetce. Chudy, wysoki męzczyzna o zimnym spojrzeniu i elf, z wielką szramą ciągnąca się przez niemal caly policzek. Elf zdawał sie zupełnie nie zwracac na nic uwagi, zajmując sie ostrzeniem swojego krotkiego miecza. W przeciwienstwie do innych.
- Zabilaś - powiedzial kruk podchodząc do kobiety. Ta przylozyła swoje usta, do jego.
- Zabilam - odparla.
- Co tak dlugo?! - Wtrącił sie Chudy.
Kruk spojrzal na niego i usmiechna się. W tym martwym wyglądzie pojawił się nagle pelen wesołosci,ładny uśmiech.
- A co, spieszno ci gdzieś? - odparł odwracajac sie plecami od rozmowcy i nalewajac sobie wina w zalegajacy na stole kielich.
- Akcja jeszcze nie skończona - dodał - A ty miałes pojawic sie wczesniej, zostalo nam jeszcze trzech do zabicia.
- O tych trzech sie juz nie martw - odparł Kruk popijając wino.
- Co masz na mysli.
- To, ze oni ciebie juz nie interesują.
Chudy był wyraźnie poirytowany. Zwykle on zajmowal się wszelka robota związaną z zabijaniem. teraz, dziwnym trafem pojawił sie ten poliform i obja dowodztwo nad grupa uderzeniową. Caly plan byl jego, tego kruka, a on, najwazniejszy czlowiek wywiadu Kartaginy, nie mial nawet wzgladu w cała w misje. Na rozkaz samego krola, dla ktorego tyle zrobil, zostal zepchniety do roli jakiegoś podrzednego zabijaki, pod dowództwiem tego aroganckiego ćwoka.
- Posłuchaj mnie - Kruk nawet nie raczył spojrzec na Chudego - Masz udac się do kartaginy i przekazać krolowi wszelkie informacje na temat misji.
- nie jestem poslancem.
- teraz juz jesteś - wtrącila dziweczyna. Chudy prawie wyszedl z siebie, ale kruk uspokoil dziewczyne gestem i kontynuował zwracajac wzrok w jego stronę:
- Przekażesz mu ze misja wykonana w calości. Cały wywaid Pontu i grupa starca jest martwa. Jesli bedzie chciał szczegułów, opowiesz mu co wiesz, jesli będzie chcial więcej, przekaż, że bede w kartaginie po wypełnieniu drugiej zaplanowanej częsci. Czyli za najdalej dwa tygodnie. Zrozumiałes.
- jakiej drugiej częsci?
- Zrozumiales?
Chudy odetchna głeboko. Wyraz jego twarzy ukazywal wściekłość. Nie odpowiadajac wyszedl z pomieszczenia.
Kruk przechylił kielich, wlewajac w siebie reszte wina.
- Elander - zwrocił się do milczącego Elfa. Ten nawet nie spojhrzal w jego strone i nie przestal ostrzyć miecza. Ale kruk wiedzial, ze go slucha.
- Weźmiesz dwóch najlepszych ludzi i ruszycie za starcem, kiedy ten opuści miasto, ma dotrzeć cały w miejsce o ktorym wcześniej wspominalem - Elf nawet nie kiwna glową, ze wie, tylko poprostu wstal i wyszedl. Byl bardzo dziwny, wogole sie nie odzywal, tylko sl;uchał. Ale mu nie bylo trzeba powtarzac dwa razy. Gdy zabijal, tez nigdy nie poprawial cięć. Byl zawodowcem, a takim sie wiele rzeczy wybacza.
- Tam jest jeszcze trzech z wywiadu Pontu, czy on sobie poradzi?
- Poradzi. Sam go wybralem.
- jest młody i jeszcze glupiutki.
- Tak jak i ty - odparł usmiechajac sie
- I przystojny - dodala nieco ironicznie.
- Tak jak ja - odparl arogancko.
- A jaka nasza dalsza rola?
Kruk spojrzal jej prosto w oczy:
- To stolica Pontu, miasto rozpuisty i pijaństwa. Zabawimy się w tej dekadencji, a potem ruszymy na północ z nastepna misją. Do Kartaginy mi sie nie spieszy.
- Zabijemy?- dziewczyna usmiechnela się
- Zabijemy
---------------------
"Monarchia w jakiej zyjemy my i pozstale ludzkie kraje kwartetu nigdy tak naprawde nie byla systemem idealnym. Wracajac do historii, mozna dostrzec jak wiele zła wyrzadzili krolwie malo inteligentni, albo nazbyt podejrzliwi lub zachłanni. W pierwszych latach panowanoa czlowieka w kwartecie, panowali krolowie nazwijmy ich, "dobrymi". Mieli przed soba pewną idee budowania lepszego świata. jednak cały ich wysiłek zostal zaprzepaszczony, kiedy trony zaczeli zajmować ich nastepcy. Takie panstwa jak Pont czy Kartagina, po latach spokoju zapragneły dalszej ekspansji terytorialnej, najlepiej kosztem innych państw. W taki sposob rozpoczął się trwający od dziesięcioleci konflikt z Partią, ktory... - Starzec przerwał nagle pisanie, ale nie ruszyl sie z miejsca. nasłuchiwał. Pokoj na poddaszu zajmowal juz od lat, więc potrafił odróżnić kazdy szmer, ktory został wywołany przez kogos innego. Zwykle tym sygnalem bylo skrzpnięcie schodów. O tej porze trudno bylo sie spodziewac lokatorów, ktorych choc bylo wielu, zwykle po nocach nie odrywali głów od poduszek. Imprezy również zdarzaly sie żadko, dlatego miedzy innymi starcowi tak bardzo to miejsce odpowiadalo. W Adrianopolu trudno bylo znaleźdz tak bardzo spokojne miejsce.
Schody ponownie zaskrzypialy, starzec powoli wstał z krzesla i podszedł do rogu pokoju, gdzie oparta o sciane stala naładowana kusza i sztylet. Starzec co prawda nie mial nigdy styczności z bronią i brzydzil się agresją, ale mieszkajac w takich czasach i prowadząc tak bardzo ryzykowny styl zycia, musial szybko przyswoic sobie podstawy. A kusza nigdy nie byla problemem w obsłudze, tym bardziej sztylet.
Czas byl niespokojny, szczególnie tej nocy, pomyślał i wycelował kusze w drzwi. Niemylil się z ostrozniąścią. Drzwi nagle wylecialy z zawiasow, a do środka wpadło dwoch ludzi. Belt z kuszy starca trafil pierwszego prosto w klatke piersiową, przytłumiony trzask łamanych kości rozniusl sie po pomieszczeniu. Drugi atakujący nie zastanawial się zbyt dlugo tylko skoczył na starca. W reku przygotowany mial kord, ciął profesjonalnie celując prosto w szyje, starzec w ostatniej chwili uniknął smierci. Jednak spowodowalo to nagłą utrate rownowagi, runą jak dlugi na podloge. Napastnik nie czekał ani chwili, zaatakował, ale w tym momencie stalo sie cos czego sie nie spodziewał, jego atak zostal odbity. Odwrócil sie w mgnieniu oka, tuz naprzeciw z uśmiechem na twarzy stał męzczyzna. Byl wysoki i miał atletyczną sylwetke. Jego twarz zalegał kiludniowy zarost, wlosy opadaly mu na ramiony. Byl ubrany w czerń. W reku trzymał miecz.
- Nieladnie - odezwał sie nagle - Cóz to za sprawiedliwość atakować starego czlowieka w jego wlasnym domu. Nieladnie - W glosie dalo się usłyszec arogancje i pewnośc siebie.
Napastnik nie mial ochoty na wymiane poglądow na temat sprawiedliwości. Nie czekajac na jego atak, skoczył ku niemu. Cios ktory zadal powalil by wielu, ale nie męzczyzne w czerni. Unikna ataku z dziecinna latwościa, a potem następnego i nastepnego. Dopiero czwarty atak przyjąl na miecz, robiąc to tak profesjonalnie, ze kord wypadł naspastnikowi z rąk. Na twarzy zabojcy pojawil sie pot. W glowie zupelna pustka i brak pomyslu na walke. Męzczyzna w czerni był szermierzem, z ktorym niewielu moglo sie rownać. Byl urodzonym geniuszem miecza, po każdym ataku mogl zabic, ale nie robil tego. Byl zbyt pewny siebie, arogancja nie pozwalała mu zabijac od razu. Chcial sie bawic, pokazać swoja wyzszośc, jak kot w zabawie z myszą.
Napastnik zanurkowal po miecz, zrobił to szybko i tak gwaltownie że uderzył plecami o ściane. Skrzywił się z bolu, bedąc świadomym smierci. To byla jedyna szansa. Męzczyzna w czerni nie zrobil nawet kroku. Widząc to podniusl sie bardzo powoli, nie spuszczajac z niego wzroku. Spokojnie, zachowac spokoj, pomyslał. Nagle, zaatakował tamten, wyprowadził potęzne pchniecie na korpus, trafil bez problemu, zabujczy cios, tak prostu do obrony, nie napotkał bariery miecza, nie wbil sie wpowietrze. Ostrze weszło w klatke piersiowa bez żadnego oporu, gruchoczac kosci i sięgajac serca. Kord wypadl z reki przecinika, ktory osona się na kolana. Męzczyzna w czerni oparł but o jego ramię i wyciągnął zakrwawiony miecz. Napastnik zawył, ostatni bol w jego zyciu. Upadł na podloge.
W tym czasie starzec zdołal już doczołgac sie do rogu pokoju i naladowal ponownie kusze. Skierował bełt w stronę męzczyzny w czerni, ktory nic sobie z tego nie robiąc, wycierał okrwawiony miecz.
- Nie widze konieczności aby uzywać tej zabawki - powiedział.
- Kim jestes?
- Nikim ważnym. twoja ochroną, dostalem polecenie aby doprowadzic ciebie do twierdzy Sevastopol.
Starzec był wyraźnie zaskoczony. Sevastopol jak dobrze sobie przypominal, jest potęzna twierdza na skraju oceanu. Jedną z największych jaką zbudowal Pont, jednak w dzisiejszych czasach nie miała powazniejszego znaczenia strategicznego.
- Na czyje polecenie, mam udac sie do Sevastopola?
- Nie ma czasu na pytania
- A byl czas na zabawę z tamtym - wskazał martwego napastnika.
Męzczyzna w czerni usmiechna się, nie zwracajac zupelnie wzroku na starca.
- trzeba bylo dać im szanse
- A jak sie nie zgodze iśc z tobą? - zmienił temat starzec dostrzegajac bezsens dalszej kłótni.
- Dostalem polecenie, aby dostarczyc żywego. Podróz więc może byc albo przyjemna albo nie przyjemna.
Nie spodobal się starcowi od samego początku. Byl mlody i jeszcze w gruncie rzeczy malo inteligentny. Potrafił idealnie mydlic oczy swa elokwencja, ale nie dalo sie ukryć młodzieczej dumy i naiwności. Jak u tych wszystkich rycerzyków z ballad i powieści. Tacy na ogół albo szybko padaja w bitwach, alkbo madrzeja i stają sie profesjonalistami. Ale tych drugich jest naprawde niewielu.
Starzec wstał i otarł stary płaszcz z kurzu. Katem oka dostrzegl za drzwiami trzecie cialo, tego rycerzyk musial załatwić zaraz po wejścu tamtych dwóch. Wybor byl jednoznaczy, musial udac się z tym mlodziakiem do Sevastopolu, pomyślał. Wiedzial że musi sie wywiedziec jak najwięcej od niego, ale byl nieomal pewien że on niewiele wiecej od niego wie.
- A więc w droge - powiedział rycerzyk
Powrót do góry
 
 
Polkolordek



Dołączył: 24 Maj 2003
Posty: 503
Skąd: Gdansk

PostWysłany: Sob Lut 17, 2007 12:09 am    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

nono radji Wink wyglada na to, ze wrociles w pieknym stylu ze swoimi opowiesciami, kiedys jak byly Twoje opowiadania to i forum kwitlo, wiec moze teraz bedzie podobnie

pozdro
Powrót do góry
 
 
leokles



Dołączył: 07 Gru 2002
Posty: 640
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon Lut 19, 2007 7:55 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Aż wstyd się przyznawać, lecz w ostatnim czasie rzadko kiedy czytałem. W wolnych chwilach, kiedy to pozostawałem sam bez mej miłości, oddwałem się do reszty Kropkom. Niekiedy obejrzałem jakiś program w telewizji, zdarzało się nawet, że sprzątałem w mieszkaniu, lecz książki leżały bokiem, niektóre to pokryte już całkiem sporą warstwą kurzu.

Ale...

Teraz gdy przeczytałem pierwszy fragment i mam nadzieję, że nie ostatni Twej powieści nie mogę się doczekać na następną część. Zatem Radji nie próżnój i nie pozwól nam czekać zbyt długo na ciąg dalszy.

Fajnie Radji, że znów zacząłeś pisać, gdyż Kropki to nie tylko gra, ludzie, forum, ale to także Twoje opowiadania.
Powrót do góry
 
 
radji



Dołączył: 17 Cze 2002
Posty: 556
Skąd: z Siedlec

PostWysłany: Sob Lut 24, 2007 3:45 pm    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rozdział II

"Gdzie spotykamy bohaterow niniejszej powieści i dowiadujemy sie co nieco o ich zawodzie i zainteresowaniach.

- A ja wam powiem moi drodzy - powiedział basowym glosem krasnolud, ocierajac brode z piany po piwie - nie ma to jak w Efezie
Trzej towarzysze krasnoluda siedzacy na przeciwko za stolem uniesli kufle i wypili zdrowie Efezu, najorginalniejszego miasta Pontu, gdzie nie dotarla jeszcze fala antagonizmów miedzy rasowych, choc niewatpliwie dotrze, za dzien, morze dwa, dotrze i zmieni wszystko. Ale dzis Efez zyje po staremu. Warto zaznaczyc że przy stole siedzieli dwoch przedstawicieli rasy ludzkiej i jeden niziolek.
I kazdy ze smakiem popijał złoty napój w knajpie o ironicznej nazwie "U Zakonnicy Joli" Nazwa od samego początku miala bulwersować wszystkich porzadnych obywateli Efezu, którzy zamierzali spocząć i wypić jednego głebszego. Nie trzeba naturalnie wspoiminac, że Jola, starsza pani o kolorowej przeszlości nie byla zakonnica, tylko byłą dziwka, która dzieki odpowiednim koligacjom małżeńskim i bardzo tajemniczej smierci jej podstazałego i bogatego męża dorobiła sie nie lada fortuny. A przeszłość ustawiła ja odpowiednio w kregach hazardzistow, zlodzieji, kurwiarzy, mordeców i innego talatarstwa peltajacego się ulicami cudownego, smierdzącego i niebezpiecznego jak cholera Efezu. Wieć jak to ujął nasz pierwszy, choc nieco mniej barwny bohater od wdówki Joli, krasnolud Terbel. Nie ma to jak w Efezie.
Samo miasto jest jednym z najstarszych miast Pontu i zostalo zalozone wedłóg legendy, przez na wpół mitycznego pierwszego krola Pontu Herakliusza I Wielkiego. Miasto słuzylo jako port i do dziś nim pozostalu, choć od wielu stuleci znacznie zbiednialo, od kiedy krolowie miast interesować się błekitem morza i podrózami w odlegle krainy woleli toczyć konflikty ladowe ze swoimi sasiadami, jak by mialo to jakis wiekszy sens. W Efezie, kiedy już towarzystwo znacznie sie pochlalu i nie bylo ryzyka podpaśc krolewskie milicji, ciągnącej wzdłóz ulic, krzyczano zwykle na pohybel wszystkim wladcom Pontu. Po kolei, od dwoch stuleci. Naturalnie z każdym nastepnym toastem wiwatujących i podchmielonych biesadników bylo coraz mniej, tak że malo kto udanie doczekal powszechnie nam panującego i zupelnie w Efezie nie kochanego króla Baltaza VII. Wiec po kilku takich imprezach wielu spamietalo wiecej historii, niż po lekcach na uniwersytecie w Konstantynopolu.
A co do samej geografii, spogladajac na mapę, mozna rowniez dostrzec że miasto jest zupełnie na uboczu. Polozone na dalekiej północy, tuz przy morzu, z dala od wielkiej polityki i w duzym stopniu od władzy krolewskiej. W Poncie uchodzilo za centrum nielegalnego handlu, i kryjowek ściganych mordecow i innej masci zloczyńcow. Tak, Efez musial robic wrażenie.
- Bywalo sie tu i tam - kontynuował Krasnolud Terbel, ktorego zwano patriota, ze względu na swoja miłość do wlasnej nacji. Nie rzadko obiawienia i fascynacja krasnoluda bywala bardzo irytująca dla jego towarzyszy. Ale cóż, jak stwierdzil sam patriota, nic na to nie pordzi.
W knajpie bylo już spokojnie, ale bardzo syfiastwo. O poranku zwykle pozostawalo niewielu biesadników, dziś nie został nikt, wszyscy schali się i zarzygali, nie doczekajac poranka. Krasnolud i jego towarzysze wstapili dopiero o poranku. W połódnie mieli wyruszac więc nocna biba była nie na miejscu. Nie to żeby zakazano, bo i kto mial to zrobić, Narses, Aspar, o nie, Narses co prawda dobiera zlecenia, ale tylko dlkatego ze jest człowiekiem, a czlowiekowi prędzej zaufają. Natomiast elf Aspar, co z tego ze nastarszy, skoro najglupszy. O nie, zabronic, nikt mu nie mógl zabronic. Może tylko jedna rzecz, poranny kac. Jednak gdy sie przebudził, utwierdzil sie w przekonaniu, że nalezy jeszcze odwiedzic knajpe, w ktorej bywał przez ostatni miesiąc wraz z towarzyszami, ostatni raz przed kolejnymi wedrowkami i nowymim zleceniami.
W środku, choć spodziewał sie pustki, ewentualnie kilku śpiących za stołami, spotkał kilku starych druchów z hulanek. Oni najwyraxniej rownież tego dnia opuszczali "piekne" miasto Efez. Podstarzały Hernon był kupcem, z pokolenia na pokelenie, czym handlowal i gdzie handlował krasnolud nie wiedział. Młodszy Esteban zajmował się podobnie jak on, najrózniejszymi zleceniami. Terbel znal go dobrze, nie raz toczyli male wojny miedzy sobą, w ktorej nie raz kogoś wynoszono martwego. Dzis jednak panowal spokój. Esteban działał w grupie upiorow, jak dawniej sie nazwali. Patriota uważal że to kretyńska nazwa. Mial racje. Niziolek Gutek natomiast zajmowal się przemytem. Dziwna to była ferajna, ale w barze "U Joli...", zwykle nie rozmawiano o interesach.
- A wy gdzie Terbel teraz ruszacie - zagadną Esteban - chyba nie wpierdalac sie nam.
- Na połodnie - odparł nie bez drwiny krasnolud.
Esteban załapal dopiero po chwili, więc na riposte bylo za późno.
- Dla was nieludzi, coraz trudniej chwyba podrózowac - zmienił temat Hernon - czasy sie zmieniają, my ludzie coraz bardziej dominujemy.
- Zmieniają, niezmieniają, narazie nie ma co narzekać.
- Do Adrianopola juz wstepu niemamy - dorzucił od siebie niziołek
- Elfie kurwy co najwyżej - parskną Esteban.
- Trudno sie dziwić, wsrod ludzi nie znajdziesz takich kobitek, jak te elfki - powiedział Hernon.
- Coś sie tak zachmurzył Terbel, piwo ci nie poszlo
Krasnolud wyraxnie ucichł, ale to nie piwo. Spojrzal na Estebana.
- Dla mnie to nielada skurwysynstwo.
- Co?
- Handel ludzmi.
- Moralista sie znalazł, kurwa mać. A ty co jesteś, bez grzechu, ilu ludzi juz zasiekaleś
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Ten świat schodzi na psy
- takie kurwa zycie, kazdy orze jak może, jak nikogop nie potepiam, wy tez nie powinniście. Ilu ty ludzi pchneleś juz nożem Hermon, nie wierze ze lubisz zdrowa konkurencje, a ty Gutek, ilu zajebales w ciemnych załulkach.
- Napijmy się - wtrącił niziolek - nie zdrowo jest rozmawiac o interesach przy piwie, bo te szybko sie zwraca, a balaganu nam dzis nie potrzeba.
- Ot, kurwa wspaniala mysl - dorzucił Hernani.
Wszyscy przechylili kufle.
- Jeszcze kurwa, krasnoludkami zaczna handlować - dorzucil ironicznie Esteban
- odpierdol sie - patriota odstawił kufel.
- Spokojnie panowie - rozległ sie zza lady kobiecy glos, samej wlaściielki. Nieco podstazalej, ale jeszcze urodziwej Joli - Burd o poranku mi tu nie potrzeba, juz w nocy wystaczajaco sie prali po gebach.
- A ty co Jola o tym sadzisz - zagadną Esteban - sama przecież niegdyś kurwiłas się.
Jola zupełnie nie wzruszona slowami zabójcy, spojrzala w jego strone.
- Zgadzam sie z patriotą. A co do mnie, to zupłenie inna bajka, nikt mnie do niczego nie zmuszał.
- Moralisci kurwa, sami moraliści bez grzechu.
Esteban wzniósal kufel w gore:
- Za moich pijackich znajomych moralistow, niech ich bogowie świetymi zrobia i na chmurce posadza.
Łykneli, ale bez wiekszego entuzjazmu.
- A gdzie szanowny pan elf - dorzucil hernani, gdy wszyscy odstawili kufle.
- A gdzie on może być - parskna Esteban - ten to juz zupelnie sie pozbyl swoich elfich ideałów. Wiekszego kurwiarza jeszcze nie widzialem, ile wziął sobie tym razem panienek Jola?
- Trzy - odparła z usmiechem.
- Chyba musi dobrze je rżnąc, bo zawsze wszystkie wychodza zadowolone.
- lepiej niz ty.
- Nie ma to jak zmiana tematu - wtrącił niziołek - Z polityki na kurwy. Oj, panowie, ja to bym sie napil za pomyslnośc interesów, bo te ostatnio idą róznie.
- Ja nie narzekam, a ty Gutek przeżóć sie na kurwy.
- Konkurencja za duża i niebezpieczna zabawa, za to grozi palik. A jeszcze dla nieludzi...
- Konkurencja, konkurencja, ale rznąć to każdy byl i bedzie, a dla nieludzi palik to i podrzednym zlodziejaszkom szykuja, więc i róznica to kurwa żadna.
Napili się, za pomyślnąśc interesów.
- A ty czym sie teraz zajmujesz Gutek - zagadną Esteban
- Interesy, a to panowie nie przy piwie...
- Bo zwraca się, wiem - wtrącił Esteban
Z pokoju po drugiej stronie baru własnie wyszly trzy dziwki. Dwie byly na wpół rozebrane, idąc falowały jedrnymi i calkiem sporymi piersiami. trzecia byla kompletnie naga. panienki zupełnie nie zwracaly uwagi na widownie, tylko spokojnie przeszły do innego pokoiku za barem. Naturalnie na twarzy kazdej zalegał piekny uśmiech. Na końcu z pokoiku wyszedl elf. Aspar faktycznie mógł robić wrażenie na płci przeciwnej. Byl może sredniego wzrostu, ale twarz promieniowala nie lada urokiem. Gdy dochodziły do tego blond wlosy spływajace za ramiona, mozna by smialo porownac go do mitycznych herosow z obrazow i rzeźb.
Aspar podszedł do lady i odebral swoja broń. Krótki miecz i sztylet. Mial jeszcze coś co przypominało kij, ale tylko częsciowo drewniany, przyczopiona do niego byla krotka metalowa rurka. Broń ta nie byla znana w żadnym zakątklu kwartetu. Skad mial ja elf, jak twierdził, znalazł. Sam nazwał ją "dymiarką", gdyz po oddaniu strzału, dymu bylo co niemiara.
- Jesteś Terbelku, jak widze - powiedzial zwracajac sie w strone stolika
- Ty też
- Nie odmawiasz sobie, jak widze porannego piwka.
- Ty rownie nie odmawiasz sobie porannego bzykania
Uśmiechneli sie do siebie
- Przez ten miesiąc Terbel, to my sie chyba niewiele widywaliśmy.
- Kurwy i alkochol nie chodza ze soba w parze - odparł krasnolud.
Parskneli smiechem caly stolik, choć może troche zbyt wymuszonym.
- My tak sobie tutaj konwersujemy, mosci elfie - wtracił Esteban - Jak to jest, ze one zawsze wychodza radosne.
- Do kobiet trzeba miec, moi drodzy podejście.
- Kurwa, podejscie. ja tam zawsze myslalem ze trzeba tylko fiuta wsadzić i czekać.
- Kiepskie podejscie.
- Kurwy, kurwami - odparl nagle niziolek - a interesy czekają.
- Poczekają
- Nie dziś, do nastepnego - dodał niziolek i wstał kierując sie ku wyjściu.
- i mi rownież spieszno - odparl kupiec. - ale jeszcze chwile posiedze.
- Jola daj kolejke, ja dzis stawiam - powiedział Esteban
- Zlecenie się dobre trafiło?
- bardzo dobre.
- Opowiesz.
- piwo sie kurwa zwraca, nie o interesach.
Elf usmiechna się. Terbel przechylił kufel. Jola przyszla z wielka taca na ktorej stały cztery kufle.
- Czestujcie się, czym chata bogata - Esteban wziął jeden kufel.
Wszyscy przechylili kufle wlewajac w siebie ile sie da. Wszyscy, oprucz elfa.
- Co jest elfie, piwo ci nie smakuje - parskną Esteban.
- Kurwy i alkochol nie idą w parze - odparł nieco ironicznie.
Zabojca wyszczerzyl zeby.
W tej chwili do knajpy weszly trzy osoby. parszywe mordy zdradzaly od razu, że owi przybili zajmowali się raczej bandyckim procederem, niż papierkową robotą. Przez plecy mieli przezucone potęzne dlugie miecze. Jeden z nich, stojący w środku, o potęznej sylwetce i wygladem za ktory z miejsca mozna byloby trafic na szafot, podszedł do stolika i usiadl na miejscu, ktore wczesniej zajmował niziołek. Pozostali dwaj, niczym ochrona, pozostali przy drzwiach.
- Co ty kurwa Esteban, z konkurencja sie zadajesz - powiedział cięzkim zachrypniętym glosem.
- Jak sie niema co sie lubi, to sie lubi co sie ma - odpowiedział.
- Elf kurwiarz - powiedział nowo przybyly, kierując zaczepne spojrzenie w stronę Aspara - kiedy ja cie kurwa na szafocie zobacze?
- Kiedy dziwka bedzie na powrot dziewicą.
Nowy uśmiechną sie parszywie. I siegną po kufel elfa.
- ty chyba nie pijesz.
Elf nie odpowiedział, nowy przechylil kufel i spluną na podloge.
- Zadanko czeka Esteban - zwrocil wzrok w kierunku zabójcy - koniec wakacji.
- czas najwyzszy.
- Zbieraj się, nie będe dlugo czekał.
- Jaki kierunek?
- Na Adrianopol. Na szczęscie tam nie wpuszczają takich przybłed jak ci dwaj - Głową wskazal na elfa i krasnoluda.
- I ja bede rad, nie ogladajac już twojej parszywej mordy - odgryzł sie krasnolud.
- Skrocil bym cie o glowe karle.
- Spróbuj - odparł krasnolud, wskazując swoj topor ktory stał oparty o stół - moge cie z nim ożenic.
- Spokojnie panowie - wkroczył miedzy nich Esteban - nie czas i nie miejsce. Jesteśmy w Efezie, a tutaj panują rozejmy. W tak pieknym lokalu, jak u Joli się nie rozrabia i nie wymachuje bronią. Czas na nas, Krieg.
Wstali obaj i ruszyli w strone drzwi. Nowy, imieniem Krieg splunąl, ale nie raczył wydawac z siebie juz słow. Esteban machną do współbiesiadników:
- Do zobaczenia.
- Oby nie na szafocie - odpowiedzial elf.
Wyszli
Kupiec rowniez opuścil lokal, pozostawiajac w nim tylko Aspara i Terbela.
- Gdzie Narses? - zagadna elf
- Interesy, nowe zlecenie sie szykuje, roboty co niemiara.
- I dobrze, miesiąc przerwy niedobrze robi na kondycje, czas wyruszać
- Przed połódniem mamy sie spotkać z Narsesem, przed Tawerną.
- Juz jest przed połódniem.
- Więc czas ruszać - Krasnolud wypil reszte piwa i wstał.
Obaj wyszli przed bar.
------------------
Z progu knajpy można bylo dostrzec port i szybujace na wietrze mewy. Z od dawna juz nie naprawianych rybackich barek smierdzialo rybami jak cholera. Drewniane molo nad woda bylo dziurawe jak ser, albo inaczej, jak mury po długotrwalym ostrzale miasta. Wyglądalo to nad wyraz beznadziejnie, ale jakos sie kręcil interes, powolutku. Chałupy zalegajace doki nosily juz ślady dlugotrwalego braku renowacji, wygladaly tak samo beznadziejnie jak kręcocy sie wokół swych łodzi, rybacy. Bylo cicho i spokojnie, jak zwykle o poranku. Miedzy ulicami Efezu, wśrod knajp i melin chodzil dowcip, że lepiej rybacy mieli by, gdyby łowilili ryby w Adrianopolu, w tamtejszej fosie okalającej miasto, a nie tutaj. Dowcip smieszyl tylko juz dobrze zawianych, zreszt a byl juz bardzo stary. W gruncie rzeczy, ow dowcipnisz ktory pierwszy raz opowiedział swoj kawał, nie przesadzil za bardzo opisując mozliwości tutejszych rybakow. Byli oni chyba jedynymi mieszkancami miasta ktorzy zajmowali sie legalna robota i gowno z tego mieli. Tylko glupiec mógl się zajmować polawianiem ryb, a tacy wszedzie sie trafiają.
Krasnolud przeciagna sie i ziewną, bekną przy okazji glośno, jak by chcial obwieścic miasto swopje wyjcie z baru. Nikt tego nie dostrzegl, moze bekną za cicho? Elf za to poprawił dymiarke na plecach i miecz przy boku. Rozejrzeli sie dookola, jakby szukali kierunku.
- Z jednej strony zal mi troche - powiedział krasnolud
- Czego?
- Opuszczania miasta
- A ja mam dosyć
Krasnolud parskną
- Nie dziwie ci się
Słonce bylo wysoko na niebie, bylo cieplo jak na północne rejony Pontu, na tyle cieplo że za bardzo nie mieli ochoty wyruszać w droge, szczegolnie krasnolud. Rozleniwil sie strasznie, Elf jednak pogonil przyjaciela, czas naglił. Narses nie lubił spóźnień, szwędał się wtedy z kąta w kąt i klną pod nosem na swoich kompanow. Gdy ci wreście dotarli na miejscie, zwykle powtarzał "Kurwa, narescie, ile mam na was czekac?" Zwykle olewali to milczeniem, nie warto bylo wdawac sie w dluzsza polemike, Terbel raz probowal i skonczylo sie na 3 godzinnej konwersacji, a wlaściwie monologu Narsesa. Krasnolud sluchal co prawda tylko przez 10 minut, a później sie wyłaczył zupełnie, ale Narses ciągle gledził. Zreszta lubił gadać, ludzka glupia wada, jak to okreslil elf, zawsze gledzą i gledza, zamiast zamknąc ryje i sluchać, może wtedy by zmadrzeli.
Waskimi ul;iczkami, miedzy drewnianymi rozsypujacymi sie juz domostwami ruszyli w głąb miasta. Wzdłóz ulic płynela woda i szczyny, na środku zas, niczym minaturowe wieże zalegaly końskie kupy, ludzkie tez byly, ale bliżej budynkow. Ludzie, a przynajmniej wiekszośc zwykle najpierw szukala odpowiedniego miejsca na potrzeby fizjologiczne, a dopiero później zdejmowala spodnie. Natomiast koniom bylo wszystko jkedno gdzie srają. ta mieszanka morskiej bryzy, ryb, i najrózniejszych ekstrementow, tworzyla cudownie śmierdzący klimat Efezu. Gdy tak szli, nie obylo się berz spotkania istot im podobnych. Ludzi, elfow, krasnolodow, nizołków, gnomów itp. Zwykle szli o wlasnych siłach, ale znalazło się kilku spiących wzdłóz ulicy. Wydawali oni z siebie woń podobna do reszty miasta, bylo cudownie.
Przeszli w strone placu głównego, a potem zgłebili sie w nastepne uliczki, mijajac kilka burdeli i knajp. Wyszli przed kosciół. Przybytek bogow wyróznial sie nieco od reszty miasta, ale chyba tlyko wielkkościa. Dawno temu ktos go zbudowal, ale dzis nikt juz tam nie uczeszczał. Stanowil dobre schronienie dla bezdomnych i innej masci pijactwa. Kiedys ktos wpadl na genialny pomysl, aby wykorzystac świątynie na inny sposob. Biorąc pod uwagę jej rozmiary, mogla swietnie nadac sie na bar z burdelem. W burdelu natomiast dziwki miały by nosić zakonne ciuszki. Pomyslodawca miał ochote na wprowadzenie nawet kilku kapłanow. Ale cóż, ówczesny burmistrz miasta sie nie zgodził. Co prawda w niecaly rok póxniej zadzigano burmistrza, ale do tej pory obrotny inwestor załozyl burdel z barem w innym miejscu i pomysl upadł. O calym zabójstwie krazyły później po Efezie legendy, w ktorych jakobny mordestwo mieli dokonac pewni amatorzy płatnej milości, z kierunkiem jednak bardziej ku kapłanom, a nie zakonnicom.
- Widywałeś się z Narsesem przez ten czas, Terbel?
- Rzadko, może ze dwa razy w ciągu całego miesiąca.
- Jak zwykle pewnie oglądał się za nowa pracą?
- Znasz go Aspar, on nie lubi hulanek, dla niego wakacje to strata cennego czasu.
- Dziwie mu się Terbel, on tylko odkłada pieniadze i w sumie nic z tego nie ma.
- Chce się ustatkować.
- Kolejna glupia zachcianka ludzka, chęc ustatkowania się, ja zyje już tyle lat i nigdy nie zapragnelem się ustatkować.
Krasnolud parskną.
- W twoim przypadku to by było raczej trudne. Dla was Zycie się nigdy nie kończy, nie zestarzejecie się i nie umrzecie. Ja i Narses mamy trochę inna sytuacje.
- Racja Terbelku, zapomniałem że wy zyjecie szmiesznie króciutko
- Może to i lepiej. Można się znudzić
- Powiem ci szczerze Terebel, że tyle już widziualem swiata i dalej on mi się nie nudzi. Jedno musze powiedzieć dobrego o świecie ludzi, jest on o wiele bardziej kolorowy, niż świat elfów. Moja nacja zyje ciągle w jednym nudnym jak cholera miejscu, nie ciągnie nas do przygód i innych ciekawych rzeczy.
- Jak by wszystkie elfy myślaly jak ty, to już dawno opuścily by lasy.
- Jakby myślaly, ale one są jakies dziwne. Ich cieszy to życie. Ale chyba nie jesteśmy odosobniona nacja jeśli chodzi o stateczność, nie krasnoludzie?
- Co racja to racja. My też żyjemy w górach i za bardzo nosa na zewnatrz nie wystawiamy, ale my umieramy, a wy nie.
- Kwesta mentalności i umiejętności dostosowania się.
- Nie wszyscy to potrafią, twój przykład.
- Ale większość. Ja zawsze uchodziłem za odmieńca, co z tego że jestem w pełni krwi elfem, żadnym tam półelfem czy ćwierćelfem. W moim przypadku cos nie zadziałało, cos się najwyraźniej popsuło. Oni od razu to dostrzegli i mnie wyrzucili.
- Widzisz patriota – kontynuował elf – po świecie chodzi troche elfów, ale oni nie są pełnymi elfami, to dziwne twory ewolucji, połaczenie genow ludzki i elfów. Oni częściowo odziedziczyli po ludziach ich mentalność, cechy charakteru, a po nas elfach wygląd, zemną jest zupełnie inaczej, ja nie jestem jednym z nich.
- czyli krotko mówiąc – wtrącił krasnolud – jesteś elfem który nie potrafi wysiedzieć na dupie.
Elf uśmiechną się kacikiem ust.
- Nazwijmy to tak.
------------------------------------------
Pomieszczenie było przyciemnione i zupełnie wyzbyte z wszelkich elementów, dzieki którym pokoik hotelelowy moglby być pokoikiem hotelowym. Ani łózka, zadnych mebli, nic. Pokoik był specjalnie przystosowany do rozmów o interesach miedzy dwoma osobami. Był tam tylko stolik i dwa krzesła. Wiecej nie było potrzeba, aby prowadzic podobne konwersacje.
Narses przeciągną palcami po swych ciemnych włosach i spojrzał na rozmowce. Był nim starszy mężczyzna o ostrych rysach i kilka Az nazbyt widocznych i szpeczących blizach na twarzy. Od razu można było dostrzec twarz najemnika, mordercy i zbira, nikogo innego nie przypominal. A jednak ow męzczyzna był biznesmenem i wysoko postawiona szychą podziemia Pontu, ale jego wygląd ukazywał kogoś, kto swoje ma już za sobą. Męzczyzna faktycznie wspinał się w hierarchi powoli, nie omijając żadnego stopnia, morderczej profesji.
- Lubie ciebie Narses – powiedział niskim tonem – nigdy się na tobie nie zawiodłem, zawsze wykonywałeś zadania bez zbędnych problemów i pytań. Dlaczego więc teraz robisz problem?
- Bo to nie jest zadanie dla mnie
- Pieniadze SAcztery razy wieksze, po co więc się przejmować. Masz jakaś kurewska hierarchie wartości, za łatwo dla ciebie. Czym się kurwa przejmujesz?
- Bo mi cos tu śmierdzi szefie, zabicie pewnego starca za gruba gotowke. To zadanie dla amatora, a ty chcesz wyslać nas i zapłacić trzy razy wiecej niż za normalne zadanie.
„Szef” uśmiechną się krzywo. Blizna biegnąc przez usta zniekształcała zupełnie ten gest.
- Przyszedł do mnie pewien typek – zaczął „szef” – parszywie wyglądal, blady cały, ubrany na czarno, nieistotne. Pyta mnie czy nie wykonam dla niego malego zadanka. I opowiedział cała historie.
- Znaczy że chcesz mnie wpierdolic w niepewny interes, może jakas polityka jeszcze, o nie.
- W naszym fachu chcesz bezpiecznego interesu?
- Myślałem ze masz pewne kontakty.
- Mam kurewsko pewne kontakty, ale za takie pieniadze jestem gotowy zaryzykować. W interesach, kto nie ryzykuje ten nie zarabia.
- Albo traci glowe, dosłownie.
- Polityka to to na pewno nie jest, jakby była to bym o tym wiedział. Łatwo może nie będzie, ale pieniadze są bardzo konkretne, lepszych nie zarobisz w tym parszywym panstwie.
Narses wziąl głęboki oddech, jeszcze raz przejechal palcami po wlosach.
- Wspomniałeś że pewien staruch i jego przyboczny rycerzyk Ida sobie z Adrianopolu do Sewastopola, mamy ich na dukcie zasiekać i sprawa zalatwoina, żadnych dodatkowych problemow, tak?
- Zadnychj problemow, po za tym , ze będziecie musieli wrócic do Efezu po reszte gotowki i wydac ja tak aby się nie zachlac i nie za ruchach. Wszystko – Blizna na twarzy ponownie zmieniła gest w uśmiechu w straszliwy grymas.
- Co jest takiego w Sewastopolu?
- Twierdza.
- To kurwa wiem, ale co jeszcze?
- Nie wiem co masz na mysli
- Nie pierwszy raz już słysze o wędrówkach w te rejony, czyzby tam się cos kroiło?
- A co ciekawego słyszałeś?
Narses uśmiechna się kącikiem ust.
- Nie mów mi że nie wiesz
- Wiem, ale chce się dowiedziec więcej.
- Wśród nieludzi w Efezie panuje przekonanie że już niedługo Sewastopol przestanie być krolewski.
- Plotki.
- Czyzby.
„Szef” spojrzał na niego bardzo spokojnie, przez chwile panowala cisza.
- Sewastopol zawsze będzie krolewski, to zbyt potęzna twierdza aby ja od tak oddać. A nawet jak kroi się jakis bunt to król wysle tam odział pacyfikacyjny, na pewno nie odda tej twierdzy byle komu. Co z tego ze twierdza malo dzis znaczy, to w koncu Sewastopol, nie wiem więc czemu tu bardziej wnikać.
- Kiedy zaczeles mówić o starcu – zmienil temat Narses – Skojarzyla mi się jedna postac, czy ja o czyms jeszcze nie wiem.
- Mow dalej.
Narses uśmiechną się ironicznie.
- Ja mam mówic dalej?
- Nie lubie jak szukasz odpowiedzi na pytania, znając już je.
- W Adrianopolu dzialała pewna grupa, tak zwana grupa starca, teraz dowiaduje się że mam zabic pewnego starca, nie dostrzegasz dziwnej analogii?
- Ależ dostrzegam bardzo dobrze, mowimy o tym samym starcu
- Więc skąd nagle pewien znajomy nam starzec, wyrusza z miasta w którego nie wytykal nosa przez pół zycia i kieruje się z pewnym typem na Sewastopol
- Nie wiem.
- I to mi kurwa nie pasuje
- Posłuchaj Narses, dla mnie odpowiedz musi być jasna, bierzesz to albo daje ci cos innego, za mniejsze pieniadze i z wiekszą papraniną
Narses zamyślił się
- Co się stało w Adrianopolu?
- Nie wiem, może cos dużego, a może cos nieważnego. Nie wiem.
- A co się stanie jak zabije starca?
„Szef” uśmiechną się jeszcze bardziej nieładnie.
---------------------------------------------------------
- Ja nigdy nie opuściłem tak naprawder swoich – mowił krasnolud – Zawsze będę ich wspomagał w czasie wojny.
- A jednak żyjesz wśród ludzi – odparł Aspar
- W gorach żyje się coraz gorzej, szczególnie dla takich jak ja, miałem wybór, albo rusze w świat, albo do kopalni. Wiedziałem że górnikiem nie zostane nigdy, została więc tulaczka, ale wroce, kiedy się już ustawie.
- Nie bardzo ci to idzie – odpowiedział nie bez drwiny elf.
- A ty, tobie nigdy nie było w glowie ustatkowanie się?
- Terbelku. Żyje na tym świecie według waszej rachuby 173 lata. Od ponad stu lat kręce się po swiecie ludzi. Od królestwa, do królestwa i nigdy nie naszła mnie chęc ustatkowania się, obok jakiejś uroczej elfki. O nie.
- Pozazdrościć.
Tawerna była już widoczna. Kawał rozpadającej się szopy, nad którą widniał napiś „U Podróżnika”. Nazwa nie bardzo pasowala do towarzystwa, jakie tu bywało. Byli to na ogół miejscowi pijacy, którzy nigdy nie wystawili nosa po za Efez, a co dopiero mówic o długich morskich wyprawach. Terbel i Aspar nigdy tu nie bywali i raczej omijali by te spelune szerokim łukiem, ale Narsesowi lokal przypadł do gustu i wymyslił sobie, aby spotykac się tu i omawiać wazne sprawy. Cisza i spokoj, jak mawial najważniejsze przy interesach. I dobrze, ale dlaczego wśród smrodu rzygowin, ryb i stęchlizny, jakby nie można było wybrać czegoś lepszego.
- Terbelku
- Tak?
- Przypomnij mi, dlaczego przystaliśmy na te budę?
- Zawsze mu przytakujesz.
- A ty nie mógłbyś się z nim kiedy pokłócić.
- A ty co języka w gebie nie masz?
Wciągnęli w płuca troche świeżego powietrza, którego mówiąc najogolnie, nie było. Ale wszystko lepsze, niż smrod tamtej Tawerny. Zaskoczyli się jednak miło, wchodzic do środku nie było trzeba, Narses stal przy wejściu, spokojny jak nigdy i jakis zamyslony.
- Witam przedstawiciela rasy ludzkiej – zagadną elf.
- Chyba wystarczająco już się nabzykaleś – odparł człowiek wybity z marazmu.
- Powitać Narsesie.
- Trudno było Terbel wyciągnąc go z burdelu?
- dziwnym trafem był w tym samym miejscu co ja
- Znając twoja punktualnośc – wtracił Aspar – zaczełem wcześniej.
- I bardzo dobrze.
- A tobie Narsesie, jak minąl wolny czas? – zagadna krasnolud
- Interesy. Ale nie czas na rozmowy i wspominania, wszystko w drodze, czas nagli.
- Kierunek?
- Adrianopol, ale nie do samego miasta, w drodze mamy pewne zadanko do wykonania.
- A potem?
- Potem zobaczymy, czas pokaze.
Powrót do góry
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kropki.legion.pl Strona Główna -> Hydepark Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




wiadomosci z forum
Polityka cookies